23 września 2016, 12:12 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Recepta na nieśmiertelność

Anthony Hopkins jest uroczy. Skromny i otwarty. Tak jak zresztą większość prawdziwych artystów. Natomiast Julie Christie to poważna, inteligentna aktorka. Bardzo starannie pracowała nad rolą.– mówi Helena Kaut-Howson. Już wkrótce na deskach Teatru POSK będzie można zobaczyć jej kolejny spektakl – „Zemstę” Aleksandra Fredry w aranżacji Sceny Polskiej. Z reżyser teatralną rozmawia Magdalena Grzymkowska.

Jest taki moment w Pani życiu, który w sposób szczególny wpłynął na to, że zapragnęła Pani zostać reżyserem?

– Pamiętam wydarzenie, które zapaliło mnie do teatru. Kiedy miałam 4 lata mama zabrała mnie do opery na spektakl „Aidy”. Oprócz tej wyjątkowej magii teatru, najbardziej poruszył mnie los bohaterki, księżniczki zamurowanej w lochu. Na mój wielki płacz mama zareagowała słowami, których nigdy nie zapomnę: „nie martw się ona jutro znowu ożyje i będzie błyszczeć na scenie”. Takie niby głupstwo, ale w szarej powojennej rzeczywistości teatr zdał się receptą na nieśmiertelność.

Swoją karierę zaczęła Pani od studiów w Polsce, a następnie w Wielkiej Brytanii. Jak porównuje Pani podejście do nauczania reżyserii w tych dwóch krajach?

– Studia reżyserskie w Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie były i przypuszczam, że nadal pozostają na nieporównanie wyższym poziomie niż przygotowanie do zawodu w Anglii, choć The Royal Academy of Dramatic Art uchodzi za najlepszą uczelnię teatralną w skali światowej. Tradycja kształcenia reżyserów jest tu bardzo młoda, a w moich czasach była w powijakach. Mam na myśli systematyczne studia, praktykę podpartą teorią i dogłębnym wglądem we wszystkie aspekty zawodu.

Może dlatego mamy tak wielu utalentowanych polskich reżyserów z Pani pokolenia

– W PWST studia trwały cztery lata i obejmowały poranną asystenturę w czołowym teatrze warszawskim, wykłady po południu, a wieczorem zajęcia z aktorami pod okiem naszych profesorów, zaś w RADA trwały dwa i pół roku, tyle samo co studia aktorskie i na ogół szły śladem przygotowania aktorskiego, plus liźnięcie aspektów technicznych, jak oświetlenie, inscenizacja, organizacja sceny. A więc było to powierzchowne i niekompletne podejście do wymagań zawodu. Wynikało to z braku funduszy, a przede wszystkim z braku tradycji. W Wielkiej Brytanii można było studiować teorię teatru na uniwersytetach, a zawodu uczono się po prostu przez doświadczenie. Większość reżyserów angielskich wywodziła się i dotąd wywodzi z Oxfordu, gdzie studiowali jakiś przedmiot humanistyczny i dużo grali i reżyserowali w bardzo aktywnych teatrach studenckich. Jest teraz wiele kursów reżyserskich, na ogół rocznych, ale Oxford bywa często faworyzowany jako „wylęgarnia” reżyserów, tak teatralnych jak i telewizyjnych. Tym nie mniej w Anglii jest wielu doskonałych reżyserów. Zawodu reżyserskiego można się uczyć w różny sposób, to proces który nigdy nie ustaje. Podczas gdy studia w PWST dały mi gruntowne przygotowanie do zawodu, studia w RADA dały mi możliwość zrozumienia systemu teatralnego (tak różnego od naszego systemu teatrów subsydiowanych opartych na stałych zespołach aktorskich), zapoznania się z mniej znanym w naszej tradycji repertuarem (np. komediami okresu Restauracji, tutaj bardzo popularnymi, nie tylko jako materiał, ale jako styl gry), a także nawiązanie kontaktów z ludźmi wpływającymi na rozwój i działalność teatrów.

Jako adeptka reżyserii, miała Pani wówczas swojego mentora?

– Przez długie lata moim „idolem” zawodowym był Erwin Axer, mój mentor i wielki prawdziwie europejski reżyser. Starałam się przejąć od niego przede wszystkim sposób, w jaki porozumiewał się z aktorami, pełen szacunku dla ich potencjału twórczego, wymagający, a jednak pełen humoru i taktu. Potem i do dziś, już nie osobowość reżysera wpływa na moje podejście do pracy, ale wybitne realizacje teatralne, ciekawe nowe trendy wyrażające w dobitny sposób zmiany w naszym świecie. Dla przykładu, teatr Petera Brooka, najlepszy okres w twórczości Petera Stein’a, odkrywczy styl zespołu Complicite. Z niego wywodzi się Kathryn Hunter, która grała moją Yermę i Różę Tatuowaną i którą ostatnio można było zobaczyć w „Cesarzu” na deskach Young Vic. Bardzo chętnie z nią współpracuję. Jestem nadal otwarta na wpływy, w tym wpływy młodych twórców, często mniej znanych. Mówię tu o metodach pracy. Jeśli chodzi o rozwiązania, polegam wyłącznie na własnej wyobraźni, staram się inspirować kolegów i być przez nich inspirowana.

Jak wygląda praca reżysera od kuchni?

