W rozmowach o naszym środowisku często poruszamy się wokół pewnego stereotypu, który każe myśleć, że emigracja to wychodźstwo walczące: walczyła o Polskę niepodległą, działała politycznie, upominała się o Kresy Wschodnie – ale przecież ta sama emigracja, ci Polacy, tu pracowali, mieli życie prywatne, towarzyskie; bawili się – istnieje do dziś część tej tkanki życia… Jak nie bale, to dożynki!
Ta sfera życia emigracyjnego jest niemal zupełnie nietknięta przez badaczy. Oczywiście można się tym zająć za 10 czy 20 lat, ale teraz właśnie jest ostatni moment, kiedy można wykorzystać wiedzę osób pamiętających dobrze „belle époque” polskiego Londynu (moje ukłony w stronę pani Walerii Sawickiej).
Fantastycznym źródłem do dziejów emigracji, począwszy od 1940 r. jest nasza gazeta. Na podstawie mozolnej pracy, przebijania się przez „Dziennik” można ułożyć, opisać – oczywiście z taką precyzją na jaką pozwala to źródło – socjologię emigracji, postawy, życie społeczne, życie kulturalne.
Bo przecież jest przecież granica między emigrantami politycznymi a Polakami mieszkającymi na obczyźnie i można o niej mówić wcześniej niż w roku 1989, dużo wcześniej niż ustrojowe zmiany w Polsce. Powody, dla których Polacy znaleźli się po 1945 r. za granicą, były powodami politycznymi, ale nie wszyscy zachowywali się jak emigranci polityczni – pracowali, zakładali rodziny, dystansowali się od polityki, identyfikowali się ze społeczeństwem kraju osiedlenia… Jest to wciąż temat słabo rozpoznany.
Poczucia „bycia emigrantem” się nie dziedziczy. Struktura społeczna emigracji jest różna od, nazwijmy to „normalnej”. To struktura wojenna: w 1945 r. cechowała ją wysoka średnia wieku i duża przewaga mężczyzn. Trafnie sformułowała nazwę dla tego zjawiska prof. Alina Witkowska nazywając je „kulturą samotnych mężczyzn”… odnosi się to wprawdzie do Wielkiej Emigracji i czasów po powstaniu listopadowym, ale podobieństwa w wymiarze społecznym są oczywiste.
Reasumując: warto byłoby czasem uwolnić nasze myślenie o emigracji z konwencji „walki”, w którym się je tak często zamyka. Ci ludzie mieli przecież normalne, prywatne życie. A w nim swoje pasje. Także wzloty i upadki. To wszystko razem dopiero buduje pełen obraz emigracji.
Pisał i o tym w wydanych przed miesiącem przez IPN wspomnieniach Jerzy Kulczycki, gdzie
znalazły się m.in. takie słowa:
„Rysowały się wtedy dwie sylwetki działaczy społecznych, tutaj na emigracji. Jedni to tacy, którzy pracę społeczną naprawdę traktowali poważnie, tak, jak powinno się traktować taką pracę. A drudzy to byli ci, którzy nie mieli żadnego zawodu i po prostu z pracy społecznej czerpali środki do życia. Wszystkie na przykład funkcje w SPK w jakimś stopniu były płatne. Bo nawet jeżeli nie było pensji, to były zwroty wydatków różnych, które były dosyć wydmuchane. Powiedzmy, że jak obiad kosztował pięć szylingów wtedy, to dieta była osiem czy dziewięć szylingów, tak, że można było nie tylko dostać zwrot wydatku, ale jeszcze trochę zostawało w kieszeni.”
Jarosław Koźmiński