Z ks. infułatem hm. Stanisławem Świerczyńskim rozmawia Jarosław Koźmiński
Najpierw Warszawa i pytanie do Naczelnego Kapelana ZHP działającego poza granicami kraju…, był ksiądz w stolicy podczas uroczystości objęcia honorowego protektoratu nad polskimi ruchami harcerskimi przez prezydenta Andrzeja Dudę.
– Warszawa była wielkim przeżyciem dla wszystkich oddziałów harcerstwa polskiego, w spotkaniu wzięli udział przedstawiciele organizacji harcerskich ZHP, ZHR, Stowarzyszenia Harcerskiego, Związku Harcerstwa Polskiego działającego poza granicami kraju, ZHP na Litwie, Harcerstwa Polskiego na Ukrainie, RZH na Białorusi, Harcerstwa Polskiego w Czechach, Royal Rangers Polska, Niezależnego Kręgu Instruktorów Harcerskich „Leśna Szkółka”, Skautów Europy Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”, Federacji Skautingu Europejskiego (chyba wymieniłem wszystkich… jak nie to proszę dopisać). W sumie było nas tam ponad 400 uczestników.
Po zapaleniu watry przed pałacem było spotkanie w kaplicy prezydenckiej, kiedy nastąpiło wręczenie panu prezydentowi relikwii naszego patrona bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, wręczyliśmy też portret błogosławionego namalowany przez malarza z Białorusi i jeśli ten wypadek [mowa o pęknięciu opony w aucie prezydenckim – dop. red.] wyszedł tak szczęśliwie jak wyszedł, to chyba jest w tym zasługa naszego Wicka. Jestem przekonany, że w sytuacjach trudnych on każdemu harcerzowi pomaga.Pomaga każdemu, także prezydentowi, a najważniejsze, że w wypadku nikomu nic się nie stało…
– …właśnie, właśnie. A wracając do Warszawy to później było przemówienie pana prezydenta. Mądre i pouczające, rzucające światło na ten nasz harcerski ruch służby Bogu, Ojczyźnie i człowiekowi, i jak te wszystkie możliwe koloryty polskiego harcerstwa mogą jednej sprawie służyć.
Program był dość skomasowany i czasowo ujęty w ramy – długo trwało zanim harcerze opuścili plac pałacu , bo było im dobrze razem z prezydentem, a pewnie prezydentowi też razem z harcerzami.
W takiej imprezie poprzednio osobiście nie brałem udziału. Ale tym razem wróciliśmy z poczuciem zadowolenia i takim, że mamy prezydenta, który był harcerzem i to w tych trudnych czasach, kiedy harcerstwo polskie zabarwiała idea komunistyczna …nawet z przyrzeczenia wykreślono Pana Boga – o czym pan prezydent nie omieszkał wspomnieć – a jednak wychowało człowieka, o którym warto powiedzieć, że to jest człowiek pisany przez duże „C”. To taki mój ulubiony zwrot…
Nawet na Wyspach głośno o silnej w Polsce polaryzacji opinii wywołanych zmianami politycznymi, myślę jednak, że w kraju da się zauważyć także pewną wspólną, powszechną potrzebę odnowy. Ludzie chcą być zaangażowani czy pożyteczni, tylko brakowało im duchowości…
– To właśnie kazało harcerzom jak najdłużej przebywać w Pałacu Prezydenckim, utrzymywać tę odświętność w postaci swojego pobytu, obcowania z prezydentem.
Co do polaryzacji…W samej Warszawie tego nie odczułem, ale odczuwam to słuchając relacji telewizyjnych, czy czytając komentarzy w różnych gazetach różnego pokroju.