– Najważniejszy jest moment konfrontacji z samym tekstem. Zawsze szukam impulsu, który go zrodził i to jest proces najciekawszy, takie zagłębianie się w wyobraźnię, a często w podświadomość autora. „Król Lear” zrodził się być może ze snów o wydziedziczeniu przez własne dzieci. Jaka głęboko ukryta niechęć czy uraza zrodziła „Zemstę”? Potem staram się łączyć z tym impulsem, nawet gdybym w trakcie prób zmieniła interpretację, musi to wynikać z głębokiej potrzeby wyrażenia tej najistotniejszej myśli. Wszystko, co się potem dzieje, koncepcja sceniczna, wybór muzyki, decyzje obsadowe i oczywiście próby jest rozwinięciem i wyrazem tej podstawowej idei. Najbardziej twórczy i decydujący o rezultacie jest proces prób, w trakcie których moim zadaniem jest „zarazić” aktorów moim odkryciem i wydobyć z nich ich własny wkład. Czasem jest to proces żmudny, czasem ekscytujący, wszystko zależy od atmosfery oraz kondycji i talentu aktora. Moim ulubionym etapem pracy jest próba techniczna, kiedy wszystkie elementy, światło, muzyka, gra aktorska i tekst zaczynają współgrać i przedstawienie wyłania się w całej swojej magicznej postaci.

Gdy była Pani dyrektorem artystycznym w Theatr Clwyd współpracowała Pani m.in. z Anthonym Hopkinsem…

– Theatr Clwyd jest głównym teatrem w Walii subsydiowanym przez władze regionalne. Podczas mojej kadencji miały się zmienić władze regionalne w rezultacie wyborów lokalnych. Theatr Clwyd miał przejść pod władze Flintshire, mniejszego, a więc uboższego regionu, i odchodzące władze, chcąc spłacić wszystkie swoje długi, radziły mi w tym sezonie dla oszczędności nie wystawiać niczego nowego. Ponieważ poprzednie sezony były dużym sukcesem artystycznym, nie chciałam zniżać lotu i obiecałam stworzyć sezon, który nie będzie kosztować ani grosza, a wręcz przyniesie dochód. Zdawało się to niemożliwe, jak wiele moich pomysłów, ale zwróciłam się do Hopkinsa, który właśnie zdobył Oscara. Będąc Walijczykiem, zgodził się przyjść mi z pomocą. Jego „Wujaszek Wania” ściągnął tłumy fanów, nawet z Ameryki, a co najważniejsze wielu sponsorów gotowych inwestować pieniądze we wszystko związane z Tonym.

Jaki był w pracy?

– Uroczy, skromny i otwarty. Tak jak zresztą większość prawdziwych artystów!

A jak to się stało, że Julie Christie wystąpiła w Pani sztuce „Old Times”?

– Julie Christie ma farmę gdzieś w północnej Walii i nieraz bywała incognito na naszych spektaklach. Zwróciłam się więc do niej z tą sama prośbą, jak do Hopkinsa i choć nie jest aktorka teatralna zgodziła się. To był wielki sukces , przeniesiony potem do West Endu. Julie jest poważną, inteligentną osobą, zrobiła magisterium z historii filmu francuskiego, nad rolą pracowała niezwykle starannie, świadoma różnic miedzy teatrem a filmem.

Otrzymała Pani wiele prestiżowych, brytyjskich nagród…

– …ale najbardziej cenię Grand  Prix za najlepszą reżyserię na Ogólnopolskim Festiwalu Premier w Bydgoszczy w 2004 roku. Była to polska premiera sztuki Howarda Barkera „Zwycięstwo” w moim tłumaczeniu i reżyserii, z Danutą Stenką w roli głównej i z zespołem Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Cenię tę nagrodę może z przyczyn emocjonalnych. To był mój powrót do teatru w kraju.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Londynu. Na deskach Teatru POSK „Zemsta” zostanie wystawiona w 140. rocznicę śmierci Aleksandra Fredry. Dlaczego wybór padł właśnie na tę sztukę? Czy reżyseria takiego spektaklu nie wieje nudą?

– „Zemsta” wcale nie wieje nudą! Mnie się znudziła tylko stara „kontuszowo-klasyczna” tradycja grania tej doprawdy doskonałej komedii. Chciałabym, aby publiczność zareagowała na nią tak, jak musiała zareagować na pierwszym przedstawieniu w roku 1834, gromkim śmiechem i zdumieniem, że można tak odważnie i dosadnie pisać o współczesności. Pracując ze Sceną Polską (czy Poetycką, jak się do niedawna nazywał ten unikalny zespół), przyświeca mi jeden cel: odkrywanie na nowo piękna naszego języka i utrwalanie w Polakach na obczyźnie dumy i radości z ich dziedzictwa kulturalnego. Że to 140. rocznica, uświadomiliśmy sobie dopiero po rozpoczęciu prób, które trwają już od początku lipca. Myślę, że jak zwykle, a specjalnie w przypadku naszej wersji scenicznej „Pana Tadeusza”, publiczność może się spodziewać, dowcipnej , współczesnej zabawy teatralnej, prostych, a za to pomysłowych rozwiązań scenicznych, odwoływania się do wyobraźni  serca i zmysłów naszych widzów. Gramy aż sześć przedstawień (w tym dwa poranki dla szkół), co jest ewenementem w naszej historii. Pozwoli to aktorom na „rozegranie się”, tak niezbędne w przypadku komedii.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_