infułatowi Stanisławowi Świerczyńskiemu z podziękowaniem za inspirację
Pokolenie emigracji żołnierskiej walczyło zbrojnie o wolność Polski; po Jałcie rzuceni na obczyznę trzymali się razem, by już bez oręża, ale wspólnie, głosami tysięcy upominać się o Polskę. I zwyciężyli. Kraj jest wolny i suwerenny, a oni zachowali swą polskość właśnie dzięki budowaniu polonijnych wspólnot. Wtedy liczyło się powszechne, masowe działanie – bogactwo i wszechstronność życia Polaków na Wyspach. Ilość polskich kół, szkół i kościołów.
Dziś, w kolejnym pokoleniu – urodzonym i wychowanym w dwóch kulturach – liczyć się powinna tego życia jakość.
Obok cyklu pt. „Polskie korzenie, brytyjski sukces” pojawiać się będą na naszych łamach teksty pn. „Drugie pokolenie. Nowa jakość” pokazujące sylwetki i osiągnięcia kolejnej grupy brytyjskich Polaków. To też ludzie sukcesu – ale niekoniecznie w znaczeniu osobistego powodzenia (bo takie najczęściej jest skojarzenie) – tu idzie o zmianę jakościową Polonii brytyjskiej. Na niej budować trzeba polonijną przyszłość, szukać wzorców osobowych i ojców duchowych.
Polska emigracja w Londynie została zbudowana niejako na bazie walki o wolną Polskę. Kiedy więc wybuchła wolna Polska, kiedy zdecydowano o zamknięciu etapu „emigracja polityczna”, kiedy przekazano insygnia władzy nowo wybranemu w wyborach powszechnych prezydenta, to wówczas siłą rzeczy emigracji polskiej na Wyspach pozostawały do spełnienia dwie role.
Po pierwsze mogła pozostać organizacją o charakterze polonijnym skupioną na zaspokajaniu różnych potrzeb polskiego środowiska w Anglii. I trzeba powiedzieć, że w lepszym czy gorszym, takim czy innym wydaniu to robi.
Druga kwestia to podjęcie współpracy z krajem i w jakimś stopniu współtworzenia przyszłości wolnej Polski. Były takie próby, podejmowane w lat dziewięćdziesiątych.
Komentował to kiedyś na naszych łamach prof. Andrzej Friszke:
– Życzyłbym sobie, by więcej osób zdecydowało się wrócić wówczas do Warszawy, więcej osób włączyło się do życia publicznego w Polsce. To byłoby z korzyścią dla kraju. Ale nie zdecydowały się. Oczywiście jest to wynik różnych okoliczności. W pierwszej kolejności przesądziła tu sprawa wieku osób mających pewną pozycję społeczną, trudno oczekiwać, by zaczynali życie od nowa. Trzeba jednak tego żałować. Byłoby to Polsce bardzo przydatne, w wielu dziedzinach życia publicznego poprawiłaby się jakość działań – podsumował prof. Friszke podkreślając, że w relacji emigracja-kraj najmniej się udała kwestia nakreślenia stałej współpracy w obszarze: kultura, muzealnictwo, archiwistyka.
Przychodzi tu więc powtórzyć pytanie: skoro jedną z naszych głównych trosk powinien być dorobek kulturalny emigracji, to komu powinna przypaść rola opiekuna i kustosza tego dorobku? Przed laty, nie tak znów dawno, pojawiła się propozycja, by rola opiekuna i kustosza tego dorobku mogłaby przypaść łączącemu pokolenia Stowarzyszeniu Polskiej Kultury (skrót SPK nie był przypadkowy i oznaczał pewną ewolucję środowiskową). Tyle że SPK jakie znamy, pozostało przy tamtej tradycji, zamknęło działalność jako organizacja jednopokoleniowa, przynależna kombatantom II wojny, którzy przechowali sztandary, a z nimi wartości i idee. Czy jednak dorobek emigracyjny jest własnością jednego tylko pokolenia? To pytanie retoryczne.
Na dzisiejszą przeciętność środowiskowych liderów i słabość organizacyjną Polonii brytyjskiej odpowiedzią są działania indywidualnych osób.
Jedną z nich jest George Szlachetko, autor książki „Wira of Warszaw”, która po angielskim debiucie w końcu zeszłego roku w tych dniach w polskiej wersji (jako „Wira z powstania”) wchodzi właśnie do księgarń w kraju.
Urodzony w roku 1964 syn Danuty Szlachetko (ps. Wira) przez trzy lata spisywał wojenne i powstańcze wspomnienia swojej matki.
Początkowym zamysłem było zapisanie historii Wiry dla rodziny. George chciał, by najbliżsi mogli poznać jej przeżycia i koleje losu. Jak przyznał w rozmowie z „Tygodniem” on sam znał tylko ich część, a po szeregu wielogodzinnych opowieści, rozmów z mamą, poczuł wstyd, że nie pytał, nie dowiadywał się więcej, gdy był młodszy.
– Z biegiem czasu rosło moje zainteresowanie, ta historia zachwyciła mnie – mówił George Szlachetko. – W Polsce powstanie było wiele razy opisywane, dużo o nim się wie, nie chciałem więc pisać książki historycznej, tu raczej szło o uchwycenie atmosfery; przeżyć i emocji małej dziewczynki – ona miała dziesięć lat, kiedy na Warszawę spadły pierwsze bomby, czternaście lat, gdy wstąpiła do Szarych Szeregów, a jako piętnastolatka poszła do powstania. Wówczas stała się „Wirą”. Wówczas też zginęła jej najbliższa rodzina: matka, ojciec i starsza siostra… Trudno to sobie wszystko nam dzisiaj wyobrazić – dodaje wzruszony George.
