„Mądrość narodowa przejawia się między innymi w zdolności do urządzania sobie życia i przystosowania się do zmiennych warunków losowych, w szczególności do życia w rozproszeniu wśród innych narodów i kultur. Jest to często niezwykle trudna i bolesna droga, szczególnie gdy się nie jest do niej odpowiednio przygotowanym”.
Tak pisał w Zygmunt Dąbek w artykule „Getto czy asymilacja” (Dz. P. 1992). Słowa te nic nie straciły na aktualności, podobnie jak i dalsze rozważania autora, który uważał, że jeden z dylematów polskiej społeczności polega na tym na ile powinniśmy dążyć do asymilacji z brytyjskim otoczeniem, a na ile zachować własną odrębność narodową.
Jednocześnie zwracał uwagę na różnice pokoleniowe emigracji. I nie chodziło mu tyle o różnice metrykalne, ale o to kiedy i na jakiej fali emigracyjnej ktoś zjawił się w Londynie; pisał: „Podział na My i Oni ciągle się utrzymuje. My – to znaczy ci lepsi… Oni – to znaczy późniejsi, rozwydrzeni, zdemoralizowani, zepsuci życiem w Polsce. Przyjechali na gotowe i chcieliby wszystko mieć. Oni, to upadłe moralnie dziewczyny, często nawet z dobrych domów, rozbite małżeństwa, dobrane na zasadzie wygodnictwa życiowego sezonowe pary żyjące na kocią łapę, itp.”
Ta dyskusja na temat podziałów polskiej społeczności odżyła obecnie, w niesprzyjającej imigrantom atmosferze post referendalnej. Coraz więcej Polaków przyznaje się otwarcie do tego, że głosowało za Brexitem, bo Oni… To znaczy ci z tej nowej fali, ci gorsi, rozwydrzeni… I tak dalej, dokładnie jak pisał przed blisko ćwierćwieczem Dąbek. Co ciekawe, że My, ci lepsi, to już nie tylko emigracja wojenna, czy „solidarnościowa”, dziś już należąca także do tak zwanego starszego pokolenia. To także podział na tych, którzy przyjechali albo w ostatniej dekadzie XX w., albo tuż po otwarciu brytyjskiego rynku pracy przez rząd Tony’ego Blaira, a tymi, którzy przyjechali w ostatnich kilku latach.
Polscy zwolennicy Brexitu mówię: „Kto teraz przyjeżdża? To hołota. Kiedyś, za czasów PRL, przyjeżdżali tylko nieliczni. Na ogół studenci z dobrych domów. Teraz to prowincja, Polska B, ściana wschodnia. Wystarczy posłuchać, jak mówią. I to nie chodzi tylko o przekleństwa. To nie jest poprawna polszczyzna.” Dalej lecą uzasadnienia jakby prosto z pierwszych stron takich gazet jak „Daily Mail”, czy „Daily Express”. O życiu na zasiłkach, o przeskakiwaniu kolejek do mieszkań komunalnych. Często wywody te są poparte przykładami. Ktoś kogoś takiego zna, a raczej o kimś takim słyszał. Wreszcie pada konkluzja: „To trzeba zatrzymać. Więcej Polaków tu nie potrzeba. I tak ich jest za dużo. Zresztą, jak zostaną tam, to lepiej dla kraju.”
Polacy są narodem podzielonym. Nie tylko ci mieszkający nad Wisłą, gdzie od wielu już lat toczy się podjazdowa „wojna domowa”. Podzielona jest wewnętrznie także tzw. diaspora. Polacy jednoczą się w chwilach narodowych tragedii, ale już nie podczas obchodów rocznicowych. Jednoczą się też, gdy czują się zagrożeni. Tak jest obecnie, gdy na POSK-owym wejściu pojawił się napis namawiający w słowach pełnych nienawiści nas, Polaków, byśmy wrócili do domu, gdy podobnej treści ulotki pojawiły się w różnych miastach Wielkiej Brytanii.
Nagle też okazało się, że jesteśmy wręcz wzorcową imigracją. Brytyjscy politycy, którzy do niedawna mówili o Polkach jako tych, którzy biorą zasiłki nawet na dzieci pozostawione w domu (co zresztą jest zgodne z brytyjskimi przepisami), obciążają służbę zdrowia i szkolnictwo, nagle zaczęli podkreślać, że Polacy reprezentują wspaniałą etykę pracy i wnoszą pozytywny wkład do brytyjskiego życia.
To na tej fali zorganizowano w Westminster Hall debatę o pozytywnej roli Polaków. Zachwalano ją jako pierwszą debatę tego typu w brytyjskim parlamencie. Wiele lat temu też odbywały się debaty o Polsce. Zainteresowanie ze strony brytyjskich parlamentarzystów najogólniej rzecz biorąc jest znikome. Gdy taka dyskusja (nie pamiętam pod jakim hasłem) odbyła się pod koniec lat 90. XX w. na sali było zaledwie kilku posłów, tylko tych, którzy zabierali głos. Teraz było lepiej, bo przyszło ich aż 21.
A później było jak zwykle. Politycy chwalili się znajomością polsko-brytyjskich kontaktów, a więc było i o normandzkim królu Kanucie Wielkim, którego matką była prawdopodobnie córka Mieszka I, i o Bonniem Prince Charliem, prawnuku Jana III Sobieskiego. Nie zapomniano o polskich lotnikach, marynarzach, złamaniu Enigmy, bitwie o Monte Cassino i rządzie RP na Uchodźstwie. Trochę rzadziej mówiono o czasach współczesnych, ale także pojawiły się polskie sklepy, które ożywiły ulice, polskich firmy itp. Czyli było jak zawsze. Dużo słów, a mało zobowiązań na przyszłość.
Zapamiętałam przede wszystkim to, co mówił Daniel Kawczyński, poseł Partii Konserwatywnej, zwolennik Brexitu, do niedawna doradca premiera Davida Camerona w sprawach Europy Środkowo-Wschodniej. Zaczął od tłumaczenia dlaczego jest zwolennikiem opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej i podawał argumenty, których nie powstydziliby się przeciwnicy imigrantów w ogóle, a polskich w szczególności. Nie wykazał się więc specjalną solidarnością ze swymi rodakami. Najciekawsze jest to, że w relacji z tego spotkania, która ukazała się na stronie internetowej Onetu, ten fragment został pominięty. Także w relacji „Polish Express” nie było o tym ani słowa. Przysłowiowe nożyczki cenzorskie poszyły w ruch. Pytanie, dlaczego?
Katarzyna Bzowska