Tytuł ten wymyślił magazyn „Time” w 1927 r. Podobno stało się tak dlatego, że w odpowiednim czasie redakcja nie umieściła na okładce zdjęcia Charlesa Lindbergha po jego historycznym locie nad Atlantykiem. Tytuł Człowieka Roku pozwolił nadrobić to przeoczenie.
Przyznanie komuś tego tytułu nie oznacza wcale, że „Time” nagradza laureata za osiągnięcia. To raczej wyróżnienie kogoś (lub czegoś, bo nagrodę otrzymał m.in. komputer), kto wywarł największy wpływ na to, co działo się na świecie w ostatnim roku. Nic dziwnego, że wśród wyróżnionych znalazł m.in. Aldolf Hitler, Józef Stalin i Ajatollah Chomeini. Tego roczne wyróżnienie, przyznane Angeli Merkel, nie jest może aż tak kontrowersyjne, ale u wielu osób wzbudziło z pewnością podniesienie brwi ze zdziwienia. Jak stwierdzono w uzasadnieniu, pani kanclerz, która rządzi Niemcami i Unię Europejską od dziesięciu lat, najdłużej ze wszystkich europejskich polityków, umiała utrzymać jedność strefy euro, pomimo greckiego kryzysu i otworzyła drzwi do Europy dla tysięcy uchodźców. Ta druga decyzja spotkała się z ogromną krytyką. Co jednak by nie mówić, z pewnością jej skutki kontynent europejski będzie odczuwał przez lata. Jednym z kontrkandydatów do tego tytułu był Abu Bakr al-Baghdadi, człowiek, który wymyśli tzw. państwo islamskie i stara się wprowadzić je w życie. W pewnym sensie może właśnie on powinien otrzymać to wyróżnienie – wpłynął na życie setek tysięcy ludzi i z konsekwencjami jego zbrodniczych zamierzeń, tak jak przed 70 laty ze skutkami obłędnej ideologii Hitlera, będzie świat musiał się zmagać.
„Time” był pierwszy, który wymyślił tytuł Człowieka Roku, ale znalazł wielu naśladowców. W większości przypadków wszelkie kapituły wyróżniają za szczególne osiągnięcia. Oczywiście, tak jak z Pokojową Nagrodą Nobla, decyzje przeróżnych gremiów spotykają się z krytyką, niezrozumieniem, słowami oburzenia, itp. Każdy ma swoich kandydatów i zastanawia się dlaczego nie otrzymali wyróżnienia.
Ograniczę się do brytyjskiej polityki. Z pewnością nikogo nie zdziwiło, że w Szkocji tytuł Człowieka Roku, przyznawany przez gazetę „The Herald” otrzymała Nicola Sturgeon. Żaden brytyjski polityk nie wszedł z takim impetem na polityczne salony. Zwycięstwo jej partii w wyborach powszechnych jest bezprecedensowe i z pewnością to wynik osobistych umiejętności przywódczyni SNP. Przypuszczam, że wielu wyborców mieszkających w południowej części brytyjskiej wyspy wzdychało „Och, gdyby tylko brytyjska polityka miała twarz Nicoli”.
Magazyn „QG” męski odpowiednik prasy kobiecej, przyznaje tytuł Polityka Roku Wielkiej Brytanii od 2009 r. Tegorocznym laureatem jest George Osborne. W uzasadnieniu stwierdzono, że jest to „długodystansowiec”, który potrafił przekonać wyborców, że droga obcinania wydatków, choć może bolesna, jest konieczna. Kanclerz skarbu potrafi nie tylko odpowiadać świetnie na pytania opozycji podczas parlamentarnej sesji pytań i odpowiedzi, ale też wyrwać z rąk Partii Pracy broń, którą chcą ugodzić w rządzących. Prawdziwym majstersztykiem był powyborczy budżet, pierwszy od blisko 20 lat konserwatywny program wydatków państwa na następny rok. Znalazła się w nim zapowiedź wprowadzenia zamiast płacy minimalnej płacy, zapewniającej minimum utrzymania. Tym jednym pociągnięciem Osborne upiekł dwie pieczenie: zamknął usta laburzystom, a jednocześnie zmusił pracodawców do podniesienia płac, co w konsekwencji doprowadzi do zmniejszenia wydatków państwa na zasiłki dla pracujących. Wielka Brytania cieszy się obecnie dobrym tempem rozwoju gospodarczego, niskim bezrobociem i zmniejszającym się deficytem. Jeśli nic się nie zmieni, to za pięć lat Partia Konserwatywna może liczyć na kolejną wygraną. I nie jest wykluczone, że to właśnie George Osborne będzie jej przywódcą.
Mam ochotę wymyślić kilka dodatkowych nagród. Tytuł najbardziej przegranego polityka roku powinien otrzymać Nigel Farage. W dużym stopniu przyczyniła się do tego obowiązująca w Wielkiej Brytanii ordynacja wyborcza, ale mam wrażenie, że UKIP i jej przywódca będzie teraz tracił na popularności. Szans na rozszerzenie elektoratu raczej nie ma.
Tytuł najpopularniejszego polityka lewicy i jednocześnie najbardziej znienawidzonego przez media przyznaję Jeremy’emu Corbynowi. Zmasowany atak prasy jest wręcz bezprecedensowy. Nie oceniam tego, co politycznie przywódca Partii Pracy sobą reprezentuje. To zupełnie inna kwestia. Jednak trudno nie odnieść wrażenia, że wyrażaniem poglądów, którym jest wierny od wielu lat i które podziela wielu tzw. zwykłych ludzi Corbyn ugodził w czułe miejsce całą klasę polityczną.
I wreszcie tytuł megalomana roku przyznałabym nowemu przywódcy Partii Liberalnych Demokratów. Wkrótce po dorocznej konferencji laburzystów Tim Farron oświadczył on w mediach, że wielu „znaczących polityków” Partii Pracy, w tym zasiadających w Izbie Gmin, chce przejść do jego partii, bo w niej widzą przyszłość. Jak do tej pory nic takiego oczywiście się nie stało i nic nie wskazuje na to, by miało stać w dającej się przewidzieć przyszłości. Dla wciąż liżących rany laburzystów przejście jeszcze bardziej przegranych liberałów nie pociągające.
Julita Kin