W pewnym sensie chciałem ukłonić się tym ludziom, których młodość była tak podziurawiona. Chciałem oddać hołd ludzkiej sile, uczcić wytrwałość nie tylko tych dwóch chłopaków, ale wszystkim, którzy dzielili podobny los. Którzy dzielą ten los teraz i którzy podzielą go w przyszłości – tłumaczy Michał Iwanowski, twórca projektu „Jak najdalej od ludzi” („Clear of People”), opowiadający historię dwóch braci, którzy w 1945 roku uciekli z obozu pracy w Rosji i pokonali ponad 2 tysiące kilometrów w poszukiwaniu rodziny. Jednym z tych braci był jego dziadek.
Michał Iwanowski jest artystą fotografem na stałe mieszkającym w Cardiff. 15 lat temu pod koniec studiów anglistycznych we Wrocławiu wygrał konkurs na wymianę studencką.
– To był punkt zwrotny. Początek i koniec. Wróciłem do Wrocławia tylko na chwilę, aby zdać egzamin magisterski, a zaraz później przeniosłem się do Walii na stałe. Podejrzewam, że do końca życia będę trwał w bolesnym szpagacie pomiędzy tym domem i tamtym domem – wyznaje.
Fotografią zainteresował się po przyjeździe do Wielkiej Brytanii. Po obronie dyplomu na tym kierunku przyjął ofertę nauczania w Ffotogallery w Cardiff.
– Fotografia to bardzo wdzięczny przedmiot. Każdy z nas widzi świat inaczej, więc mam okazję zaglądać studentom do głów przez ich prace. To fascynujące – stwierdza.
Michał zdobył szereg prestiżowych nagród, m.in. za raz po studiach tytuł „Emerging Photographer” przyznawany przez Magenta Foundation w Toronto. Jako artysta jest też autorem szeregu projektów, m.in. „Minus The Mother”, serii artystycznych zdjęć swojej matki oraz „Fairy Forts”, fotorelacji z wyprawy do zachodniej Irlandii. Jest też projekt „Ne”, archiwum osób i zdarzeń, które chciałby zachować na później.
– To takie moje naiwne pertraktacje z czasem. Fotografia ma moc zatrzymania chwili. Zatrzymuję się i patrzę. Cieszę się tym. Robię zdjęcie. Teraz już ten moment może sobie minąć. Bo ja czuję, że bylem obecny, że świadomie ten moment przeżyłem – tłumaczy.
Historia oddana pod opiekę
Nad projektem „Jak najdalej od ludzi” Michał pracuje od ponad 3 lat. Bazując na zapiskach stryja pojechał do Rosji i odtworzył trasę ich ucieczki: z Kalugi, przez Gomel, Wilno, Warszawę aż do Wrocławia. Ponad 2 tysiące kilometrów. Na piechotę.
– Tę historię znam bezpośrednio od dziadka. Był to bardzo zacny człowiek, wyjątkowo pogodny. Nie opowiadał często o swojej wyprawie, ale nie z powodu przykrych wspomnień, lecz raczej ze skromności. To babcia próbowała w nas zakorzenić ciekawość do rodzinnej historii – wspomina.
Michał był bardzo związany z dziadkami, którzy często opowiadali anegdoty z życia na Wileńszczyźnie przed wojną, ale były to raczej zabawne historie o ludziach i zwyczajach. I tak też ich zapamiętał, jako ciekawych, inteligentnych i dowcipnych ludzi. Babcia była szanowanym adwokatem we Wrocławiu, zaraz po wojnie zrobiła studia w Toruniu, był to pierwszy dyplom wydany przez tę uczelnię w powojennej Polsce. Z kolei dziadek dobrze pływał, już w 1940 roku został mistrzem Litwy, a zaraz po wojnie mistrzem Polski w stylu klasycznym. Był też inżynierem i projektował instalacje elektryczne dla wielu wrocławskich budynków.
Drugim bohaterem tej historii jest Witek, jego młodszy brat. To razem trafili do niewoli w 1944 roku i razem z niej uciekli rok później. Niestety, żadne z nich już nie żyje.
– Ze stryjem widziałem się pół roku przed jego śmiercią, rozmawialiśmy o przeszłości, o moim projekcie. To był symboliczny moment dla nas obu. Stryjek oddał mi tę historię pod opiekę. Był wzruszony, że być może nabierze ona nowego życia. Uważał, że warto przestrzec ludzi przed tym, co może się przecież powtórzyć – podkreśla.
