30 stycznia 2016, 08:54
Naukowiec zatroskany

W ub. tygodniu ministrowie spraw zagranicznych i obrony narodowej, Witold Waszczykowski i Antoni Macierewicz, przebywali z jednodniową wizytą roboczą w Edynburgu. Spotkali się ze swoimi brytyjskimi odpowiednikami. Spotkali się także z Polonią.

„W imieniu nowego rządu tych najnowszych emigrantów muszę serdecznie przeprosić. Polska nie sprostała, aby wam zagwarantować godne warunki życia i pracy – powiedział szef MSZ i dodał: – Potrzebujemy was, potrzebujemy waszej energii, potrzebujemy waszej wiedzy, waszego doświadczenia, które zdobyliście w innych krajach, waszych umiejętności językowych. Nasze ministerstwa stoją otworem, nasze urzędy stoją otworem. Mam nadzieję, że za chwilę nowe zakłady pracy, jeśli powstaną, nowe inwestycje, które zbudujemy, również będą stały otworem do tego, żeby Polacy wracali”. Szef MSW ujął sprawę w żołnierskich słowach, zwracając się do harcerzy: „Armia polska na was czeka”.

To nie pierwszy raz politycy, którzy wygrali wybory, zapewniają, że uczynią wszystko, by Polacy wracali do kraju. Z czasem zbyt pochłania ich wojna polsko-polska i o emigrantach zapominają. A Polacy wiedzą swoje: już nie jest to exodus, ale strumyczek, biegnący z Polski na Zachód trwa. Nurt odwrotny jest bardzo słaby.

Tego samego dnia, gdy odbywało się spotkanie w Edynburgu opublikowano prognozy Głównego Urzędu Statystycznego: za 35 lat liczba rodzących się w Polsce dzieci spadnie o 24%. Prognozowane spadki są tak duże, ponieważ prawdopodobnie nie będzie komu rodzić dzieci. W 2050 r. w zasadzie można będzie liczyć tylko na kobiety między 40. a 44 .rokiem życia. To wśród nich potencjalnych matek ma być najwięcej. Co stanie się z młodszymi kobietami, GUS nie napisał. Można się domyślić, że te, które będą, wyjadą za granicę.

Te prognozy zmartwiły prof. Krystynę Iglicką-Okólską: „Państwo polskie trochę przegapiło nadchodzący kryzys demograficzny. Prowadzona do tej pory polityka rodzinna nastawiona była na doraźne działania. A tymczasem, by rodziły się dzieci potrzeba kompleksowych rozwiązań” – skomentowała prognozy GUS dla „Rzeczpospolitej”.

Uważana za jednego z najwybitniejszych polskich demografów, od lat zajmująca się emigracją, prof. Iglicka-Okólska nie po raz pierwszy martwi się o stan narodu polskiego jako całości, a o emigrantów szczególnie. Absolwentka Szkoły Głównej Handlowej (wtedy jeszcze SGiPS), na której to uczelni obroniła pracę doktorską, obecnie rektor Uczelni Łazarskie, opublikowała szereg prac o emigracji ostatnich lat, a także o emigracji powrotnej. Jej prace nie są tylko suchym omówieniem przeprowadzonych badań. Zawsze znajduje się w nich ocena zjawisk społecznych, którym się przygląda. Zawsze jest to ocena negatywna.

Swego czasu powtarzała, że emigranci najnowszej fali to „stracone pokolenie”. O jakim pokoleniu mówiła? To ludzie urodzeni w drugiej połowie lat 70. XX wieku lub podczas stanu wojennego, czyli mówiąc inaczej – dzieci powojennego wyżu demograficznego. To absolwenci modnych kierunków studiów, takich jak zarządzanie lub marketing, którzy nie mogli znaleźć pracy w swoim zawodzie. To także młodzi robotnicy. Żyli w Polsce na marginesie. Wyjechali za granicę, pracują, ale dalej żyją na marginesie. Pracują poniżej swoich kwalifikacji, nie integrują się z nowym otoczeniem. Nie wracają, bo dla nich w Polsce nie ma już miejsca. Te, które były, zajęli ich koledzy, którzy zostali w kraju.

