20 stycznia 2016, 08:49
Koniec z blokowiskami

Zamieszki, jakie wybuchły w lecie 2011 r. były sprowokowane przez młodych ludzi mieszkających w zaniedbanych, ponurych osiedlach, gdzie mieszkają rodziny, w których od kilku pokoleń nikt nie zhańbił się pracą – zawyrokował przed blisko pięciu laty premier David Cameron. Tam rodzą się przestępstwa, tam egzystują dysfunkcjonalne rodziny.

Rozwiązaniem miało być przydzielenie najbardziej zaniedbanym rodzinom mentorów, którzy mieli uczyć jak żyć, jak postępować z dziećmi i jak radzić sobie z problemami finansowymi. Programem miało być objętych 20 tys. rodzin, a cały program miał kosztować £5 mln. Nie można tego pomysłu uznać za sukces. W rezultacie programem objęto 3000 rodziców (przepraszam: matek, bo ojcowie stanowili niecałe 10 proc. uczestników zajęć), a koszt wyniósł ok. £2000 na osobę. Wydano więc ok. £600 tys. Czy były to wyrzucone pieniądze? Uczestnicy programu uważają w większości, że wiele skorzystali. Zapewne nie wzięli w nim udziału ci, którzy najbardziej tego potrzebowali.

Obecnie premier przedstawił nowy projekt, zabierając się do rozwiązań problemów społecznych od architektury. Podczas poniedziałkowej dyskusji panelowej, której przewodniczył lord Heseltine, autor raportu o przyczynach zamieszek z 1981 r., David Cameron zapowiedział wyburzenie „notorycznych” blokowisk. Lepsze warunki mieszkaniowe sprzyjają lepszym zachowaniom, uważa premier.

Jeden z paradoksów polega na tym, że nowoczesne (jak wydawało się architektom) bloki miały zastąpić przysłowiowe slumsy, gdzie brak było podstawowego wyposażenia, rodziny żyły w biedzie przenoszonej z pokolenia na pokolenia, a dzieci chowały się na ulicy. Dziś te przez przypadek niewyburzone dawne slumsy, po odpowiednich remontach, osiągają wysokie ceny na rynku nieruchomości.

Wiele dzielnic Londynu przechodzi obecnie gruntowną przebudowę. Wyburza się często stare domy, nie pochodzące z lat 60-tych XX wieku blokowiska, a wiktoriańskie (z powierzchni ziemi zniknął ostatnio jeden z hoteli w okolicach stacji Hammersmith). Zastępują je nowoczesne wieżowce. W przekonaniu architektów i decydentów z władz lokalnych, którzy wydają pozwolenia na budowę, nie są to miejsca, gdzie szerzyć się będą przestępstwa.

Nie jestem zwolenniczką wysokościowców, bez względu na to, czy są to bidadomy dla najuboższych, czy też apartamentowce dla bogatych. Domy średniej wielkości, gdzie jest szansa, by poznać sąsiadów, lub domki jednorodzinne, które są „znakiem firmowym” Wielkiej Brytanii uważam za najlepsze rozwiązania. Dlatego inicjatywę Davida Camerona uważam za słuszną. Czy wraz z notorycznymi osiedlami zniknie przestępczość? Czy rodziny, które nie radzą sobie z podstawowymi sprawami życiowymi staną się bardziej zaradne w nowych warunkach? Wątpię. Obok nowych warunków życia potrzebne są programy edukacyjne, które sprzyjałyby wyrównywaniu szans społecznych i mobilności społecznej.

Ogłoszeniu zmian w programie mieszkaniowym towarzyszyła informacja o nowym projekcie, przeznaczonym dla rodziców. Otóż wychodząc z założenia, że przyjście na świat dziecka, zwłaszcza pierwszego dziecka, jest na ogół szokiem i wiele osób nie potrafi sobie radzić z nowymi obowiązkami, każdy będzie mógł skorzystać z kursów rodzicielskich. Kiedy staną się one powszechne i będą na nie chodzić zarówno przedstawiciele klas średnich, jak i ludzie z marginesu, uczestnictwo w takich klasach wychowawczych nie będzie stygmatyzowało – mówi premier.

I znowu nie jestem przekonana, że skorzystają na tym najbardziej potrzebujący (szacuje się, że najbardziej dysfunkcjonalne rodziny stanowią 2 proc. ogółu). Przecież nikt nikogo nie zaprowadzi tam na siłę. Czy straszakiem ma być przydzielanie opornym rodzinom mentorów i groźba odebrania dzieci?

Zgadzam się z premierem, że współczesne rodziny, które mają pierwsze dziecko, potrzebują wsparcia. Dawniej rolę „mentorów” przyjmowały babcie, starsze siostry, w najgorszym razie kuzynki. W rodzinach bogatych wynajmowano specjalne niańki. Współczesne babcie są nadal na tyle zachłanne życie, pracujące, że nie widzą siebie w roli opiekunki, a na profesjonalne nianie większości rodzin nie stać. Młodzi rodzice, często wychowani w małych rodzinach, po raz pierwszy widzą noworodka, gdy urodzi im się ich własne dziecko. I nie umieją się nim zająć. A później jest jeszcze gorzej. Mają mało czasu na wszystko, także na dzieci, które narażone są na niespotykane wcześniej niebezpieczeństwa, choćby ze strony internetu.

W większości przypadków rodzice, popełniając po drodze wiele błędów, jakoś z wychowaniem swoich latorośli sobie radzą. W momentach kryzysowych mogą zadzwonić pod odpowiedni numer, czy wysłać prośbę o pomoc drogą elektroniczną. Te bardzo potrzebne usługi kosztują ok. £3,4 mln rocznie. Obecnie ok. £35 mln rocznie wydawanych jest na doradztwo dla par zagrożonych separacją. W poniedziałkowym wystąpieniu David Cameron zapowiedział, że suma ta zostanie podwojona. Zakłada się, że z pomocy skorzysta ok. 300 tys. par. Aby sprostać wyzwaniom ma być przeszkolonych dodatkowych 10 tys. doradców.

Plany te są piękne, choć mam wrażenie, że słyszałam to już wielokrotnie. Tony Blair zapowiadał zlikwidowanie nędzy rodzin z dziećmi. Były szumne hasła, wielkie słowa i… Dziś stworzony przez rząd laburzystowski system pomocy jest rozmontowywany. David Cameron podczas pierwszej kampanii wyborczej mówił o „wielkim społeczeństwie”. Te słowa obecnie nie padają. Dobrze, że pojawiły się pomysły konkretnych rozwiązań. Jeśli uda się premierowi przekonać, że szukanie pomocy nie tylko w momentach kryzysu, jest normą, to przejdzie do historii jako wielki reformator społeczny.

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Julita Kin

komentarze (0)

_