Polskie rodziny w Londynie boją się SS. Tak w każdym razie możemy dowiedzieć się z polskich stron internetowych i polskich tygodników w Londynie. Strach przed SS uwidocznia się też nie raz na wewnętrznych stronach popularnego konta na Facebook’u pod nazwą „Polskie Mamuśki w UK”.
„SS” to skrót od Social Services, czyli opieki społecznej. A powszechne obawy, że te instytucje „porywają” polskie dzieci pozostają jednym z najbardziej palących zażaleń polskich matek na Wyspach. Oczywiście polskie instytucje społeczne w tym kraju, polski konsulat i polskojęzyczni pracownicy socjalni tłumaczą rodzicom wielokrotnie, że trzeba trzymać się brytyjskich przepisów, nie zostawiać na przykład dzieci poniżej 12 lat samych w domu, nie stosować kar cielesnych, nie wychowywać dziecka w atmosferze strachu, nie używać przemocy fizycznej czy psychicznej. Nie pomoże gdy dziecko chodzi głodne czy bez czystego ubrania do szkoły, lub z guzem na głowie. „SS” może rzeczywiście się zainteresować w takich wypadkach, ale – jak tłumaczą polscy wolontariusze i pracownicy socjalni – dziecko nie jest zabierane pochopnie od rodziców; a w wypadku nieprzychylnego zainteresowania się którąś rodziną przez służby socjalne, rodzina ta powinna we własnym interesie ze służbami tymi współpracować a zarazem radzić się polskich organizacji, aby rozwiać obawy brytyjskiej opieki co do zaradności rodzica w wychowaniu dziecka.
Zapewniają nas specjaliści, że interwencje te nie mają nic wspólnego z polskim pochodzeniem rodziny i te same nieporozumienia wynikają często u wszystkich mniejszości narodowych z braku znajomości języka i przepisów angielskich. Na przykład nie jest dobrze widziane jak 8-letnie dziecko jest tłumaczem rodziców na wizytach u lekarza, czy przy porodzie następnego dziecka, czy w biurze podatkowym… Nie powinno się obarczać dziecka taką odpowiedzialnością. A pamiętać też trzeba, że gdyby służby opiekuńcze, szkoła czy policja interweniowały częściej i wcześniej, to by uratowano – przykładowo – życie takiego Daniela Pełki.
A jednak obawy związane z działaniami opieki społecznej pozostają stałym punktem newralgicznym dla wielu rodzin polskich w Londynie. Oczywiście są też inne problemy jak: przemoc domowa, niepełnosprawność fizyczna czy psychiczna, bezdomność, uzależnienia, problemy mieszkaniowe czy bezrobocie. Jest też nagminny problem z hazardzistami, alkoholikami, narkomanami. Na szczęście istnieje już szereg polskich organizacji społecznych w Wielkiej Brytanii które zajmują się rodzinami z problemami, jak również z pojedynczymi osobami. W POSKu mamy East European Advice Centre, które doradza w sprawach praw obywatelskich, zasiłków, zatrudnienia i problemów mieszkaniowych, jest też Centrum Pomocy Rodzinie, oddzielone już od Polish Psychologists Association, które daje wsparcie psychologiczne i prawne rodzinom polskim. Obie te organizacje są wysoko cenione przez brytyjskie instytucje. Są też oddzielne polskojęzyczne linie telefoniczne dla rodzin przeżywających przemoc, dla anonimowych alkoholików, dla dorosłych dzieci alkoholików, dla narkomanów i nałogowych hazardzistów. Przy niemal każdym polskim kościele w Londynie są kółka samopomocy dla alkoholików, narkomanów i ich rodzin.
