– Ile jeszcze będę mieszkać wynajętej chałupinie, w tej zabitej dechami wiosce na końcu świata, przepraszam, chciałam powiedzieć na krańcu Rzeczypospolitej? Codziennie rano – zamiast słonka i skowronków – budzą mnie roje komarów z pobliskich bagien, wieczorem strach wyjść za potrzebą za chałupę, bo wilki stadami podchodzą pod sam próg i wyją z głodu. Ludzie jacyś tacy nieżyczliwi, burkliwi, no i nie znają podstawowych zasad higieny oraz savoir-vivre. Powietrze jest tam morowe a ziemie liche. Wilgoć ciągnie z zewnątrz taka, że nie trzeba iść po wodę do studni, wystarczy podstawić wiadro pod ścianę, a samo się napełni. Po grzyby do lasu też nie ma co iść, bo rosną na gnijącym suficie. Jadło – wstrętne, a czynsz obrzydliwie wysoki. Jak w takich warunkach mam mieszkać, jak w takich warunkach ma rozkwitać NASZA miłość? O prądzie elektrycznym nie mam nawet co marzyć, bo zostanie wynaleziony dopiero za jakieś 400 lat. Tak samo zresztą jak ogrzewanie gazowe. Zamiast dostawać smsy od mojego lubego, muszę czekać na posłańców, którzy z mozołem pokonują drogę do tej okropnej wiochy.
– Obiecałeś królu jakieś mieszkanko dla mnie. Nie musi to być żaden Wersal ani Buckingham Palace, proszę tylko o przyzwoite warunki socjalne, może być kawalerka typu studio z aneksem kuchennym, łazienką z bidetem oraz centralnym ogrzewaniem. Proszę! – zakończyła z błagalnym uśmiechem tak piękna, czarnowłosa dziewczyna o imieniu Ester.
– Ależ ta dziewucha jest marudna – pomyślał król. – Czy ja mam finansować zachcianki każdej mojej KOLEJNEJ kochanki? Zwariuję z tymi babami, jeśli każda będzie chciała mieszkać w osobnym domu.
I już zobaczył oczami wyobraźni swój kraj, kraj którym przyszło mu rządzić w XIV wieku. Zastał kraj drewniany, a będzie musiał zostawić murowany.
– Cholerna robota, skąd ja wezmę tylu murarzy? A cegły trzeba będzie chyba importować od Ruskich, bo u nas zakłady pracują już ostatkiem sił.
Głowa króla pękała od trosk nad losem Rzeczypospolitej. On, król Kazimierz Wielki, wstępując na tron Polski w 1333 r. miał inną misję cywilizacyjną do spełnienia. Ale miał też wielką słabość: był kobieciarzem. Teraz przyszło mu za to płacić. I to dosłownie.
Na głos powiedział coś zupełnie innego: – Jasne kochanie! W przyszłym roku dostaniesz na własność wypasione mieszkanko, tylko dla Ciebie. Jesteś fajna babka i zasługujesz na to. W Bochotnicy już buduje się dla Ciebie taki kameralny zamek, zameczek, no powiedzmy rezydencja. Będziesz mieć własną komnatę, służbę, kuchnię i wszelkie wygody na miarę naszego pięknego XIV stulecia. No i najważniejsze: będziesz blisko mnie, gdyż Bochotnica znajduje się zaledwie kilka kilometrów od zamku królewskiego w Kazimierzu Dolnym.
Król Kazimierz Wielki słowa dotrzymał. W Bochotnicy powstał zamek, choć nie wiem, czy rzeczywistym powodem była chęć spełnienia zachcianki królewskiej nałożnicy. Legenda mówi jednak, że Esterka, żydowska dziewczyna o niepospolitej urodzie, tak zawróciła w głowie królowi, że ten był gotów spełniać jej wszystkie życzenia i prośby. Proszę tylko nie cytować przytoczonych przeze mnie dialogów jako autentycznych, ponieważ nagrania podsłuchanych rozmów króla i Estery są kiepskiej jakości, więc mogłem coś pokręcić. W tej historii ważniejsze jest co innego: chodzi o królewskie maniery. Jak facet coś obiecał, to wykonał do końca. Znaczy dżentelmen i to w stylu angielskim, choć w Anglii nigdy nie był i o brytyjskich gentelmanach nie słyszał. Ale klasę miał. A przy okazji – spełniając obietnice dawane tu i tam – bo przecież Kazimierz Wielki miał niejedną kochankę – zmieniał oblicze kraju, którym rządził.
Potocznie mówi się, że zastał Polskę drewniana a zostawił murowaną.
Przemawiają za tym fakty. W czasach panowania króla liczba miast Rzeczypospolitej prawie podwoiła się, w ciągu około 40 lat rządów założył prawie 100 nowych miast, zbudował liczne zamki broniące granic kraju, uporządkował prawo i założył pierwszy uniwersytet. W obliczu tylu zasług można mu chyba wybaczyć, że deprawował dziewki na masową skalę, bo zachował przy tym królewskie maniery.
Andrzej Kisiel