Pierwsze lata osiedlenia poza krajem przebiegają zazwyczaj według pewnego schematu: nowym emigrantom pali się do asymilacji w kraju, do którego przybyli. Wkrótce jednak odkrywają, że społeczeństwa zachodnie wcale nie są takie otwarte, jak się początkowo wydawało. I dopiero w obliczu wyobcowania powstaje potrzeba grupowania się z ludźmi o podobnej sytuacji społecznej. Wracają więc nasi emigranci do korzeni, czyli do polskości.
Tak było tuż po wojnie, potem w kolejnych falach emigracji – także tej solidarnościowej, podobnie jest również teraz.
Polacy, którzy osiedli poza krajem, chcą dorobić się domu, wykształcić dzieci, od czasu do czasu upiec na grillu porcję świniaka, którego zjedzą popijając piwem wspólnie ze znajomymi, do których pojadą na kolejnego świniaka. (Taki sarkastyczny opis rzeczywistości polonijnej w Ameryce przytaczam korzystając z obserwacji Alicji Makowskiej-Jacyny z Filadelfii – sądzę, że odpowiada on prawdzie także u nas na Wyspach w polskich domach na Hanwell, Perivale czy innym Leyton.)
Dodam jeszcze jedno zdanie: Część chciałaby działać, ale jak się działa to się nie zarabia (albo się zarabia „polonijną stawkę”) a biednych nikt nie szanuje – a zatem i nie promuje. Promują się zatem sami – chciałoby się uzupełnić patrząc na poczynania niektórych i tego rezultaty.
Dyskusje o emigracji, o jej korzeniach, cechach charakterystycznych, jej teraźniejszości i przyszłości nie kończą się nigdy, co najwyżej chwilowo nikną, by po pewnym czasie nasilić się znów, gdy ktoś nowy, czy przynależny do nowego pokolenia chce dokonać publicznej autoprezentacji.
Można o tym mówić ironicznie (autopromocja i niedowartościowanie idą w parze), można także dopatrywać się czegoś wartościowego: ludzie chcą wiedzieć albo powiedzieć innym – kim są.
Taka samoidentyfikacja często jest pożyteczna. Polskim tradycjom emigranckim stawia bowiem nowe, zasadnicze pytania. Najważniejsze z nich dotyczą poczucia wspólnoty i zachowania polskości.
Rozdwojona tożsamość może być niekiedy inspiracją dla artystów, ale nie ułatwia życia przeciętnym ludziom. Dla większości emigrantów tylko całkowite przystosowanie się do kraju osiedlenia stwarza szanse na zbudowanie życiowej kariery. I dopiero wtedy, gdy będą dobrze osadzeni, mogą bez kompleksów zadać sobie pytanie, jaką wartość reprezentuje dla nich polskie pochodzenie.
Odpowiedź łączy się z stwierdzeniem, że za świadomie pielęgnowanymi polskimi korzeniami musi stać atrakcyjny wizerunek naszego kraju i Polaków.
Obraz ten kreują przede wszystkim tzw. środowiska opiniotwórcze. Czy my je mamy?
W drugim pokoleniu przychodzi zamienić ofiarnych i zasłużonych wolontariuszy dobrze opłacanymi profesjonalistami, którzy sentymenty zastąpią kalkulacjami i zainwestują w marketing czy public relations fundusze, przeznaczane obecnie na romantyczno-świetlicowe cele.
Standardy się przecież zmieniły. Spójrzmy na działające od trzech lat JW3 (z zadaniem: to create a vibrant, diverse and proud community). Pozazdrościć!
Nam pozostał ogródek za domem i grillowanie wieprzowinki.
Jarosław Koźmiński