Czy tęsknisz za swoim krajem? „To jest właśnie jedno z tych pytań, na które nigdy nie wiadomo, co powiedzieć,” wyznaje Agnes Prygiel na fanpage’u „Na emigracji.” „Myślę, że w pewnym sensie powrót do kraju jest jak powrót do byłego męża”, zastanawia się dalej.
Gorzka Rey nie ma wątpliwości. „Tęsknię za swoją mamą”, pisze. Gosia Putowska zaś komentuje: „Ja tęsknię, dopadło mnie po 3 latach… Musiałam jechać i 5 dni chodziłam starymi szlakami.”
Do takich nostalgicznych refleksji zmusza użytkowników Facebooka akwarela Moniki Szydłowskiej, która stała się okładką jej pierwszej książki – zbioru jej prac opublikowanych na fanpage’u „Na emigracji”.
Tę dyskusję godną zbadania pod kątem socjologicznym graficzka z Warszawy rozpoczęła trochę przez przypadek. Po przyjeździe do Wielkiej Brytanii wiele rzeczy ją zaskakiwało i zastanawiało. Między innymi dziwiła się, dlaczego ludzie chcą wiedzieć, czy tęskni za swoją ojczyzną. I dlaczego śmieją się, gdy odpowiada, że nie.
– Kiedyś malowałam codziennie, rysunki powstawały codziennie, bo codziennie działo się coś niezwykłego – przyznała podczas spotkania autorskiego w Free Word Centre na Farringdon w Londynie. Z czasem zaczęła się przyzwyczajać. Nowe prace pojawiają się rzadziej, ale są bardziej złożone, dopracowane.
– Na początku zrobienie jednej akwareli zajmowało mi 5 minut. Teraz zdarza, się , że nad jednym obrazkiem pracuję prawie godzinę. Aż muszę sobie zrobić przerwę na herbatę – śmieje się Szydłowska.
„Tygodnia Polskiego”
O karpiu i całowaniu w rękę
Na spotkanie absolwentki Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu przyszła cała sala gości. Towarzystwo międzynarodowe, jest trochę Brytyjczyków, chłopak z Malezji, para z Niemiec, dziewczyna z Holandii („I am from Holland, not Poland”, podkreśla z uśmiechem nawiązując do jednej z prac Polki). Polaków, o dziwo, najmniej.
Uczestnicy to stali bywalcy spotkań organizowanych przez wielokulturowe centrum Free Word, będące połączeniem galerii sztuki, księgarni, kawiarni i sal wykładowych. Dawny budynek archiwów „Guardiana” to wyjątkowe miejsce na mapie kulturalnego Londynu. „Jesteśmy jedynym międzynarodowym centrum literatury, piśmiennictwa i wolności ekspresji na świecie”, chwalą się twórcy organizacji na swojej stronie internetowej. W ofercie centrum znajduje się wiele wyrafinowanych wydarzeń, na przykład warsztaty „storytellingu”, dyskusje z tłumaczami, pisarzami i aktywistami na temat wolności słowa, spotkania z artystami i poetami, a nawet tzw. speed dating, czyli „szybka randka”, podczas której można poznać przedstawicieli kultury i sztuki, interesujących się multilingualizmem.
To duży sukces dla artystki z Polski, że promocja jej książki odbyła się właśnie w takim renomowanym miejscu. Szydłowska jednak z dużą swobodą opowiadała o swojej pracy, raz po raz wywołując u słuchaczy nietłumiony chichot.
– Z mojej książki obcokrajowcy mogą się sporo dowiedzieć o Polsce. Na przykład można poznać polskie zwyczaje. W moim kraju wciąż jest przyjęte, że na powitanie całuje się kobietę w rękę. Wszystko fajnie, dopóki nie chce zrobić tego twój niezbyt urodziwy, lekko spocony wujek… – opowiadała. Ale każdy medal ma dwie strony.
– Wiele razy uderzyłam nosem w drzwi, zanim się nauczyłam, że mężczyźni na Wyspach nie przytrzymują ich dla kobiet – mówiła z przekąsem.