Okazuje się jednak, że brytyjskie władze lokalne i służby socjalne nie zawsze mają pełne zaufanie co do profesjonalizmu wszystkich polskich organizacji społecznych. Już wcześniej brytyjskie magistraty zerwały stosunki z organizacją „Barka” działającą na rzecz bezdomnych. Mają obawy, na przykład, co do organizacji doradczych, które są zarejestrowane w Polsce lub mają na agendzie program „narodowy”, czy działają na korzyść sekt religijnych. Gdy rzekomo profesjonalny polski doradca proponuje na przykład, aby ich klient dostarczał ulotki religijne lub „poszedł modlić się w kościele”. To nie wzbudza zaufania brytyjskich instytucji. Ponadto polskie organizacje socjalne nie są zbyt chętne w przekazaniu danych o swoich klientach służbom brytyjskim, nawet jeśli są oni zagrożeniem dla swoich rodzin i otoczenia.
A jednak brytyjskim służbom społecznym zależy na polskich organizacjach i wolontariuszach, nie tylko dla polskojęzycznych dysfunkcyjnych rodzin, ale w ogóle dla ożywienia i zintegrowania szerszej społeczności polskiej. Polaków traktują jako „invisible community”. W pewnych okręgach jak Wolverhampton, Lambeth, Haringey powstają, czy już powstały, agencje inspirowane przez lokalne magistraty, zatrudniające polskich pracowników i wolontariuszy do opieki nad polskimi rodzinami na ich terenie. Dużym sukcesem został uwieńczony „Poles Connect” w Lambeth, który zainicjował wydarzenia kulturalne obejmujące 500 osób, skierowane do osób starszych i do lokalnych rodzin. Inicjatywami kieruje 15 osób sterujących (oczywiście same Polki, a gdzie mężczyźni?) które przeprowadziły już przeszło 26 tygodni szkoleń i warsztatów. (Również szkolą polskich emerytów w użyciu internetu.) Wspiera grupę finansowo nie tylko lokalna rada miejska, ale również polska ambasada.
Ale największa luka istnieje na Ealingu. W Lambeth mieszka 7000 Polaków, a 943 polskojęzycznych dzieci uczęszcza do lokalnych szkół. Na Ealingu społeczeństwo polskie jest czterokrotnie większe a zliczono aż 4059 polskich uczniów w szkołach. Tu rocznie rodzi się przeszło 500 dzieci z polskich rodziców (11% ogółu matek na Ealingu). Magistrat, lokalna służba zdrowia i grupy woluntarystyczne są dobrze zorganizowane, jak np. St Mungos opiekujący się bezdomnymi. Ostatnio rada miejska założyła Ealing Specialist Advice Service dla osób specjalnej troski, ale brakuje im polskich wolontariuszy i polskiej organizacji, z którą mogliby współpracować.
Studentka counsellingu (psychoterapia) oraz Polish Community Support Worker Anna Jańczuk prowadzi od sierpnia 2015 roku punkt informacyjny dla Polaków i polskich rodzin w potrzebie na Ealingu, tzw. Drop-in Surgery. Anna organizowała szereg wykładów i warsztatów dla Polaków szukających pomocy, głównie Dorosłych Dzieci Alkoholików oraz Rodzin Dysfunkcyjnych, a także osób dotkniętych problemem uzależnień. Obecnie chce również zmobilizować lokalne polskie społeczeństwo do założenia Polish Community Group na terenie całego Ealingu, a być może nawet zachodniego Londynu . Ma poparcie ze strony ks. Dariusza Kwiatkowskiego, który jest specjalistą terapii uzależnień, popiera ją także popularna na Ealingu radna Joanna Dąbrowska, i jeszcze szereg organizacji lokalnych z dużym doświadczeniem na tym polu jak np. Ealing Community and Voluntary Centre oraz Southall Community Alliance.
W niedługim czasie ma się odbyć na Ealingu zebranie osób z misją założenia grupy sterującej taką akcją i nakreślenia konkretnie funkcji i celów nowej organizacji, łącznie z uzyskaniem należytych funduszy i załatwieniem prawnego statutu. Inicjatywa warta poparcia! Potrzeba istnienia takiej polskiej organizacji jest ewidentna. Ona zajmie się problemami naszego społeczeństwa, o których za bardzo nie chcemy wiedzieć.
My sami powinnyśmy mieć pieczę nad tymi zjawiskami, to lepsze niż uzależnianie Polaków w potrzebie od kompetentnych, lecz mimo wszystko obcych profesjonalistów.
Wiktor Moszczyński