To było spotkanie pełne emocji – w Ognisku Polskim starły się dwa obozy: zwolenników i przeciwników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W zbliżającym się referendum Brytyjczycy zadecydują nie tylko o własnej przyszłości, ale także o losie milionów imigrantów mieszkających na Wyspach. Jednak ci, którzy prawdopodobnie najdotkliwiej odczują skutki opuszczenia struktury unijnych przez Zjednoczone Królestwo, głosu w tych wyborach nie mają. Z myślą o nich organizacja United Poles zorganizowała debatę, która miała przybliżyć obywatelom europejskim mieszkających w Wielkiej Brytanii ewentualne scenariusze tego, co może się wkrótce wydarzyć.
– 24 czerwca w Wielkiej Brytanii nic dramatycznego się nie stanie. Proces zmian po ewentualnym wyjściu Zjednoczonego Królestwa ze Wspólnoty potrwa co najmniej dwa lata – tyle będzie trwało podpisanie wszystkich niezbędnych porozumień w tej sprawie, a także wypracowania modelu współpracy z krajami członkowskim – zaznaczyła prof. Catherine Barnard z Cambridge University, specjalistka prawa europejskiego w katedrze prawa.– Jak ta współpraca miałaby wyglądać? Trudno przewidzieć, ponieważ jest to sytuacja bezprecedensowa. Unia nie ma obowiązku traktować w szczególny sposób kraje, które nie należą do jej struktur. Naiwnie jest myśleć, że Wielka Brytania będzie miała z tego tytułu jakiekolwiek przywileje – podkreśliła Barnard, dodając, że skutki odczują nie tylko Brytyjczycy mieszkający w kraju, ale też obywatele Zjednoczonego Królestwa przebywający na stałe w innych krajach Europy.
W dyskusji udział wzięli także James Dixon, adwokat z No5 Chambers, James Fearnley dyrektor Business for New Europe oraz John Longworth, przewodniczący Business Council of Vote Leave, były dyrektor generalny British Chamber of Commerce. Każdy z panelistów przedstawił swoje stanowisko. Argumenty obu stron czytelnicy „Tygodnia Polskiego” dobrze znają z naszej rubryki „Co myślicie o Brexicie” i także podczas tego wydarzenia kilka z nich się powtórzyło. Prof. Barnard w swoich sądach pozostała najbardziej wyważona i obiektywna. Dixon i Fearnley zdecydowanie opowiadali się za pozostaniem w strukturach unijnych.
– Pozostając w Unii mamy uprzywilejowaną pozycję. Unia jako twór ponadpaństwowy nigdy nie będzie idealna, ale opuszczając ją ryzykujemy dobrobyt i nasze wpływy w globalnej polityce i gospodarce – tłumaczył Fearnley.
Jego proeuropejskie postulaty przeciwstawione zostały argumentom Longwortha, który w dużej mierze odwoływał się do emocji. – Unia nie jest nam do niczego potrzebna, możemy współpracować z partnerami na całym świecie, z którymi Wielka Brytania utrzymuje kontakty od setek lat, zanim powstała Unia Europejska – stwierdził, wywołując oklaski.
Innym aspektem była drażliwa kwestia imigrantów zarobkowych. – Nie mamy wątpliwości, że imigranci z Europy mają niebagatelny wpływ na wzrost brytyjskiej gospodarki. Nie zapominajmy jednak o ważnym czynniku demograficznym. Ci ludzie nie będą pracować do śmierci, już wkrótce przejdą na emeryturę. Koszt ich utrzymania, dostępu do służby zdrowia i świadczeń społecznych to duże obciążenie dla budżetu państwa – dowodził Longworth.
Fearnley poczuł się w tym momencie wywołany do tablicy. – Czy nie po to właśnie przez te wszystkie lata pracy płacili podatki? To jest to, co im się w świetle prawa należy. Jeżeli w budżecie nie będzie pieniędzy na wypłacenie emerytur dla nich, to będzie świadczyło o niegospodarności w zarządzaniu budżetem. Poza tym jestem przekonany, że Brexit nie spowoduje zahamowania przepływu Europejczyków na Wyspy, a tylko zwiększy niepotrzebną biurokrację, z którą tak silnie walczą zwolennicy wyjścia z Unii – argumentował Fearnley.
Dalsza zażarta dyskusja toczyła się praktycznie między tymi dwoma prelegentami, którzy w umiejętny sposób żonglowali argumentami – nie tylko swoimi, ale też oponenta.
6 pensów dziennie
Był też czas na pytania ze strony publiczności. Collin, który na debatę przyjechał aż z Bournemouth, zapytał wprost: „Co jeśli Turcja wejdzie do Unii Europejskiej i wszyscy islamiści przyjadą do Europy, a następnie nas wymordują?”.