„To wielka katastrofa społeczna, demograficzna, ekonomiczna i polityczna dla Polski. To świadome wypychanie młodych ludzi za granicę, które usprawiedliwia politykę nic nierobienia” – grzmiała w jednym z programów telewizyjnych. Nie występowała jako naukowiec. Właśnie zajęła się karierą polityczną. Wstąpiła do partii Polska Razem Jarosława Gowina, została nawet jego zastępcą. Jej kariera polityczna trwała krótko. Wystartowała w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 r., ale „Gowinowcy” nie przekroczyli progu wyborczego. Pani profesor wróciła do pracy naukowej i poprzestała na doradzaniu politykom.

Jej pogląd, że polityka „wypychania” Polaków za granicę była świadomym działaniem polityków, by w ten sposób zmniejszyć bezrobocie, nie jest podzielany przez innych naukowców. Pomiędzy 2004 a 2007 rokiem – czyli w okresie największej intensywności migracji z Polski – wyraźnie poprawiła się sytuacja na rynku pracy. Stopa bezrobocia spadła z poziomu 20% do około 10% i po raz pierwszy w okresie transformacji polskie przedsiębiorstwa zaczęły mieć problemy ze znalezieniem pracowników. Nikt jednak nie udowodnił, że zmniejszenie się bezrobocia było skutkiem zwiększenia się emigracji. Jak dowodzi Katarzyna Budnik z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, główną przyczyną spadku bezrobocia było ożywienie gospodarcze i tworzenie nowych miejsc pracy.

Gdy w Europie wybuchł kryzys, prof. Iglicka-Okólska zmieniła nieco ton. Emigranci nie byli już tylko grupą zmarginalizowaną (podwójnie zmarginalizowaną, bo zarówno w kraju pochodzenia, jak i kraju osiedlenia), ale „fenomenem”, ludźmi przedsiębiorczymi, których największą zasługą jest to, że zmienili stereotyp Polaka. „To już nie są pijacy (jak się kiedyś o nas na Zachodzie mówiło), ale ludzie, którzy ciężko pracują” – mówiła równie emocjonalnie co wcześniej w jednym z wywiadów.

Obecnie mówi o „katastrofie demograficznej”, o „znikających miastach” (to w odniesieniu do liczby emigrantów, bo jeszcze żadne polskie miasto nie zniknęło z mapy, a w tym roku nawet dwa przybyły, bo dwóm miejscowościom przyznano prawa miejskie), o wyludnionych terenach wiejskich. Martwi się rozpadem więzów społecznych, uzależnieniem gospodarstw domowych od transferu gotówki z zagranicy i w rezultacie spadkiem aktywności zarobkowej tych, którzy je otrzymują. Problemów do zamartwiania się przybywa. Jej prognozy na przyszłość są zawsze pesymistyczne.
Prognozowanie ma to do siebie, że ich autorzy i ci, którzy je czytają zapominają o ich treści tuż po publikacji. Rzadko wraca się do udanych lub nieudanych prób przewidywania przeszłości. Najlepszy przykład: w roku 1980 demografowie przewidywali, że w ciągu najbliższych 20 lat liczba ludności Polski przekroczy 42 miliony. Tamte prognozy służyły politykom do kreowania optymistycznej wizji Polski. Epoka gierkowska szybko pokazała, że ten optymizm był na wyrost. Obecnie jest moda na pesymizm. Dlatego też nie przejmuję się ani prognozami GUS, ani utyskiwaniem pani profesor, ani zapewnieniami obecnie rządzących, że wszystko już będzie dobrze i Polska przyjmie dawnych emigrantów z otwartymi ramionami. Świat zmienia się szybciej niż naukowcom kiedykolwiek się śniło i idzie często w innym kierunku niż przewidywali.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_