W młodości miałam ukochaną książkę „Nastolatki nie lubią wierszy”. Ta antologia poezji współczesnej, polskiej i nie tylko, opracowana przez Wiktora Woroszylskiego, miał wspaniałą, niekonwencjonalną oprawę graficzną Bohdana Butenki. Nosiła się z tą książką. Były tam wiersze Wisławy Szymborskiej, Ewy Lipskiej, Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, ale też Edwarda Leara, Sergiusza Jesienina, Guillaume’a Apollinaire’a i Blaise’a Cendrarsa. Jeden wielki misz-masz. I to było jej zaletą.
Nastolatki wierszy nie lubiły, więc książka zniknęła szybko z półek księgarskich. Jeden z moich kolegów wyrwał mi ją z ręki, poprosił o pożyczenie i po kilku dniach powiedział z rozbrajającą szczerością: „Nie dostaniesz jej z powrotem”. I słowa dotrzymał. Na moim roku na studiach powstała nieformalna grupa poetycka. Spotykaliśmy się wieczorami, a nasi poeci czytali nam swoje najnowsze wiersze. Kilku z nich debiutowało w miesięczniku „Poezja”. Czytaliśmy też wiersze współczesnych poetów. Może czasy były takie, że wybieraliśmy poetów tragicznych. Królował Rafał Wojaczek, Stanisław Grochowiak i Edward Stachura. Do tej trójki z czasem dołączył Miron Białoszewski.
A później przestałam czytać poezję. Wydawało mi się, że nigdy do niej nie wrócę, że każdy musi przez to przejść, tak jak przez wietrzną ospę.
Wróciłam do poezji przez przypadek. Stało się to dzięki Wisławie Szymborskiej. Nieprawda: Janusza Guttnera. Janusz wspomina to tak: „Gdy w nocy z 1 na 2 lutego 2012 r. ślęczałem przed komputerem, w pewnym momencie biało-błękitnawy ekran czarnymi literami na białym tle powiadomił mnie z obojętnością przedmiotu o śmierci Wisławy Szymborskiej”. Postanowił zorganizować popołudnie poświęcone polskiej Noblistce. Odbyło się ono w dniu pogrzebu poetki. Właśnie przeczytałam książkę Joanny Szczęsnej i Anny Bikont „Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej” i trochę o tej książce opowiedziałam. Spotkanie odbyło się w Sali Wykładowej PUNO, która ma nastrój poetycki minus 1 w skali od 0 do 10. Chyba było to udane spotkanie, bo po kilku tygodniach powtórzyliśmy je w „Ognisku Polskim” w niewielkiej salce na drugim piętrze. I tu utknęliśmy na dobre.
Po tym drugim spotkaniu, zostaliśmy napadnięci przez kilka pań: „Chcemy więcej takich spotkań!”. I tak się zaczęło. Po Szymborskiej przyszedł Rafał Wojaczek, a później Tadeusz Różewicz, Adam Czerniawski, Zbigniew Herbert, Julia Hartwig i wielu innych. W sumie tych spotkań było 25. Ostatnie odbyło się 28 lutego, poświęcone poezji Haliny Poświatowskiej. To był taki nasz mały jubileusz.
Początkowo za każdym razem mieliśmy poważne obawy, czy publiczność dopisze. Różnie z tym bywało. Niektóre osoby przychodzą prawie zawsze. Inne zawitały raz, przyprowadzone przez kogoś na siłę i wracają za każdym razem, gdy organizujemy kolejne spotkanie z polską poezją.
Formuła jest nadzwyczaj prosta. Janusz Guttner pisze scenariusz i dobiera aktorów. A ja po tym mini-spektaklu opowiadam o bohaterze czy bohaterce spotkania i rozmawiam z publicznością. Mamy szczęście: na wielu tych wspólnych spotkaniach z poezją zjawiali się ci, którzy w różnych okolicznościach poznali poetów osobiście. Na przykład, Maria Young jako studentka polonistyki była na warsztatach poetyckich prowadzonych przez Stanisława Grochowiaka, a Elżbieta Zagórska pamiętała z bardzo wczesnego dzieciństwa Tadeusza Gajcego, który przebierał się za świętego Mikołaja. Elżbieta Czajkowska opowiadała o swoich spotkaniach ze Zbigniewem Herbertem, a Adam Czerniawski o poetyckiej przyjaźni z Tadeuszem Różewiczem. Na niektóre spotkania przyjeżdżała rodzina poety. Na wieczór poświęcony Marianowi Załuckiemu przybyły aż dwa pokolenia! Uta Przyboś specjalnie przyleciała z Warszawy, by opowiedzieć o swoim ojcu.
A publiczności przybywało. Na ostatnie nasze spotkanie, jak już wspomniałam, poświęcone Halinie Poświatowskiej przyszło tak dużo osób, że spóźnialscy musieli stać. Co prawda usłyszałam uwagę, że jak znajdzie się jeszcze mniejszy pokój, to będzie tłum, ale puściłam ją mimo uszu. Kiedy kilka dni wcześniej mówiłam przy różnych okazjach o Poświatowskiej spotykałam się z dwiema reakcjami: „Nigdy o niej nie słyszałam̸em”, mówili jedni, a inni reagowali z entuzjazmem: „Uwielbiam jej poezję”.
To spotkanie było znacznie bardziej od innych zainscenizowane. Janusz Guttner zaaranżował szpital, w którym większość swego życia spędziła Poświatowska, od wczesnej młodości chora na serce. Biały parawan, zza którego wysuwały się dwie aktorki – Agnieszka Panasiuk i Kasia Paradecka – ubrane w tandetne kretonowe sukienki rodem z lat 1960. Janusz w lekarskim fartuchu i stetoskopem na szyi wcielił się w profesora, który zajmował się chorą. Chyba było to udane spotkanie, bo wiele osób, już przy kieliszku wina na dole w barze, rozmawiało o poezji i poetach, a Kasię Paradecką, której akompaniowała Anita Łazińska poproszono, by powtórzyła piosenkę, śpiewaną przez Wandę Warską.
Jak się okazuje nie tylko nastolatki „nie lubią wierszy”, jak przewrotnie twierdził Woroszylski, dorośli też. I nawet je piszą! Wciąż ukazują się tomiki poetyckie, a w POSKlubie odbywają się regularnie spotkania twórczości wszelakiej. To zupełnie inna formuła – swoje najnowsze utwory, nie tylko zresztą poetyckie, choć przeważnie, prezentują twórcy emigracyjni. Czy można więc żyć bez poezji? Z pewnością tak, ale co to za życie.
Katarzyna Bzowska
Pingback: Spotkanie z poezją Haliny Poświatowskiej – Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie