Bardzo się cieszę, że już niedługo powstanie film o sławnym dywizjonie 303, choć tak naprawdę będzie to oczywiście film o wszystkich polskich pilotach walczących w obronie Wielkiej Brytanii w 1940 r. Cieszę się, bo jestem z tego pokolenia, które wychowało się na książce Arkadego Fiedlera „Dywizjon 303” a nie tylko na grach komputerowych.
Co prawda produkcja filmu zaczęła się –zamiast od konkretnej roboty – od konferencji prasowej, co może znaczyć, że autorzy nie mają jeszcze pomysłu na swoje dzieło i w tym czasie chcą wysłuchać opinii innych, ale miejmy nadzieję, że do pierwszych zdjęć zaplanowanych na sierpień zdążą coś wymyślić.
Miejmy też nadzieję, że znajdą pieniądze na nakręcenie i zmontowanie filmu, bo inne ważne dzieło poruszające tematykę wojenną, czyli film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego pozostaje niedokończony z braku pieniędzy. „Wołyń” miał był ważnym głosem w polsko-ukraińskiej dyskusji nad historią i konsekwencjami rzezi wołyńskiej a może okazać się przyczynkiem do dyskusji nad finansowaniem kultury w Polsce, o ile nie znajdzie się kasa – około 2 mln zł – na dokończenie filmu. Wtedy albo nie zobaczymy filmu w ogóle i jako niedokończone dzieło trafi na półkę, gdzie będzie czekać na lepsze czasy i pieniądze, albo zobaczymy jakąś wersję roboczą a może reżyser pójdzie na całość i zacznie sprzedawać – jak w hipermarkecie – zestaw pt. „Zrób sobie film” i każdy będzie mógł sobie zmontować film w domu według własnego uznania.
Przyniesie to co najmniej kilka korzyści. Po pierwsze: reżyser nie tylko zostanie wynagrodzony za swój trud, ale jeszcze zarobi na niedokończonym dziele. Po drugie: każdy będzie zadowolony z TAKIEGO obrotu sprawy. Prawdziwy Polak Patriota zmontuje wersję bezkompromisową, w której wredni Ukraińcy będą mordować biednych Polaków. Polak skażony myśleniem lemingowym oraz ogólną poprawnością polityczną zmontuje film, w którym wszyscy będą mordować wszystkich i nikt nie będzie temu winny, zaś Ukraińcy zmontują swoją wersję, w której okaże się, że rzeź wołyńską wywołali Polacy i tylko oni są winni. Do wyboru będzie też wersja czarno-biała, film dla niesłyszących oraz niewidomych. Miłośnicy spiskowej wersji dziejów zmontują sobie filmik, w którym za całą tragedię będę winni kosmici (jak w filmach Spielberga) lub Żydzi, ewentualnie rowerzyści. Ile poglądów politycznych, tyle wersji filmu. Polska na wschód od Wisły zmontuje film rozpoczynający się i kończący religijną inwokacją, zaś Polska zachodnia przygotuje wersję laicką, w której główny nacisk będzie położony na efekty specjalne i pirotechnikę. Miłośnicy nadmorskich krajobrazów przeniosą akcję w nad Bałtyk, a fani przygód Indiany Jonesa-gdzieś do Azji. Jestem przekonany, że każdy będzie zadowolony z takiego rozwiązania i chętnie je-w imię narodowej zgody-udostępniam autorowi niedokończonego filmu „Wołyń”, niech sobie zarobi, nie będę żałować, bo sam wiem, jak frustrująca jest praca za free. Człowiek się narobi, nikt mu nie podziękuje a jeszcze wszyscy będą mieć pretensje, że nie tak wyszło jak tego oczekiwali.
Wierzę, że „Dywizjon 303” będzie dziełem udanym i skończonym, i nie będzie budzić wątpliwości ani historyków, ani tym bardziej polityków. Przeciwnie, w tych niespokojnych czasach będzie lekcją patriotyzmu i da nadzieję, że w razie czego… No sami, wiecie, nie będą nam Ruskie nad głowami latać po Bałtyku. W razie czego przetrącimy im te skrzydełka i wpadną do wody jak Ikar, co to chciał sobie polatać, ale zapomniał o przestrogach ojca i pokorze wobec przyrody. Jak obejrzymy taką patriotyczną pigułkę w postaci filmu o polskich pilotach z II wojny światowej, to każdy z nas nabierze chęci do wojaczki. Film będzie pokazywany w przedszkolach i na uczelniach wojskowych, będą seanse w zakładach pracy i biurach. Będzie to nasz murowany kandydat do Oscara i to przez co najmniej kilka lat.
Myślę, że „Dywizjon 303” może być dziełem, które dokona narodowego pojednania Polaków, no chyba że wcześniej zdobędziemy mistrzostwo świata w piłce nożnej podczas najbliższego Mundialu w Rosji w 2018 r. Ale, wybaczcie mi pesymizm, w takie cuda jak wygrana w Mundialu, to ja nie wierzę.
Andrzej Kisiel