Podobno kiedy Anna Frajlich dowiedziała się, że otrzymała tegoroczną Nagrodę Literacką przyznawaną od 1951 r. przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, nie kryła, że była to dla niej niespodzianka, prezent, którego się nie spodziewała, i wielka radość. Jak to dobrze – pomyślałam sobie – że jurorzy sprawili komuś trochę radości.
Pośrednio sprawili także i mnie. Z twórczością Anny Frajlich zetknęłam się stosunkowo niedawno. Od jakiegoś czasu czytuję wydawany w Polsce kwartalnik „Migotania”, a tam wiersze tej poetki ukazują się regularnie. Za każdym razem zdumiewa mnie zwięzłość tych wierszy. Pisane są z perspektywy emigranta, ale dotyczą szerszych problemów, które górnolotnie można nazwać kondycją ludzką. Może właśnie dlatego są mi bliskie.
Anna Frajlich otrzymała nagrodę ZPPnO już po raz drugi: w 1984 r. otrzymała wyróżnienie dla młodego poety. Tym razem jest to nagroda za całokształt twórczości. W uzasadnieniu jury nagrody stwierdziło, że jej twórczość „czerpiąca z osobistych przeżyć, ma głęboko humanistyczny wymiar, w którym prywatne, niemal intymne wątki stają się parabolą podróży, wygnania, przemijania czasu i przestrzeni, poszukiwania nie tylko własnego miejsca, ale dobra i piękna – będących uniwersalnym doświadczeniem wpisanym od zawsze w ludzki los, nie tylko emigrantów XX wieku.” Podkreślono też, że poetka „staje nieustannie przed pytaniem o własną tożsamość; jej literackie korzenie tkwią głęboko w kulturze polskiej, żydowskiej i amerykańskiej, ale to w języku polskim odnajduje przystań i przynależność.”
Choć jest ona autorką dziesięciu tomików wierszy, jednego tomu prozy oraz dwóch książek poświęconych wybitnym polskim pisarzom-emigrantom, Czesławowi Miłoszowi i Józefowi Wittlinowi, to cieszy się także uznaniem w świecie akademickim – pracowała jako lektorka języka polskiego na uniwersytecie stanowym Stony Brook, a od roku 1982 wykłada literaturę polską na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. W roku 1991 obroniła pracę doktorską na slawistyce New York University. Choć jak mówi w jednym z wywiadów, wiersze pisała „od zawsze” i wcześnie zaczęła drukować w prasie, to pierwszy tom jej poezji wyszedł stosunkowo późno. W 1976 r. w oficynie Stanisława Gliwy ukazało się bibliofilskie wydanie zbioru wierszy „Aby wiatr namalować”. W trzy lata później Oficyna Poetów i Malarzy wydała kolejny tom „Tylko ziemia”. Anna Frajlich publikowała w „Wiadomościach”, utrzymując regularnie korespondencję ze Stefanią Kossowską (listy redaktorki „Wiadomości” zatytułowane „Definicja szczęścia. Listy do Anny Frajlich 1972-2003”zostały wydane przez toruńskie Archiwum Emigracji).
Krytyk literacki Jan Zieliński napisał: „Poezję Anny Frajlich można nazwać poezją przesunięcia, poezją wykorzenienia i marzenia o powrocie. Autorka zaczęła pisać wcześnie, jako kilkunastoletnia dziewczyna, i wtedy, jak się wydaje, ukształtował się jej świat. Widziane w Szczecinie drzewa, krzewy, słyszane ptaki zabrała ze sobą w wędrówkę po świecie i będąc za oceanem doszukuje się ich w Nowym Świecie, porównuje rzeczywistość, która ją otacza, z tamtym, fizycznie utraconym rajem.”
Rajem, do którego nie ma powrotu. Najbardziej wymownie ujmuje to wiersz „Przypowieść”:
Raz tylko przez igielne ucho przechodzi wielbłąd
jeden raz
i tam skąd przyszedł nie powraca –
jest droga jego tak jak czas.
Chociaż weselej było w stadzie
chłodniejsza woda dawnych rzek
lecz siła jakaś go prowadzi
przed siebie, dalej, w dalszy bieg…
I pewnie nęcą go powroty
oazy wśród piaskowych burz/
lecz przeszedł przez igielne ucho…
… i drugi raz nie przejdzie już.
Drugą laureatką tegorocznej nagrody ZPPnO jest Ewa Thompson, także literaturoznawca wykładowca akademicki zza oceanu. Profesor Thompson otrzymała nagrodę za upowszechnianie kultury i literatury polskiej w świecie. Przez wiele lat zapraszała na Rice University, gdzie była wykładowcą, przedstawicieli nauki i literatury polskiej jako visiting professors, dając szansę amerykańskim studentom tego uniwersytetu, by zapoznali się z osiągnięciami polskiej kultury.
A podejście do polskiej kultury i tradycji ma dość szczególne. Dla tej wybitnej autorki wielu książek (w Polsce ukazały się „Trubadurzy Imperium” i „Witold Gombrowicz”) oraz artykułów z zakresu literaturoznawstwa tym, co określa świadomość i dziedzictwo Polaków jest sarmatyzm, pojmowany w sensie pozytywnym, a nie jako symbol warcholstwa. Pisze ona: „Jeśli się człowiek urodził i wychował w Polsce, to sarmatyzmu nie może się uwolnić. […]w sarmatyzmie w centrum uwagi stawia się ludzką osobę. Ważny jest człowiek, a nie państwo, podbój sąsiadów czy system filozoficzny. Dlatego sarmatyzm w istotny sposób wyróżnia Polaków na tle ich sąsiadów. Stanowi zaprzeczenie rosyjskości i niemieckości. W Rosji podstawową wartością jest państwo, urząd, instytucja. Jak to ujął Fiodor Dostojewski, Rosjanie poza Rosją nie istnieją. Z kolei w Niemczech panuje teoretyczny stosunek do rzeczywistości przejawiający się w ciągłym narzucaniu kolejnych systemów filozoficznych. Towarzyszy temu polityka podbojów terytorialnych i kolonializm, wyrażający się choćby w Drang nach Osten. […] Każda postawa życiowa ma swoje wynaturzenia. I tak jest też z sarmackim warcholstwem, które polega na wywyższaniu jednostki ponad państwo i społeczeństwo, ale właśnie kosztem i państwa, i społeczeństwa.”.
Nic dziwnego, że założone przez profesor Thomspon w 1981 roku pismo poświęcone kulturze, historii i społeczeństwom Europy Wschodniej nosi tytuł „Sarmatian Review”. Nie wiem, czy takie podejście do polskiej tradycji jest mi bliskie, ale z pewnością zmusza do myślenia, do zastanawiania się nad naszą przeszłością i tradycją, nad miejscem polskich elit w świecie. I to niekonwencjonalne podejście z pewnością zasługuje na wyróżnienie.
Katarzyna Bzowska