Każdy albo prawie każdy z nas codziennie dostaje propozycje nie do odrzucenia. Najczęściej trafiają za pośrednictwem poczty mailowej. I ja dostaję takie propozycje – czasami bezczelne, czasami śmieszne, mailem, SMS-em albo w trakcie rozmowy telefonicznej. Większość traktuję tak, jak na to zasługują: wyrzucam z pamięci, traktuję jak spam i usuwam do kosza.
Teraz jednak dostałem propozycję, nad którą warto się zastanowić. Brzmi naprawdę intrygująco, wygląda wiarygodnie, a najważniejsze, że o jej rzetelności świadczą dowody. I to twarde dowody, o których pisze teraz cała prasa światowa.
No to po kolei: w związku z pewnymi problemami finansowymi zacząłem poszukiwać dodatkowych źródeł dochodów. Dlatego oferta bezpiecznego inwestowania spadła mi jak z nieba. Dosłownie. Właściwie nic nie muszę robić. Mogę siedzieć w domu, słuchać muzyczki, pić dobrą kawkę lub herbatkę i od czasu do czasu kliknąć myszką w internecie. A dokładnie trzeba klikać minimum dwa razy na minutę. W zamian za tę – sami przyznacie – wyczerpującą pracę, czeka mnie słodka nagroda. Po pierwszym miesiącu ciężkiej harówy przy klawiaturze zarabiam 1000 $, w drugim 1500 $, ale już po krótkim czasie „wyciągam” 12 tys. $ miesięcznie! Spłacam długi, rzucam pracę w biurze, kupuję mieszkanie i porządny kabriolet, koniecznie czerwony, klasy S. Mój majątek przyrasta w błyskawicznym tempie, więc nie ma znaczenia, czy po roku mam sześć, czy siedem milionów. Nie jestem drobiazgowy, ani tym bardziej kutwa. Ważne że się zarabia i można żyć jak ludzie.
Otrzymaną ofertę przytaczam wiernie, jedynie z niewielkimi skrótami. Myślę, że warto się zastanowić. Brzmi wiarygodnie, tym bardziej, że ci, którzy ją opatentowali, twierdzą, iż w ten sposób wzbogaciły się tysiące ludzi. Dlaczego i ja nie mógłbym spróbować?
A dowody na skuteczność tej metody są oczywiste. Od kilku dni cała prasa światowa epatuje nas szczegółami rzekomej afery „Panama Papers”. Używam słowa „rzekomej”, bo nie ma żadnej afery, to po prostu efekty działania cudownej metody na „zarabianie przez klikanie”.
Skoro na całym świecie bogacą się tysiące ludzi, to przecież gdzieś muszą lokować swoje fortuny. Gdyby robili to we własnym kraju, to każdy sąsiad takiego bogacza zaraz zorientowałby się, że coś jest na rzeczy i szast-prast, od razu napisał donos do właściwych władz. Więc ludzie wolą zarabiać po cichu, nie chwaląc się, a zyski wysyłają na Bahamy czy do Panamy. Ważne, że gdzieś do ciepłych, egzotycznych krajów, gdzie nie trzeba płacić dużych podatków.
Ja, Kisiel, jestem tylko skromnym pionkiem w światowej machinie finansowej, zresztą nie mam dużych wymagań, bo klikam myszką komputerową dość wolno, ale ci, którzy klikają znacznie szybciej, na przykład miłośnicy gier komputerowych, prawdopodobnie zarabiają kilkaset razy więcej ode mnie. To logiczne. Dodam tylko, że ja tak na prawdę ‘jeszcze’ nie zarabiam, dopiero się zastanawiam nad wejściem w ten biznes i z wielką uwagą obserwuję doniesienia prasy światowej. Z pełnym przekonaniem piszę, że nie ma żadnej afery „Panama Papers”, jest tylko zwykła ludzka zazdrość. Każdy chciałbym mieć swoje tajne konto w jakimś egzotycznym kraju, tylko nie każdy to potrafi. A że w gronie osób, które mają konta w Panamie są politycy z pierwszych stron gazet i z najważniejszych państw świata? Nie czepiajmy się szczegółów, każdy lubi klikać i patrzeć jak mu rośnie saldo konta. Moje wątpliwości są coraz mniejsze, chyba jednak zdecyduję się na ten biznes.
A redakcji „Tygodnia” wyślę kartkę z wakacji w jakimś tropikalnym kraju. Tym bardziej, że lekarz zalecił mi zmianę klimatu na ciepły, więc może do Panamy? Czemu nie…
Andrzej Kisiel