Obcowanie z tym samym kawałkiem ziemi
Michał został zaproszony na miesięczna wymianę artystyczną na Litwę. Za sprawą jego rodzimej galerii oraz Kauno Fotografijos Galerija pod koniec 2012 roku znalazł się w Kownie.
– Kowno jest tylko około 100 kilometrów od Wilna. Postanowiłem udać się w tamtym kierunki, żeby wreszcie zobaczyć miasto, o którym tyle słyszałem od dziadków. Oni spędzili tam cale przedwojenne życie, dopiero repatriacje roku 1945 spowodowały, że znaleźli się we Wrocławiu. Nigdy nie wrócili już do Wilna nawet z wizytą – opowiada.
To wtedy po raz pierwszy Michał zainteresował się ich historią. Postanowił pójść do Wilna pieszo i w czasie tej wędrówki powstał pomysł, aby odtworzyć trasę ucieczki dziadka i stryja z obozu jenieckiego w Rosji. Sama podróż nie była dla Michała nawet w części tak trudna, ale przy pomocy mapy narysowanej przez stryja był w stanie niemal krok po kroku podążyć za nimi.
– Obcowaliśmy z tym samym kawałkiem ziemi. Zacząłem nad brzegiem Oki, którą oni 70 lat wcześniej pod osłoną nocy przepłynęli. Stałem na moście kolejowym w Kozielsku, gdzie ich złapano podczas ucieczki i gdzie dziadek został postrzelony. Siedziałem na stacji w Kalinowiczach, gdzie zjedli pierwszy od miesięcy kawałek chleba. Bywały dni, że nie spotkałem na drodze żywego ducha. Nie byłem do końca pewien, czy jest 2013 czy 1945 rok. Miałem niekiedy wrażenie, że szliśmy razem – wspomina.
Jedynym kompanem Michała w czasie wędrówki był aparat fotograficzny. W ten sposób powstał szereg bardzo przejmujących zdjęć.
– Chciałem, aby widzowie doświadczyli tej pustki i przestrzeni, tej nikłości człowieka w obliczu natury. Często powtarzam sobie coś, co mi zapadło w pamięć, a co napisał Simon Schama, że w obliczu natury szukamy pociechy na przemijanie – podkreśla artysta.
Jak podkreśla jego projekt stał się hołdem oddanym każdemu uciekinierowi, czy to z Rosji w 1945 roku, czy z Syrii 70 lat później.
– Opowiadanie tych historii jest ważne. Nie tyle po to, aby rozpamiętywać przeszłość, ale po to, aby nie powtarzać jej błędów – sumuje.
Oswoić strach
Zdjęcia Michała wraz z materiałami archiwalnymi, stanowią podstawę książki, nad którą pracuje. Obecnie jest na etapie zbierania funduszy, trwa kampania na Kickstarter. Wraz z wydawcą Brave Books zorganizował przedsprzedaż książki. Do tej pory w projekt zainwestowało prawie 350 osób, zamówiono ponad 300 książek, a zebrane 16 tysięcy euro to minimalna kwota potrzebna na produkcję. Pieczę na książką sprawuje ceniony projektant Tom Mrazauskas.
– Książka będzie pozornie prosta, cicha, jak fotografie w niej zawarte. Ale będzie też drukowana na trzech rodzajach papieru, odzwierciedlających różne warstwy tej historii: głos uciekinierów, materiały archiwalne oraz głos fotografa, który te elementy łączy – przekonuje autor. Premiera książki zaplanowana jest na czerwiec.
W przeciągu dwóch ostatnich lat prace z tego projektu były pokazywane na wystawach w Cardiff, Tbilisi, Mińsku, Kownie oraz Olsztynie. Na ten rok potwierdzone są już dwie wystawy – w Sydney oraz w Barcelonie.
– To, co zrobił mój dziadek i stryj, to nie jest szczególnie wyjątkowa historia. Wiele osób zna podobne z własnego domu. Na wystawach przychodzą do mnie ludzie i płaczą. Za ojców, za babki, za wojnę, za wszystko. Chciałem, aby ten projekt pozwolił tym wszystkim osobom, które mają do historii żal, które są nieukojone, wejść w ten krajobraz i tam po prostu pobyć, poczuć. Bać się i ten strach oswajać – mówi fotograf.
Magdalena Grzymkowska