Przywódcy Partii Konserwatywnej mogą spać spokojnie: przyszłe wybory mają wygrane i to z dużą przewagą. Wygrają tylko w Anglii, ale Szkocja już dawno jest przez konserwatystów przegrana. Zwycięstwo na terenach położonych na południe od granicy dzielącej Wielką Brytanię wystarczy. A tu konserwatyści nie mają przeciwnika.
Partia liberalnych demokratów, która od porażki w ostatnich wyborach jeszcze nie znalazła dla siebie miejsca na brytyjskiej scenie politycznej, przestała się liczyć. UKIP także ma problemy, bo po wygranym referendum przez zwolenników Brexitu musi znaleźć dla siebie nowy temat, a jest to tym trudniejsze, gdyż Nigel Farage, który do tej pory był twarzą i głównym ideologiem tej partii, zrezygnował z przywództwa, a jak głosi plotka, której sam zainteresowany zaprzecza, ma zamiar wystąpić o niemieckie obywatelstwo (jego żona jest Niemką).
A Partia Pracy? Każdy widzi.
Partia Konserwatywna powinna przyznać najwyższy medal za pracę na rzecz utrzymania jej przy władzy obecnemu przywódcy laburzystów. Jeremy Corbyn należy do tych polityków, którzy wychodzą z założenia, że raz zdobytej władzy, nawet jeśli jest to tylko władza partyjna, nie oddadzą. Wolą zniszczyć własną formację polityczną. Partia Pracy jest obecnie podzielona tak, jak była w latach 80. XX w., choć linia podziału ustalona jest według innych kryteriów. Winy za obecny stan rzeczy Corbyn nie szuka u siebie, a obarcza ją tych, którzy – jak mówi – nigdy nie zaakceptowali jego przywództwa i ostatni rok spędzili na knowaniach przeciwko niemu.
Po przegranym referendum David Cameron honorowo ustąpił ze stanowiska. Jeremy Corbyn, przeciwko któremu wystąpiło 172 z 230 deputowanych zasiadających w ławach partyjnych, nie poczuwa się do winy pomimo, że to właśnie jego partyjni koledzy obarczają odpowiedzialnością za przegrane referendum. I nie bez powodu. Corbyn był znany z antyunijnego nastawienia, które zmienił dopiero w trakcie kampanii referendalnej. Trudno było uwierzyć w tak nagłą przemianę. Na krótko przed referendum co trzeci wyborca Partii Pracy mówił, że nawet nie wie, jakie jest stanowisko laburzystów wobec Unii Europejskiej.
W ostatnią niedzielę mer Londynu Sadiq Khan, który przed rokiem poparł wystawienie kandydatury Corbyna (później na niego nie głosował) w walce o schedę po, równie nieudanym przywódcy, Edzie Milibandzie, wystąpił na łamach „Observera” z apelem o poparcie dla kontrkandydata Owena Smitha w walce o przywództwo. „Jeremy udowodnił, że nie jest w stanie zbudować skutecznego zespołu i nie zdołał zdobyć zaufania i szacunku Brytyjczyków. Jego ranking zaufania jest najgorszy ze wszystkich liderów opozycji w historii i nasza partia cierpi w wyniku tej sytuacji” – napisał Khan, oceniając, że jeśli Corbyn pozostanie liderem, Partia Pracy ma małe szanse na wygraną w następnych wyborach.
Ale nie przywódcy Partii Pracy, nie liczące się osoby na lewicy, a partyjne szeregi zdecydują o tym kto stać będzie na czele partii. Według bukmacherów Jeremy Corbyn jest faworytem. I tu powstaje pytanie, dlaczego?
Jak twierdzą niektórzy, Partia Pracy, zbyt przywiązana do swej historii, by zmierzyć się z wyzwaniami współczesnego świata. Powstała jako połączenie romantycznej wizji intelektualistów, którzy chcieli zbawić klasę robotniczą, z ruchem związkowym, walczącym o podstawowe prawa pracownicze. Czy na tych mitach można opierać współczesny program partyjny?
Nie to jednak zadecyduje o zwycięstwie lub przegranej Jeremy’ego Corbyna. Jak się wydaje, coraz większe znaczenie ma antyestablishmentowe nastawienie wielu wyborców, przede wszystkim tych o poglądach, które coraz częściej określa się nie jako socjaldemokratyczne, a postępowo-lewicowe. Zwolennicy tego kierunku uważają, że jeśli Corbyn przegra, to potrzebna będzie nowa platforma porozumienia, oparta na działaczach partii Zielonych, liberalnych demokratów i części Partii Pracy. Tylko wtedy, twierdzą zwolennicy tego pomysłu, jest możliwa autentyczna rozmowa o najważniejszych wyzwaniach, jak imigracja, ekologia i podstawy państwa opiekuńczego. Taka ponadpartyjna federacja, mówią, może zapewnić odsunięcie od władzy konserwatystów w następnych wyborach.
Z drugiej strony, wielu wyborców prawej strony sceny politycznej zarzuca obecnym przywódcom partyjnym zbyt małą dbałość o interesy rodowitych Brytyjczyków, fiasko polityki wielokulturowości oraz zbyt wysokie wydatki na tych, którzy chcą żyć na koszt państwa. I tu także rodzą się postawy antyestablishmentowe.
Parlamentaryzm, i to nie tylko w brytyjskim, ale europejskim wydaniu, przeżywa wyraźny kryzys. Jego przyczyny leżą w głębokim rozczarowaniu społeczeństw polityką przywódców partyjnych, a także brakiem zaufania ludzi władzy w ogóle. Na takich sentymentach swoje przywództwo budują osoby takie jak Nigel Farage z jednej strony i Jeremy Corbyn z drugiej. Jeśli, jak wszystko na to wskazuje, Jeremy Corbyn zostanie podczas konferencji w Liverpool namaszczony jako przywódca Partii Pracy, politolodzy i socjologowie powinni zastanowić się dlaczego właśnie taki polityk cieszy się zaufaniem?
Julita Kin
zainteresowany polityką
Ciekawe podejście do tematu!