Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii odwiedził Warszawę. Boris Johnson zachwycił się studentami kursu językowego, prowadzonego przez British Council i powiedział: „Liczymy na to, że za kilka lat przyjedziecie do nas”. To ten sam Boris Johnson, który jeszcze jako mer Londynu twierdził, że wstępując do wspólnoty europejskiej przed ponad 40 laty, Wielka Brytania „zdradziła państwa Commonwealthu”, zapominając o tym, że właśnie z państwami brytyjskiej wspólnoty łączy je język i historia. „Trzeba przywrócić balans” – mówił podczas kolejnych wizyt zagranicznych w Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii.
W Warszawie oświadczył, że Wielka Brytania jest otwarta na imigrantów. Jednocześnie zapewniał „to kraj, w którym nie ma miejsca na ksenofobię”, a Londyn jest „najbardziej przyjaznym, wielokulturowym miastem na świecie”. Wtórował mu szef polskiej dyplomacji. Witold Waszczykowski, podkreślając, że liczy na zapobieganie przez służby brytyjskie przypadkom ksenofobicznych zachowań, których ofiarą padają Polacy.
Słowa te wypowiadane były w dniu, gdy przez ulice Harlow przechodził marsz milczenia; w ten sposób oddawano hołd pobitemu kilka dni wcześniej Arkadiuszowi Jóźwikowi. W kilka godzin później, w tym samym mieście, pobito kolejnych Polaków. Znowu, jak po incydencie w Londynie, gdy na drzwiach wejściowych POSK-u pojawiły się obraźliwe napisy, wszyscy kochają Polaków. Do następnego razu. Bo tym słowom solidarności z ofiarami nie towarzyszy żadna głębsza refleksja o tym, kto jest winien podminowaniu nastrojów społecznych. I nie tylko o Polaków chodzi. Ofiarami napadów są także imigranci z innych państw, nie tylko zresztą wschodniej Europy.
Każdy porządny raport, poświęcony imigracji pokazuje, że otwarcie rynku pracy dla obywateli państw, które weszły do Unii Europejskiej w 2004 r., przyczyniło się do rozwoju brytyjskiej gospodarki. Poprawiła się wydajność pracy, nie ma problemu z brakiem siły roboczej, zwiększyły się wpływy do systemu ubezpieczeń społecznych. To fakty, ale nie mają one żadnego wpływu na wizerunek, jaki kształtowany jest w mediach. Rzadko też powołują się na takie dane politycy. David Cameron wolał mówić o polskich dzieciach, które dostają zasiłki, nie ruszając się z kraju rodzinnego niż o tym, że nadal Polacy więcej płacą w formie ubezpieczeń i podatków, niż biorą z tej wspólnej kasy.
Politykom chętnie wtórują media. Tytuł o tym, że w Wielkiej Brytanii największą grupę przestępców–obcokrajowców stanowią Polacy bardziej przyciąga czytelników niż stwierdzenie, że proporcjonalnie więcej przestępstw popełniają sami Brytyjczycy i inne mniejszości etniczne. Takie statystyczne niuanse nie pasowałyby do prostego przekazu, zgodnie z którym „biedni kuzyni” prawdziwych Europejczyków (czyli mieszkańców Europy zachodniej) to tania siła robocza, prostytutki i złodzieje.
Polak stał się synonimem imigranta winnym wszelkiego zła. Przez moment miał tę pozycję zająć Rumun i Bułgar, gdy otworzono rynek pracy także dla nich. Urządzono szopkę. Licząc, że imigrantów z tych krajów będzie tak wielu, jak Polaków w 2004 r., populiści polityczni i usłużni dziennikarze wybrali się na lotnisko w Luton. Okazało się, że było ich więcej niż potencjalnych imigrantów. Media wolały szybko zapomnieć o temacie.
Polskich imigrantów oskarża się o to, że przyczynili się do takiego, a nie innego wyniku referendum dotyczącego przynależności Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej. Jeśli nastroje antyimigracyjne (a wszystko na to wskazuje) spowodują zmiany także w innych państwach europejskich, to może się okazać, że to Polacy „rozwalili Unię”.
Kampania referendalna, jak każda kampania, odwołuje się w pierwszym rzędzie do emocji. Niektórzy zrozumieli to jednoznacznie: przyszedł czas zezwolenia na atakowanie „innego”. To może być Polak, muzułmanin, uchodźca. Zapewnienia ze strony burmistrza Harlow, że zbrodni dopuściły się „szumowiny z rynsztoka”, stanowiące mniejszość, niczego nie zmieni, choć z pewnością mówi on prawdę. Winę ponosi też brukowa prasa, która lubi epatować sensacją, a także portale społecznościowe, pełne „hejtów” i słów nienawiści, które rozlewają się coraz większą falą.
Można też przyjąć pewną logikę usprawiedliwiania agresji, zamienić miejscami ofiary z winnymi napadów. Według takiej logiki à rebours Polacy byli sami sobie winni. Po co chodzili po ulicach o późnej porze, pili piwo przed barem, gdzie alkohol jest tani, a więc przyciąga najbardziej spragnionych? No i w dodatku byli w koszulkach z polskimi symbolami. Przecież to jawna prowokacja!
Wiem: wiele osób oburzy się na moje słowa, ale prowokuję specjalnie. Takich usprawiedliwień dla aktów agresji używają często politycy, w tym także polscy. Oburzają się, gdy ofiarami ataków są Polacy mieszkający zagranicą. Tolerują to, gdy podobne incydenty mają miejsce w ich własnym kraju, a ofiarami padają cudzoziemcy lub Polacy „nieodpowiedniej opcji”.
Theresa May w wywiadzie telewizyjnym nie chciała zadeklarować, że imigranci z Polski mają zapewnioną przyszłość w Wielkiej Brytanii. Czy Polacy zaczną być odsyłani do domu? Pytanie pozostaje bez odpowiedzi.
Odnoszę wrażenie, że błądzimy we mgle. Nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Przedłużając ten stan niepewności brytyjscy politycy zapominają starą prawdę, że gdy polityczny rozum śpi, budzi się ulica. I to ona zaczyna rządzić.
Katarzyna Bzowska
jacek rączka
Mało kto dziś pisze tak rzetelnie o polityce…… TAK TRZYMAĆ!!