Minął pierwszy tydzień z osiemnastu, które dzielą nas od daty referendum w sprawie Brexitu. Jak wiadomo, premier Cameron orzekł, że „naród brytyjski zdecyduje o swojej przyszłości w Europie dnia 23 czerwca”.
Była to oczywiście najczęściej ostatnio cytowana wypowiedź, ale dla mnie powiedzeniem tygodnia było: I haven’t got a Scooby Doo which side to go on. Opinię tę wyraził w programie BBC „Question Time” Theo Paphitis, czym zyskał gorący aplauz publiczności w studio. Znany biznesmen (m.in. właściciel sieci sklepów Robert Dyas i Ryman) potocznym językiem, przed milionami widzów dał wyraz temu, co o decyzjach salonów myśli ulica.
Polityczne salony nazywają kompromis brytyjsko-unijny sukcesem. Ugoda jest tak skonstruowana, że każdej ze stron daje możliwość na ogłoszenie we własnym kraju swojego zwycięstwa. Zależy jak komu wygodnie położyć akcenty. Dla jednych sił będzie to zachowanie spójności politycznej, dla innych – większe wewnętrzne zróżnicowanie. A wszystko to wsparte konkretnymi mechanizmami prawnymi, które zagwarantują realizację tych zasad. I to bez reformy traktatów, bo to dla polityków byłoby nie lada wyzwaniem. Jeśli nie klęską.
Ale cóż te niepokoje salonów obchodzić mogą ulicę? Bukmacherzy dają 22 do 1 że Wielka Brytania zostanie w Unii Europejskiej. I to jest dziś dla przeciętnego Wyspiarza pierwsza podpowiedź co wydarzy się 23 czerwca.
Znajomi wieszczą co będzie po Brexicie. W pierwszej kolejności słabszy funt i wstrząs dla rynku pracy. A zaraz potem utrata łatwego dziś dostępu do rynków krajów unijnych gdzie jest 500 milionów konsumentów.
Ale przecież Wielka Brytania to szósta gospodarka świata! – mówią w odpowiedzi inni. – Niech się banki przenoszą do Frankfurtu czy Paryża. Zaboli, ale tylko w krótkiej perspektywie. Bo jeśli – przeżywszy pierwszy szok – jeśli City uderzy na nowe wschodzące rynki krajów azjatyckich to po jakimś czasie Londyn wyjdzie na tym lepiej, bo Unia nie rozwija się tak szybko jak Brazylia czy Chiny…
Ja słucham i kiwam głową. Nikt jeszcze nie wychodził z Unii, więc nic nie wiadomo. I niech nikt nie twierdzi, że coś wie.
Brexit dla Polaków mieszkających na Wyspach, jest więc zagadką. W jaki sposób Londyn ułoży sobie relacje z Brukselą i ze wspólnym rynkiem? Czy będzie chciał swobodnego przepływu osób? Jeśli nie, stracimy prawa, które dotychczas Polakom przysługiwały na mocy traktatów, m.in. do podejmowania pracy czy do zasiłków.
Ostatecznie najbardziej przemawia do mnie opinia, że jeżeli Brexit byłby początkiem końca Unii, to nie z ekonomistami trzeba rozmawiać, ale z politykami i strategami. A może nawet z generałami.
I tej ostatniej opinii boję się najbardziej.
PS. Pocieszny jest Boris Johnson z tym jego przeciwstawianiu się Cameronowi. Slogany o suwerenności, prawnej kolonizacji to tylko chwyty krasomówcze polityka, który mając nadzieję na przyszłe rządy krajem musi odróżnić się od obecnego premiera.
Czy biała czupryna pochylona nad kierownicą roweru to za mało? Donald Trump wygrywa tupetem.
Jarosław Koźmiński