Sądzę, że Polacy zanadto nauczyli się widzieć to, co jest złe, a nie widzieć tego co dobre, podkreślać różnice, a nie widzieć tych elementów, które mogą nas łączyć. Ja który większość swojego życia spędziłem wśród emigracji niepodległościowej, przeżyłem szok jak ci ludzie tutejsi w swoich poglądach byli zróżnicowani i jak się wzajemnie zwalczali… Ale z drugiej strony – jak wielka była ich umiejętność w sprawie zasadniczej: w robocie o wolną, niezależną, suwerenną Ojczyznę byli razem. Jednego ducha, jednego ramienia i jednej siły. Coś fantastycznego! Zostało mi to jako ideał marzenia spełnionego, który chciałbym widzieć w Polsce!
Ludzi o różnych poglądach łączyła polskość i wspólny wróg – Sowiety.
– Tak, ale dzisiaj jest inaczej. Pisał pan o tym w artykule wstępnym pt. „Wieś zaciszna, wieś spokojna” parę tygodnie temu i ten tekst bardzo mi się podobał. Pisze pan o marazmie, o braku koncepcji i pisze pan o tym, że te organizacje skupione wokół Zjednoczenia zatraciły swój sens…
Brak im ambitnych celów, dalekowzrocznych koncepcji – te drogi raz wytyczone dzisiaj przypominają jakieś koleiny. Ja to zawsze będę powtarzał: wspaniała przeszłość i wzorce, chwalebne organizacje, tylko ludzi w nich zabrakło, którzy unieśliby ciężar tego dziedzictwa na swych barkach…
– Jakby nie było tamte koncepcje wyrosły z ludzi urodzonych jeszcze w XIX w., a najczęściej w XX w. …
…wychowanych na pisanej ku pokrzepieniu serc Trylogii Sienkiewicza, a z drugiej strony – takich „Latarników” z połowy XX-wieku…
– …którzy przeszli dwie wojny, wygnanie, tułaczkę i do tej wolnej Polski nie doszli, ale żyli Polską, marzyli o niepodległości swojego narodu, bo tym kim są to zawdzięczają temu narodowi, z którego wyrośli.
Stąd idea, że oddajemy życie Bogu, ciało włoskiej ziemi, ale serce Polsce. I co mnie tu na Wyspach zaskoczyło, to fakt, że tak wielu świeckich ludzi współpracowało z księżmi. Jak wielu z nich tworzyło te parafie! Nie było tak jak w Polsce, że tam gdzieś biskup popatrzy na teren posyła księdza i on później wszystko organizuje. Tu było wręcz odwrotnie, po zdemobilizowaniu, jak się ludzie znaleźli tu na Wyspach, to szukali miejsca gdzie mogli by się spotykać i to był pub, później powstały kluby, a wokoło nich powstały grupy ludzi, którzy wymyśli, że będziemy tworzyć tutaj własna ojczyznę. A w niej nie może zabraknąć Boga – bo to wynieśli z domu.
Dlatego kościoła nie było, księdza nie było, a oni tworzyli komitety parafialne, później chodzili po domach i zbierali zobowiązania: ile kto może przeznaczyć na cel powstania parafii. I jak doszli do sumy, która była potrzebna na utrzymanie mieszkania dla księdza i opłacenie kościoła na polską mszę święta to szli do ks. infułata Staniszewskiego i prosili o księdza dla siebie… W ten sposób z tej jednej parafii na Devonii wyrosły za moich czasów 73 parafie! Dzisiaj dochodzimy do setki, a msze polskie odprawia się w prawie 200 ośrodkach.
To była współpraca ludzi świeckich, w zasadzie prekursorów II soboru. My chwalimy Zachód za takie czy inne osiągniecia, a tu Polacy wygnańcy pokazali w praktyce co można zrobić i jak to działa. Wkrótce kończę 60 lat kapłaństwa i mogę powiedzieć, że najpiękniejsze lata kapłaństwa spędziłem na brytyjskich wyspach, wśród polskiej emigracji niepodległościowej, różnej w swoich poglądach, ale stanowiącej jedność w kochaniu swojej ojczyzny.
