Tekst „wstępniaka” o wszechobecnym graffiti, czyli rysunków i napisów na murach chciałem przysłać jeszcze z Polski. Szybko jednak minął tygodniowy urlop, tym bardziej że zmąciła go wieść o Brexicie i incydentach i aktach wrogości wobec Polaków w Wielkiej Brytanii. W nadchodzących tygodniach przekonamy się czy ten diabeł straszny jak go malują…
Same „polskie graffiti” miały być kolejnym przykładem mody obecnej u nas w postaci najprostszej, poza nielicznymi wyjątkami, prymitywnie powierzchownej a najczęściej po prostu ordynarnie chamskiej, która niewiele ma wspólnego ze sztuką i duchem nowojorskim. Polskie graffiti to dzieło pętaków, którzy zamiast wyrzynać jak dawniej kozikiem swoje inicjały na parkowej ławce kupują dziś farby w sprayu i … psssyt po murach.
Problematyka wypisywanych haseł zamyka się w czterech płaszczyznach tematycznych: społeczno-obyczajowej (Gawlik jest super), polityczno-miłosnej (Koza to fajna babka), polityczno-militarnej (Czołgi do Wołgi) oraz mojej ulubionej sportowo-zwięzłej (Legia psy). A wszystko to uzupełnione stosownymi rysunkami!
Nie takie są jednak amerykańskie graffiti, które dziś można obejrzeć w najlepszych galeriach sztuki nowoczesnej. Ideologicznych podstaw tego nurtu szukać należy wśród nowojorskich subkultur portorykańskiej i czarnej młodzieży. Ich działania stały się impulsywnym potwierdzeniem obecności w społeczeństwie, ekspresyjnym dowodem znalezienia własnej tożsamości, czyli odpowiedzią na getto dla kolorowych.
Graffiti, jako dziecko pop-kultury, przejęło wszelkie jej znamiona – jest łatwą do przyswojenia papką zawierającą żywiołowo przedstawione aktualności. Siła ruchu tkwi w jego spontaniczności. Graffiti wyprzedzają pierwsze strony gazet. Atakują i wygrywają! Mając za sobą blisko trzydziestoletni staż w podziemiach metra, wkroczyły dzisiaj pewnym krokiem w otwartą przestrzeń rynku światowej sztuki, kreują się nazwiska; tworzą artystyczne kariery.
Nasz Gawlik, chociaż jest super, kariery nie zrobi.
Jeszcze na marginesie londyńska anegdotka. Wyszperałem ją kiedyś wśród listów Stanisława Mackiewicza do Michała Kryspina Pawlikowskiego (znakomitych publicystów emigracyjnych). Otóż Mackiewicz przysłał Pawlikowskiemu zrobioną w Warszawie lat sześćdziesiątych fotografię plakatu z taką oto propagandową treścią: „Śląsk –wasze bogactwo, Szczecin – wasz port, Kraków – wasze miasto, Socjalizm – wasza przyszłość.
A ktoś u dołu dopisał kredą: „K…a – wasza mać!”
***
Ukrytego pod kapturem rowerzystę, który na wieść o Brexicie nabazgrał na POSK-u obraźliwe wobec Polaków hasło, wysłałbym właśnie do Polski. Może w czasy okupacji, gdy za „Polskę Walczącą” na murze groziła śmierć, albo w lata osiemdziesiąte, by wymalował „Solidarność Walczącą” i stawił czoła zomowcom.
Że niehumanitarnie? Niech go więc wyślą do Peterborough czy do Bostonu na pole, bo brakuje ludzi do zbioru warzyw, albo niech stanie przy taśmie w jednym z zakładów przetwórczych, niech popracuje w chłodni, albo w spalarni śmieci… Już go widzę – pętaka – jak wzrusza ramionami mówiąc: I would rather join the army.
Jarosław Koźmiński