Pytanie wywołało niekrytą konsternacją nawet u eurosceptycznego Longwortha. – Poza Schengen także ludzie mogą podróżować – powiedział z przekąsem. Prof. Barnard dodała, że mimo że Turcja stara się o wejście do Unii od 1961 roku, raczej to w najbliższym czasie nie nastąpi.
– Poza tym kontrola granic w ramach Unii jest lepsza. W Zjednoczonej Europie jesteśmy po prostu bezpieczniejsi – kwitował Fearnley.
David Bradley chciał wiedzieć, w jaki sposób biznesmeni mogą skorzystać na wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii. – Będą sobie tak samo świetnie radzili, jak przedsiębiorcy z Norwegii, Islandii i Szwajcarii – przekonywał Longwortha. Fearnley argumentował natomiast, że owszem, można tak handlować, np. z Chinami, jak robi to Szwajcaria, ale rozłożenie siły jest nieadekwatne.
– To jest układ jednostronny – akcentował. Fearnley w przeciwieństwie do swojego głównego przeciwnika swoje racje popierał szeregiem liczb i statystyk przemawiających do wyobraźni. – Ciągle się mówi o tym, ile to Wielka Brytanii wkłada do budżetu europejskiego, z którego dotacje później trafiają do innych państw. Tymczasem jest to ok. 1% budżetu. W przeliczeniu na mieszkańca to jest 6 pensów dziennie. Myślę, że to jest rozsądna cena za bycie częścią jednej z najpotężniejszych organizacji międzynarodowych – dodał. Podał także szereg przykładów firm, które swój model biznesowy oparły o status, jaki daje Zjednoczonemu Królestwu obecność w strukturach unijnych.
– Na przykład easyJet, firma, która zrewolucjonizowała sposób, w jaki podróżujemy po Europie. Dzięki temu przewodnikowi transport lotniczy jest ok. 40% tańszy. Gdyby nie Unia, te linie lotnicze nie działałyby tak sprawnie jak teraz – przekonywał.
Głos zabrał także przedstawiciel European Chamber of Commerce w Szanghaju, który zwrócił uwagę, że obecnie instytucje krajów członkowskich mogą korzystać z doświadczenia wysoko wykwalifikowanych europejskich negocjatorów, którzy pomagają przy nawiązywaniu kontaktów biznesowych i zawieraniu umów międzynarodowych. W momencie Brexitu Brytyjczycy będą musieli to robić indywidualnie.
Hear, hear!
Monika Lang zastanawiała się, czy Brytyjczycy faktycznie wiedzą, co to znaczy Brexit. – To katastralna klęska systemu edukacyjnego na Wyspach. Ludzie bardzo mało wiedzą na temat Unii Europejskiej. W USA dzieci od najmłodszy lat uczą się geografii kontynentu amerykańskiego, na ścianach klas wisi konstytucja, wszyscy znają swoje prawa i obowiązki. U nas tego niestety nie ma – ubolewała prof. Barnard.
Na koniec padło jeszcze pytanie o Szkocję, na które odpowiedział Dixon, który się tam wychował. – W ostatnim referendum jednym z głównych argumentów dla pozostania w Unii Brytyjskiej, było to, że w przeciwnym wypadku Szkocja znalazłby się nagle poza Unią Europejską. Wyborcy, którzy głosowali właśnie dlatego za pozostaniem częścią Zjednoczonego Królestwa, mogą czuć się oszukani – skwitował adwokat.
Dla niektórych spotkanie przy Exhibition Road było okazją nie tyle do zadawania pytań, co na wygłaszanie własnych oświadczeń, z czym konsekwentnie walczyła prowadząca debatę Agata Dmoch. Prof. Ingird Detter, wykorzystując okazję, promowała swoją książkę „Suicide of Europe”.
– Unia nie jest tym, czym miała być. Kiedyś bywam bardzo proeuropejska, pracowałam w komisjach europejskich, ale teraz namawiam wszystkich do głosowania: „Leave!”, „Vote, leave!” – skandowała, nazywając Unię „coruppted, bossy, Big Brother’s club”, wzbudzając okrzyki „Hear, hear!” Ta sytuacja dobrze zobrazowała nastrój, jaki tego wieczora zapanował w polskim klubie.
Referendum już za niecałe dwa miesiące. Sondaże wciąż nie dają nam jasnego obrazu, jak Brytyjczycy będą głosować. Różnice pomiędzy przeciwnikami a zwolennikami Brexitu wahają w granicach błędu statystycznego (od 1 do 4 punktów procentowych). A o wyniku, jak zawsze w takich wypadkach, zadecyduje to, w jaki sposób obie strony zmobilizują się do głosowania. A jeżeli atmosfera będzie tak gorąca, jak do tej pory, to możemy się spodziewać rekordowej frekwencji.
Magdalena Grzymkowska