Zmieńmy temat, na tej stronie pytamy ostatnio o Brexit…
– Moja opinia jest jasna: Brexit to samolubność Brytyjczyków. Znowu myślenie typu: co ja będę z tego miał, a nie: co ja mogę zrobić.
Okazuje się, że założenia wspólnoty europejskiej były szalenie szlachetne, były przecież i takie, które zakładały, że kraje słabiej rozwinięte przy pomocy tych bardziej rozwiniętych zostaną podciągnięte, więc Europa stanie się jednością zachowującą suwerenność swoich narodowości i państwowości.
Oczywiście jak wszędzie nowi przywódcy, ale i biurokraci dodawali poprawki i zmiany, które dzisiaj doprowadzają do zdumienia, dla przykładu – jaki ma być kąt skrzywienia ogórka, czy też inne w tym rodzaju…
Uważam że należy wszystko zrobić, żeby jedność zachować. Kiedy żyje się na Wyspach Brytyjskich to nie ma się pełnego wrażenia co to znaczy jako wolny człowiek podróżować po Europie. Ja który wyjechałem z Polski ponad 50 lat temu, wiem ile kosztowała mnie podróż np. do Paryża, ile musiałem spędzić czasu na kontrolach paszportowych, na różnych granicach i ile było nieprzyjemności celnych. Dzisiaj podróżuję jako wolny Europejczyk.
A ci którzy nie są Europejczykami, ale próbują wykorzystać tę otwartość i bogactwo liberalnej Europy?
– Są dla nas wyzwaniem…
Póki co piją kawę w kafejkach berlińskich za nie swoje pieniądze…
– Rozumiem podtekst pytania i odpowiem tak: my musimy się przygotować na jedną wielką rzecz – jesteśmy na etapie nowej „wędrówki ludów”, jeśli do Niemiec weszło w ubiegłym roku ponad milion ludzi z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki, a z tego jakaś część gdzieś się władzom zagubiła, zupełnie się „ulotniła”, to mamy dowód, że ludzie szli tam, gdzie ich zdaniem będą mieli lepsze życie i tego nie da się zatrzymać. Taka jest ludzka natura.
Winą naszą jest, że oni bardziej wierzą niż my. Nasze chrześcijaństwo, które jest bazą Europy stało się chrześcijaństwem z przyzwyczajenia. Coraz mniej z przekonania i wiary. I dlatego tak szybko rezygnujemy z wartości, dzięki którym tę wiarę można podbudować.
Współcześni Europejczycy wręcz ustępują pola. Wielka Brytania chowa się za wielokulturowością, która w ostatecznym rozrachunku może okazać się sztucznym tworem, mozaiką zamiast obrazu…
– Zgadzam się. Państwa europejskie mają coraz słabszy kręgosłup… Myślę, że warto tu nawiązać do roku 1966 w Polsce. Myśmy nie przeoczyli swojej szansy. Było 1000-lecie chrztu Polski i był człowiek opatrznościowy – Prymas Tysiąclecia, który zarządził przygotowanie narodu do tych obchodów na przestrzeni dziewięciu lat. To właśnie trzeba przypominać, że był 9-letni program przygotowania. Szło aby dotrzeć z przesłaniem do każdego zakątka Polski, do jak najszerszych gremiów i mas. I wykazać, że to był punkt zwrotny dla Polski, także pod względem cywilizacyjnym. Ukształtowało się państwo, naród przyjął chrześcijaństwo. Od tego momentu byliśmy jednością i budowała się nasza historia.
Dzisiaj brak nam ludzi, którzy umieją wydarzenia historyczne wykorzystać dla zrozumienia wartości narodowej. Nie chcę tutaj brzmieć jak nacjonalista, po prostu podkreślam, że nikt z nas – nieważne ile czasu mieszka za granicą – nikt nie może zaprzeczyć że jego korzenie są w Polsce…
Jarosław Koźmiński