Jarosław Koźmiński
***
Danuta Szlachetko z domu Banaszek, pseudonim „Wira”, urodziła się w lipcu 1929 roku w Warszawie. Była jedną z najmłodszych uczestniczek powstania – w lipcu 1944 roku skończyła 15 lat.
„Ostatnio zaczęły się pojawiać książki krytyczne wobec powstania. Ich autorzy nie kwestionują bohaterstwa ani cierpienia uczestników, jednak wskazują, że nie powinno ono wybuchnąć, bo nie miało szans powodzenia. (…) Mam wrażenie, że znowu zaczyna się źle pojmować znaczenie powstania. Wtedy wierzyłam, że powstanie musi wybuchnąć, bo nie ma innego wyjścia – i dalej głęboko w to wierzę. Wydawało się, że bezczynność skazuje na śmierć. Nie mogliśmy czekać, aż Niemcy nas wykończą” – pisze Wira po latach. Dodaje, że nastroje w Warszawie po latach okupacji były takie, że nawet gdyby dowództwo AK zakazało walki, wątpliwe, czy posłuchano by ich; jej zdaniem możliwy był niekontrolowany wybuch walk.
Danuta Szlachetko przyznaje jednak, że dowódcy AK nie powinni byli liczyć na pomoc Rosjan, znając – po akcji „Burza” na Wileńszczyźnie, kiedy aresztowano większość żołnierzy polskiego podziemia, którzy się ujawnili – kierunek moskiewskiej polityki wobec Polski. Wira jest też zdania, że powstańcy mieli pełne prawo oczekiwać większego wsparcia ze strony zachodnich sojuszników. „Głównym powodem klęski powstania było to, że Zachód nas zawiódł, tak pod względem militarnym, jak i politycznym” – pisze Wira dodając, że alianci korzystali z pomocy polskich sił zbrojnych na Zachodzie, a informacje o ich nastawieniu do ewentualnego powstania były niejednoznaczne. Zdaniem Wiry na pewno w sierpniu 1944 roku przywódcy Zachodu mogli wywierać na Stalina pewien wpływ – chociażby w sprawie udostępnienia lotnisk dla samolotów dokonujących zrzutów nad walcząca Warszawę – a jednak nie wywierali na Sowietów presji w tej sprawie.
Podczas okupacji Wira należała do Grupy Wykonawczej przy Głównej Kwaterze Szarych Szeregów „Pasiece”. W tym czasie mieszkały z siostrą i matką przy Nowym Świecie, utrzymywały się dzięki temu, że matka przywoziła do miasta żywność ze wsi na handel. Danusia uczyła się w szkole, gdzie pod pretekstem zajęć modniarskich przerabiano program gimnazjum. Do konspiracji wciągnęła ją starsza koleżanka, która udzielała jej korepetycji. Dziewczęta roznosiły bibułę, plakaty, ulotki, podziemne książki, malowały na ulicach znak Polski Walczącej.
Wira podczas pierwszych dni powstania pracowała segregując listy, przy Harcerskiej Poczcie Polowej na palcu Napoleona (dziś plac Powstańców Warszawy). O losie rodziny dowiedziała się, gdy udało jej się na chwilę wpaść do dawnego domu. „Ten moment bardzo zaważył na moim życiu, bo czułam się tak, że wszystko się dla mnie skończyło, że się po prostu ziemia rozwarła i że już więcej nic nie będzie. Od tego momentu przez długi czas dosłownie nie pamiętam, co się ze mną działo, tak byłam bardzo zrozpaczona” – wspomina Wira, która po utracie matki i siostry nie miała już nikogo bliskiego. Jej ojciec nie utrzymywał z nimi bliskich kontaktów, po latach okazało się zresztą, że także zginął w powstaniu.
Tymczasem Wira była m.in. łączniczką w kompani Baonu „Miłosz”, razem z innymi harcerzami pełniła służbę przeciwpożarową, odkopywała zasypanych gruzami ludzi. Większą część powstania spędziła w Śródmieściu.
„Jak się dowiedzieliśmy, że następuje kapitulacja, to wszyscy byli zrozpaczeni, ale przyjęliśmy to z pewną ulgą, że już się ten koszmar kończy, bo przecież jednak dwa miesiące, sześćdziesiąt trzy dni byliśmy w tym koszmarze” – wspomina Wira.
Wira, razem z grupą powstańców została wywieziona i osadzona w obozie w Oberlangen. Wyzwoliła ich Polska Dywizja Pancerna generała Maczka 12 kwietnia 1945 roku. Czuła, że nie ma po co wracać do Polski. Udało jej się wyjechać do Londynu, wyszła za mąż za Janusza Szlachetko, żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Osiedli w Anglii, dochowali dwu synów. George, młodszy z nich, pomógł matce spisać te wspomnienia.
***
Promocja angielskiej wersji książki miała miejsce w listopadzie ub. roku w londyńskim Ealing Golf Club w obecności 150 osób, a od tego czasu George Szlachetko zorganizował szereg spotkań autorskich (na zdjęciu: George i Danuta Szlachetko w Waterstones na Chiswic, fot. Jarosław Koźmiński)