Wybrałem się na wystawę portretów malowanych przez Picassa, ale zaledwie obejrzałem dwie sale, gdy Tim, znajomy krytyka z BBC, zmącił spokój poranka: „Za pół godziny w Regent Parku zaczyna się preview targów sztuki Frieze Fair– powiedział – Może lepiej odłożyć oglądanie Picassa na kiedy indziej i pójść na Frieze jak najprędzej. Wybierzesz się ze mną?”
Tim od pięćdziesięciu lat kolekcjonuje sztukę abstrakcyjną. Ma w swej kolekcji prace artystów tej miary co konstruktywista Naum Gabo, Sonia Delauney, Hockney czy współczesna gwiazda niemieckiej sztuki Gerhard Richter. Przed rokiem stwierdził że w swoim domu na Islingtonie nie ma już miejsca na nic więcej. Kupił co prawda w prezencie dla swej żony jedną z moich masek pokazywanych w Barbicanie, ale cała swą kolekcję postanowił podarować narodowi. Celebrując swe 70-te urodziny przekazał niedawno wszystko powstałemu w roku 2011 nowemu regionalnemu muzeum w Zachodnim Yorkshire, The Hepworth Wakefield. Do 30 października na specjalnej wystawie można tam teraz oglądać jego kolekcję. Wróćmy jednak na Picassa gdzie Tim pokazując mi otrzymaną od Frieze kartę uprzywilejowanego targowego gościa (VIP) zapewnił, że pozwala mu ona zaprosić mnie bez potrzeby ubiegania się przeze mnie o własną prasową wejściówkę. Pisałem w przeszłości o tych londyńskich targach, ale obraziłem się trochę na nie gdy trzy lata temu powiedziano mi, że trudno im liczyć by czytelnicy naszego „Tygodnia” odwiedzili Frieze Fair, a tym bardziej by znaleźli się w gronie klientów-kolekcjonerów. Biorąc pod uwagę ilość zaproszeń jakie dali już tamtego roku prasie oświadczyli, że nie mogą mi niestety udzielić akredytacji. Trudno, pomyślałem, o tylu innych rzeczach można przecież pisać, i od tamtej pory na Frieze Fair już nie chodziłem. Tym razem postanowiłem jednak skorzystać z okazji i podzielić się z państwem wrażeniami.
Nie wiem czy mi się to uda. Zadanie nie łatwe – Picasso to gratka, stary mistrz i klasyk wobec różnorodności jakie proponują prezentujące się na Frieze światowe galerie współczesnej sztuki – nie tylko z Nowego Jorku, Londynu, Berlina, Mediolanu czy Paryża ale i z Szanghaju i Istambułu (Notabene nawiązujące do tematu migracji prace Husaina Alptekina – „I’m dreaming about Bombay”, „Hotel Bagdad” i inne z galerii Rampa z Istambułu wydały mi się jednymi z ciekawszych wśród prac nieznanych mi przedtem artystów). Z Polski przyjechała Foksal Gallery Foundation prezentując prace naszych tuzów – obrazy Wilhelama Sasnala i ceramiczne owoce współpracy Pawła Althamera z warszawską grupą Nowolipie na która składają się chorzy na stwardnienie rozsiane, dla których sztuka jest formą terapii. Trzecim artystą na stoisku Fundacji Foksal był po raz pierwszy przeze mnie oglądany w dużych formatach surrealizujący malarz Jakub Julian Ziółkowski (ur. 1980). Dzieła naszych artystów wydały mi się dalekie od wielu na wystawie tanio prowokujących jak (też podobno etyką motywowanych) interwencje w targowych toaletach artystki-performerki Julie Verhoeven czy realizacje zwracających na siebie uwagę jako rodzaj kuriozum jak rekreacja stworzonego w roku 1994 przez Portę Munson stołu wypełnionego plastikowymi szczotkami, grzebieniami, zabawkami, buteleczkami i pojemnikami na krem – a wszystko w jarzącym się kolorze różowym („Pink Project Table” 1994/2016). Niektóre znów wydały mi się żenująco infantylne jak uprawiane przez wziętego podobno niemieckiego artystę Hansa-Petera Fielmanna z Dusseldorfu który modyfikuje tanio kupione XIX wieczne portrety domalowując portretowanym czerwonych nosów, zezowate oczy albo w miejscu twarzy wycinając dziurę. Dzień specjalnego preview całe swoje stoisko przeznaczyła na nie nowojorska galeria Simona Lee. Żałowałem, że nie mogłem przyjść następnego dnia gdy tę samą przestrzeń miały wypełnić prace naszej artystki Pauliny Orłowskiej.(Jej duży obraz-kolaż „Krzyżowka z zaskoczoną” zobaczyłem na stoisku innej nowojorskiej galerii Metro Pictures)
Odbywające się po raz jedenasty londyńskie Frieze Fair stały się ważnym wydarzeniem w globalnym kalendarzu bogatych kolekcjonerów i marszandów handlujących współczesną sztuką, ale dużej skali nieuchronnie towarzyszy wrażenie niemożności ogarnięcia wszystkiego co targi proponują, a często i przesytu sztuką walczącą za wszelką cenę o zwrócenie na siebie uwagi. W dodatku gusta i zainteresowania bogatej klienteli nie zawsze są wyszukane.
