Jeszcze do początku lat dziewięćdziesiątych nasze środowisko składało się głównie z byłych żołnierzy II wojny, ich rodzin i potomków. Było to dobre 150 tys. osób. Liczba ta zwiększyła się wprawdzie w początku lat osiemdziesiątych i po upadku komunizmu, ale jej gwałtowny skok nastąpił po maju 2004 roku. Wtedy Wielka Brytania dopuściła Polaków bez żadnych ograniczeń do swego rynku pracy. Rodacy przyjeżdżali licznie.
Autokarami, tanimi liniami lotniczymi przybywali codziennie setkami, tysiącami znajdując zajęcie jako hydraulicy, robotnicy budowlani, kierowcy autobusów, mechanicy i pracownicy przemysłu spożywczego, niejednokrotnie za wynagrodzenie trzy, cztery razy wyższe niż we własnym kraju.
Okres od 2004 roku to fala migracji, która ma kilka przesileń. Pojawił m.in. nowy proces: wyjazdy-powroty-wyjazdy. Ludzie wyjechali z Polski i przebywali na Wyspach pracując przez jakiś okres, po czym wrócili do kraju licząc na to, że z zarobionymi pieniędzmi będzie im w kraju lżej. Może nawet uda się wystartować z nowym pomysłem na życie, wykorzystać zdobyte na Zachodzie doświadczenia, założyć swój interes. Chcieli szukać tej szansy w znanym sobie środowisku, miejscu – wśród rodziny, przyjaciół. Nie udało się. Nie potrafili albo nie sprzyjały okoliczności. Zdecydowali się na ponowny wyjazd za granicę. Bo tu łatwiej.
Znali słabo angielski, albo nie znali go wcale – to wielu rodakom …pomaga. Polak, który nie czyta angielskich gazet, nie rozumie zbytnio informacji idących w telewizji, nie jest włączony w angielskie życie, taki Polak ma pewnego rodzaju psychiczny komfort. Nie bardzo wie co do niego powiedział brytyjski sąsiad, nie zawsze rozumie co mówi sklepikarz ani policjant. Jest obok. Ale raczej dobrze mu z tym. Zajmuje się tylko najprostszymi sprawami. Pracuje i odpoczywa. Żyje sobie z dnia na dzień. W kraju było inaczej. Rzeczywistość maltretowała – tak mówią ludzie, z którymi rozmawiam.
Brytyjscy pracodawcy zgodnie twierdzą, że umiejętności polskich pracowników są na dobrym poziomie, a oni sami mają raczej wysoki etos pracy. Są punktualni, solidni i gotowi do najwyższego wysiłku.
Z drugiej strony przybysze są często wykorzystywani i z ich powodu zaniża się place ogółowi. Także Brytyjczykom.
Brexit można nazwać tego efektem. Antypolskie nastroje też.
Ostatecznie nic to jednak nowego – wspominała o tym niedawno Aleksandra Podhorodecka wracając pamięcią do 1946 roku, gdy przyjechała na Wyspy, a Anglicy wcale nie byli sympatycznie nastawieni. I było to wyrażane wiele bardziej ostro i dramatycznie aniżeli jest wyrażane dzisiaj. Koło się toczy, historia się powtarza.
W 2004 roku straszono Europę Zachodnią „polskim hydraulikiem” i zalewem tanich robotników z Polski. Potem ten młody Polak puszczał oko z plakatu mówiąc: Europo, przyjeżdżaj do nas. Dziś warto mierzyć w to, by „polski hydraulik” mógł czuć się na Wyspach swobodnie, jak u siebie i powiedzieć: Zostaję w Anglii, tu znalazłem swój drugi dom.
Niech on jednak będzie prawdziwym domem, a nie życiem w zawieszeniu. Ten nasz marazm to broń obosieczna.
Jarosław Koźmiński
tomasz90
Wszystko przez ten brexit….A ja chciałbym tu swobodnie mieszkac i czuc się jak w domu……….