W porównaniu z Polską letnie wakacje uczniów są krótkie. Zaczynają się na nieco więcej niż tydzień przed 1 sierpnia. Ostatni weekend lipca to czas wzmożonych wyjazdów i największej niewygody podróżowania. Przekonali się o tym wszyscy ci, którzy w tym roku postanowili pojechać na kontynent samochodem i wybrali przeprawę promem przez Kanał La Manche. Współczułam dzieciom (a przede wszystkim próbującym utrzymać spokój „na pokładzie” rodzicom) siedzącym w wielokilometrowym korku. Na odprawę paszportową trzeba było czekać kilkanaście godzin.
Takie obrazki widywało się kiedyś na polskich granicach. Łatwo przyzwyczailiśmy się do swobodnego poruszania się po całej Europie. W wiadomościach na wszystkich brytyjskich programach powtarzano aż do znudzenia, że winę za ten stan rzeczy ponoszą francuscy pogranicznicy, sprawdzający bardziej dokładnie niż robili to do tej pory dokumenty podróżnych. Ponoć w związku z ostatnimi zamachami we Francji i Niemczech. A ja miałam nieodparte wrażenie, że częściowo był to odwet za Brexit. Ot, taka próbka tego, co czekać będzie Brytyjczyków w przyszłości.
Wielu rodziców zastanawiało się zapewne: czy nie było lepiej zabrać dziecko ze szkoły kilka dni wcześniej? Wtedy nie tylko nie byłoby problemów z wyjazdem, ale i ceny hoteli były tańsze. Jedyny problem polega na tym, że w 2013 r. wprowadzono nowe przepisy, zgodnie, z którymi rodzice zabierający dzieci na wakacje podczas trwania roku szkolnego muszą się liczyć z karą pieniężną w wysokości £60. Dawniej wystarczyło napisać odpowiedni list do dyrekcji szkoły informujący o tym, że dziecko zakończy rok szkolny o dzień lub dwa wcześniej. I tyle. Zgodnie z nowymi przepisami taka nieobecność może być zaakceptowana jedynie w wyjątkowych okolicznościach.
W ub. roku 90.000 rodziców zapłaciło karę. Ale byli też tacy, którzy zakwestionowali jej zasadność. Najbardziej znany jest przypadek ojca z Wyspy Whight, który odmówił zapłacenia kary. Jon Platt zabrał swą 7-letnią córkę do Disney World na Florydzie podczas przerwy wiosennej w 2015 r. i odmówił zapłacenia grzywny. Departament edukacji wystąpił przeciwko niemu do sądu. Po kilku rozprawach w sądach magistrackich, sprawa oparła się o Sąd Najwyższy. I w czerwcu br. zapadł wyrok korzystny dla ojca. Uznano, że skoro dziecko nie opuszczało szkoły (blisko stuprocentowa obecność), to jeden dzień nieobecności nie miał negatywnego wpływu na proces nauczania. Ojciec zapłacił znacznie więcej prawnikom niż gdyby uiścił karę w terminie. Bo nie o pieniądze mu chodziło, ale zasadę.
Nie on jeden walczy w takiej sprawie przed sądem. W Epsom toczy się sprawa przeciwko Agacie Kozłowskiej, która w grudniu 2015 r. zabrała syna do Polski na dłuższy pobyt. Lokalny departament edukacji nie uwzględnił jej podania, popartego listem lekarza, który stwierdził, że takie dłuższy pobyt w rodzinnej atmosferze będzie miał pozytywne skutki dla stanu psychicznego samotnej matki, a tym samym jej syna. Urzędnicy wynajęli najlepszych prawników i wydali już tysiące funtów, by udowodnić, że to oni mają rację. Odbyły się dwie rozprawy w sądzie magistrackim. Obydwie przyznały rację urzędnikom. Trzecia była zapowiedziana na 12 lipca, ale termin został odroczony do 21 września z powodów, jak wyjaśniono, administracyjnych. A może o tym odroczeniu zadecydowała wygrana Jona Platta?
„Nie jestem kryminalistką” – mówi Agata Kozłowska. Jon Platt, który po swoim zwycięstwie utworzył organizację wspierającą rodziców w podobnej sytuacji, pomaga także w tej sprawie. Zarówno córka Platta jak i syn Kozłowskiej chodzili do szkoły regularnie. Chłopak ma bardzo dobre wyniki w nauce, zwłaszcza w matematyce, i nauczyciele są zdania, że powinien bez problemów dostać się do najlepszej szkoły w okolicy.
Decyzja Sądu Najwyższego, przyznająca rację ojcu, sprawiła, że wiele spraw przeciwko rodzicom zostało wycofanych. Kilka urzędów, w tym w Milton Keynes, Richmond i Tyneside, zapowiedziało, że będą mniej restrykcyjne w zasądzaniu kar, a w Brighton i Hove podjęto decyzję o przedłużeniu od jesiennej przerwy semestralnej2017 r., by umożliwić rodzicom znalezienie tańszych wakacji. Wiadomo bowiem, że najdrożej jest wtedy, gdy wyjeżdżają wszyscy.
Osobiście uważam, że restrykcyjne przepisy dotyczące zabierania dzieci ze szkoły to jeden z przejawów administracyjnego, a nie zdroworozsądkowego myślenia. Jeden, a nawet więcej dni straconych w szkole nie ma żadnego wpływu na ogólny wynik edukacji dziecka, a nawet może mieć pozytywne skutki. Oczywiście, to zależy od tego, jak ten dzień poza szkołą jest spędzony.
Agata Kozłowska, pomimo wciąż toczącej się przeciwko niej sprawie, popełniła to samo „przestępstwo” na początku czerwca br. Zabrała syna do Polski na 90 urodziny swojej babki, a więc prababki chłopca. Miała zezwolenie na jeden dzień. Chłopca nie było w szkole dwa dni. „Moja babcia jest dla mnie bardzo ważną osobą” – mówi, dodając, że w dniu urodzin królowej dzieci nie miały lekcji. Jej babcia jest dla niej równie ważna. I trudno odmówić jej racji.
Julita Kin