„Ci cholerni cudzoziemcy. Przyjeżdżają do nas, zabierają najlepsze miejsca pracy i jeszcze w dodatku wykupują nasze najlepsze przedsiębiorstwa. To jak pozbywanie się rodowego srebra”.
Nie są to głosy polskich polityków, którzy uważają, że najlepsze jest wszystko, co narodowe. Takie opinie pojawiają się coraz częściej w Wielkiej Brytanii. Przeciwnicy sprzedawania brytyjskich przedsiębiorstw załamują ręce, gdy słyszą że być może londyńska giełda papierów wartościowych, założoną w 1801 r., pójdzie w obce ręce. Ale czy jest ona brytyjska? Już teraz 28 proc. udziałów giełdy znajduje się w rękach giełdy Borse Dubai z siedzibą w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a część udziałów jest w posiadaniu NASDAQ, właściciela giełdy w Stanach Zjednoczonych. Czysto brytyjskich firm jest coraz mniej i ich kondycja nie zawsze jest najlepsza.
Od nowego rządu, utworzonego po czerwcowym referendum, oczekuje się, by zaczął prowadzić politykę protektonistyczna i dołożył starań, by brytyjskie firmy pozostały w brytyjskich rękach. Przeciwnicy obcych inwestycji przypominają, że kiedy Kraft kupował Cadbury były obietnice utrzymania fabryki czekolady na terenie Wielkiej Brytanii. Obietnice te nie zostały dotrzymane. Podają też przykład indyjskiej firmy Tata, która od początku tego roku szuka nabywcy, gdyż produkcja stali na skutek obniżki cen na rynkach światowych przestała być opłacalna. Przy okazji zapomina się o tym, że to właśnie Tata kupiła swego czasu Jaguar Land Rover i doprowadziła do tego, że jest to obecnie największy producent samochodów na rynku brytyjskim.
Zwolennicy globalnych inwestycji wskazują na to, że firmy zagraniczne w wielu przypadkach radzą sobie lepiej niż brytyjskie. Hiszpański bank Santander przejął w 2010 r. Abbey National, Bradford & Bingley i Alliance & Leicester, znacjonalizowane w wyniku kryzysu 2009 r., upadające tzw. building societies, które kilkanaście lat temu otrzymały podobne uprawnienia jak banki dotyczące prowadzenia rachunków klientów. Mówi się też o tym, że hiszpański gigant zamierza kupić przynoszący straty Royal Bank of Scotland. Santander cieszy się dobrą opinią, czego nie można tego powiedzieć o Lloydsie, którego akcje tracą na wartości, a w ostatnim czasie bank ten musiał zwolnić 40 tys. pracowników, bo pomocna dłoń wyciągnięta przez rząd w 2009 r. okazała się nie wystarczająco hojna.
Brytyjskie Tesco również nosi się z zamiarem zmniejszenia liczby pracowników. Do drastycznych cięć zmuszają tę firmę spadające dochody. Porażką też zakończyło się sprzedanie w prywatne, brytyjskie, ręce sieci domów handlowych British Home Store. Upadek tej firmy, która jest obecnie w rękach administratora, i „dziury finansowe” w funduszu emerytalnym wartości ponad 200 mln funtów sprawiły, że prowadzone jest dochodzenie przez komisję parlamentarną, przed którą zeznawał także niedawny właściciel BHS sir Philip Green.
Jak wynika z analiz, firmy zagraniczne działające na brytyjskim rynku mają na ogół większą wydajność niż brytyjskie, a jak wynika z badań przeprowadzonych przez Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) zarobki w brytyjskich firmach są na ogół niższe niż będących w obcych rękach; różnica nie jest jednak znacząca i wynosi ok. 5 proc.
Atmosfera po czerwcowym referendum sprzyja histerycznym reakcjom, zarówno wśród zwolenników, jak i przeciwników zagranicznych inwestycji. Przeciwnicy Brexitu natychmiast po referendum podnieśli larum, że wiele firm, zwłaszcza finansowych przeniesie się na kontynent. Pojawiły się spekulacje, później zdementowane, że bank HSBC zamierza przenieść ponad tysiąc stanowisk pracy do Francji. Jednocześnie politycy, w równie histeryczny sposób, zaczęli jeździć w dalekie podróże, by utrzymać inwestycje na brytyjskim rynku, bo przecież Brexit to nie to samo co izolacjonizm.
Jak się wydaje, nadszedł najwyższy czas, by obniżyć temperaturę sporu między zwolennikami i przeciwnikami zagranicznych inwestorów. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja na brytyjskim rynku miała się zasadniczo zmienić w najbliższym czasie. Wszystko wskazuje na to, że do Brexitu dojdzie nie wcześniej niż za trzy lata. Wszystko też zależy od tego jak ułożą się stosunki między Wielką Brytanią i Unią Europejską i na jakich warunkach dojdzie do rozstania. Właściciele HSBC w wydanym oświadczeniu stwierdzili, że wyprowadzą się z Londynu, jeśli dojdzie do „twardej” formy Brexitu. Zapewne właściciele innych firm mają podobne poglądy. A jak na razie wszystko pozostaje po staremu, zgodnie ze starym przysłowiem, że trzeba wiele zmienić, by nic się nie zmieniło. Dla zwolenników Brexitu nadchodzi czas rozczarowań.
Julita Kin