– Albo inny zwyczaj. Czy wy wiecie, że na święta Bożego Narodzenia Polacy kupują żywego karpia, po czym trzymają go w wannie? Dzieci się z nim bawią, obserwują, jak sobie pływa tam i z powrotem. A potem… ryba jest zabijana i wszyscy razem z całą rodziną jemy ją w Wigilię. Tak przynajmniej było w moim domu – wspominała Szydłowska, dodając, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie reakcje może wzbudzać ta tradycja. Dopiero jej szkoccy znajomi powiedzieli, że to dość „creepy”.
Jednocześnie ze smutkiem zauważyła, że wiedza Brytyjczyków na temat Polski jest bardzo ograniczona.
– Gdy kiedyś zapytałam ludzi wydawałoby się elokwentnych, wykształconych, co wiedzą na temat mojego kraju, usłyszałam: „Zaczyna się na literę P”. Innym razem córka znajomych zapytała mnie: „Jesteś z Polski? To tam, gdzie żyją niedźwiedzie polarne?” To przerażające – akcentowała artystka.
A za mąż pani wyszła?
Postacie Moniki Szydłowskiej nie mają twarzy. To artystyczny zabieg mający na celu, aby każdy mógł się zidentyfikować z daną osobą i anegdotą.
– Poza tym chodzi o minimalizm, którego uczono mnie na studiach. Aby obraz był bardziej sugestywny, w pewnym stopniu zaskakiwał, ale jednocześnie był dla odbiorcy zrozumiały. To także w pewnym stopniu wizytówka mojego stylu malowania. Bynajmniej nie chodzi o to, że jestem leniwa i nie chce mi się rysować oczu i buziek – uśmiecha się artystka.
Na początku swojej przygody z fanpage’m pozostawała anonimowa. Obserwujący ją inni użytkownicy facebooka nie wiedzieli nawet jakiej jest płci.
– Kiedyś dostałam taką wiadomość z pytaniem czy jestem mężczyzną czy kobietą. I bardzo mnie to skonfundowało. Zaczęłam się zastanawiać, czy jak się ujawnię i okaże się, ze jestem dziewczyną, to ludzie przestaną śledzić moje wpisy? Czy to naprawdę ma takie znaczenie? Cóż, widocznie dla Polaków wciąż ma – westchnęła Szydłowska i przytoczyła jedną ze swoich historii, które się stałą inspiracją do rysunku.
– Gdy odwiedzałam rodziców w Warszawie, spotkałam przy windzie sąsiada. „A gdzie się pani podziewa?”, zagadnął. „Mieszkam w Szkocji”, odpowiedziałam. „A za mąż pani wyszła?” Nie interesowało go, jak mi się tam żyje, co robię, moje doświadczenia z emigracji. Tylko to, czy wyszłam za mąż. Takie osobiste pytanie. I to się dzieje w stolicy kraju. Nie chcę wiedzieć, jak wygląda sytuacja w mniejszych miejscowościach – mówiła Szydłowska.
The Economist: „Honestly amusing”
– Twoje prace wciąż są bardzo świeże, wnoszące nową wartość do sztuki komiksu – zauważyła Sarah Lightman, londyńska artystka i kuratorka wystaw, która prowadziła rozmowę.
– Nie określiłabym siebie, jako autorki komiksów. Jeszcze daleko mi do tego – skromnie ripostowała Szydłowska. Ale przyznała, że od pewnego czasu czyta powieści graficzne i nie wyklucza w przyszłości „pełnometrażowego” komiksu.
Książka stałej rysowniczki „Tygodnia Polskiego” cieszyła się tego wieczoru dużym wzięciem. Aż godzinę trzeba było stać w kolejce, aby zdobyć autograf autorki. Dziennikarz „The Economist” James Woodhall określił spotkanie jako „refreshing and honestly amusing”.
– Nie wiedziałam, że moja siostra jest taka zabawna! – zaznaczyła Sylwia, siostra rysowniczki, która była przy narodzinach tego projektu, jednak nie sądziła, że zdobędzie taki rozgłos.
Obecnie blisko 15 tysięcy osób na Facebooku obserwuje profil „Na emigracji”. Jak widać nie brakuje Polaków (i Brytyjczyków) z poczuciem humoru, którzy na kulturowe różnice potrafią patrzeć z przymrużeniem oka.
Magdalena Grzymkowska