13 kwietnia 2016, 10:00
Tratwa ratunkowa pilnie potrzebna

Od dłuższego czasu w „Tygodniu Polskim” prezentowane są opinie Polaków na temat referendum w sprawie przynależności Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej. Większość tych, którzy w tym sondażu bierze udział (bo przypuszczam, że „Tydzień” będzie pytał nadal) jest za utrzymaniem obecnej sytuacji. Tylko kilkoro, ale właśnie tych, którzy będą głosować, bo mają brytyjskie paszporty, są za, a nawet przeciw. Jako Polacy są za pozostaniem Wielkiej Brytanii w UE, a jako Brytyjczycy – są za Brexitem. Osobiście nie mam tych problemów, bo zarówno jako Polka z brytyjskim paszportem w kieszeni z pewnością jestem za tym, by Wielka Brytania w Unii pozostała. Nie będę w tym momencie uzasadniać dlaczego, bo nie o tym jest ten artykuł.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć wyniku referendum. Przeciętny Brytyjczyk, który będzie decydował, ma mało konkretnych informacji, jakie będą konsekwencje opuszczenia Unii i jak będą w wyglądały negocjacje z Brukselą, bo nie było takiego precedensu. Żadne jeszcze państwo nie wystąpiło z Unii. Do tej pory kolejka ustawiała się do wejścia, a nie do wyjścia. Brytyjscy politycy, przedsiębiorcy, biznesmeni, finansiści i eksperci mówią o dobrych lub złych skutkach Brexitu zależnie od tego, jaki mają stosunek do tej decyzji i wcale nie rozjaśniają horyzontów. Wszystko pozostaje w mgle przypuszczeń i spekulacji. W rezultacie o wyniku referendum zadecydują emocje, jakieś jednostkowe wydarzenie. Jestem pewna, że gdyby referendum odbyło się w dzień po zamachu w Brukseli, zwolennicy Brexitu zdobyliby większość.

Dla Polaków mieszkających na Wyspie pytanie brzmi: czy będą mogli spać spokojnie, jeśli 24 czerwca obudzą się w nowej rzeczywistości? Z dnia na dzień z pewnością nie odczuliby zmian, bo proces wychodzenia Wielkiej Brytanii będzie trwał. To perspektywa co najmniej dwóch, a zapewne dziesięciu lat. Wiele w tym czasie może wydarzyć. Widzę jednak pewne zagrożenia.

Nie przypuszczam, aby władze brytyjskie zabrały się do deportacji Polaków, bo to byłoby sprzeczne z prawami człowieka, a także ze zdrowym rozsądkiem – naruszyłoby interesy gospodarcze Brytyjczyków. Nie oznacza to jednak, że nic się nie zmieni. Polacy w pierwszym rzędzie stracą prawo do głosowania w wyborach lokalnych. Zapewne większość Polaków wzruszy ramionami: i tak nigdy nie głosowali, bo brytyjska polityka ich nie interesuje. Odgrodzili się od brytyjskiego świata talerzem satelitarnym za oknem, uznając, że polska telewizja im wystarczy. Nie uważam takiej postawy za właściwą, ale to mój punkt widzenia.

Z pewnością trudniej będzie przyjechać tym, którzy o brytyjskiej przygodzie dopiero myślą. W pierwszym rzędzie będą musieli wyrobić sobie paszport, bo nie będzie już wjechać do Wielkiej Brytanii na podstawie dowodu osobistego. Na lotnisku będą musieli ustawić się nie w kolejce „EU only” i przejść przez znacznie ostrzejszą kontrolę. Ktoś może zostać odesłany z powrotem. A może Brytyjczycy wpadną na pomysł, by wprowadzić wizy dla obywateli państw unijnych? Nie wiadomo.

Rząd brytyjski może wstrzymać wszelkie świadczenia dla osób, które nie posiadają obywatelstwa brytyjskiego, a przynajmniej statusu rezydenta. Może też wprowadzić obowiązek posiadania pozwolenia na pracę, a także mniej korzystne od obecnych zasady prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Może się też okazać, że osoby zatrudnione w Wielkiej Brytanii nie będą miały prawa zliczania do wysługi lat potrzebnych do uzyskania emerytury pracy w obydwu krajach.

Unia Europejska to nie tylko strefa wspólnego handlu, wspólny rynek oparty między innymi na swobodnym przepływie siły roboczej. To także wspólnota naukowa, dla której wszelkie ograniczenia są niekorzystne. W razie Brexitu Polacy mieliby trudniejszy dostęp do studiów i wszelkich grantów, przyznawanych przez Unię na pokrycie kosztów nauki. W gorszej sytuacji znalazłyby się też polskie szkoły przedmiotów ojczystych, nie mówiąc już o egzaminach na poziomie GCSE i A-Level, o które przecież wciąż toczą się walki.

No i jeszcze jedno: polski obecny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski przedstawiając w Sejmie założenia polityki zagranicznej stwierdził, że Wielka Brytania jest „partnerem strategicznym” dla obecnego rządu. Czy możliwe jest takie partnerstwo polsko-brytyjskie poza UE? Wydaje się, to trudne.

Jaką więc strategię powinni przyjąć Polacy? Pozostało już niewiele czasu do samego referendum, ale jak piszę, zmiany nie nastąpią natychmiast. Ci, którzy nie mają statusu rezydenta, powinni jak najszybciej o to wystąpić, a jeśli mieszkają dłużej niż pięć lat, to starać się o brytyjski paszport. To drugie nie jest wcale proste ani tanie. Jeśli mają rodzinę w Polsce, to jak najszybciej powinni ją ściągnąć tutaj. Poczynania te, to taka „tratwa ratunkowa”, gdyby Wyspa odpłynęła na wzburzone fale Atlantyku, przy tym z małą szansą przycumowania do brzegów Ameryki. Barak Obama wyraźnie powiedział, że Wielka Brytania interesuje go głównie jako pełnoprawny członek Unii Europejskiej.

I rada dla rodziców, nawet już dorosłych dzieci, urodzonych w rodzinach mieszanych: niech czym prędzej starają się dla nich o polski paszport. Ułatwi im to podróżowanie po całej Europie, gdy wyspa zostanie od kontynentu odcięta.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_