W przestronnych i jasnych wystawowych halach targów znalazło się miejsce na ponad 150 stoisk – w głównej części stanowiska 119 galerii sztuki współczesnej z całego świata uzupełnione specjalnym miejscem dla zaprezentowania godnych przypomnienia, zdaniem organizatorów artystycznych dokonań z lat 90-tych. Dochodzą do tego , pomieszczenia na realizacje zamówione u siedmiu wybranych artystów na obecne targim czytelnia, miejsce na spotkania i dyskusje, restauracja i wielka księgarnia. Nie wspominam już o mieszczących się osobno prezentacjach Frieze Fair Masters i wystawy rzeźb prezentowanych do stycznia w parku na wolnym powietrzu bez potrzeby płacenia drogiego biletu.
W labiryncie targowych stoisk łatwo się zgubić. Po godzinie czy dwóch nie wiem już na co mam jeszcze patrzeć, a co ignorować. Dla przykładu na krótko mą uwagę zwróciła wisząca nad głowami lekka struktura z powiązanych ze sobą elementów przejrzystej napiętej elastycznej materii. Po chwili zbyłem ją jako kolejną, tym razem mało kolorową realizacja świetnego skądinąd Brazylijczyka Ernesto Neto (ur.1964) specjalizującego się od lat w tego typu napiętych strukturach z tkanin. Dopiero teraz odkrywam, że choć miałem rację że była pracą Latynosa, ale już z młodszego pokolenia. Było to, jak się okazuje, dzieło Meksykańczyka Martina Soto Climenata (ur. 1977) – jednego z siedmiu artystów wyróżnionych zaproszeniem przez organizatorów do realizowania dla targów specjalnej pracy (Frieze Projects) związanej w tym roku z ideami transformacji, różnorodności i człowieczeństwa. Przeoczyłem że zrobiona była z elastycznych rajstop o czym teraz wiedząc odnotowuję różnice: Neto pracujący z „neutralnym” elastycznym materiałem, Clement wykorzystujący i transformujący rzecz gotową, znalezioną czy kupioną (rajstopy) obarczone już skojarzeniami na które artysta nakłada nowe tworzone poprzez nieoczekiwane użycie gotowego elementu. Przyjrzałbym się może temu dokładniej gdybym pilniej studiował reklamujące targi materiały, ale zabrakło mi cierpliwości na wgryzanie się w detale od których niuanse znaczeń z pewnością zależą. Zresztą „rajstopy” (oficjalny tytuł pracy „Frenetic Gossamer” – 2016) i tak miały jeszcze niedostępny dla mnie w momencie oglądania dodatkowy element – od czasu do czasu były podobno „aktywizowane” działaniami wplatających się w nie akrobatów tancerzy, których w czasie gdy sam Frieze Fair odwiedziłem jeszcze nie było.
Łatwiej z pewnością dostrzec prace artystów już wcześniej nam znanych a mimo ze każdy stara się odkryć nowych artystów jutra, starych sław też na targach sporo. Ucieszyłem się znajdując na stoisku galerii Sprüt Magers grające na granicy erotyki i abstrakcji nowe rysunki i obrazy Gary Hume’a, mieszkającego teraz w Ameryce Anglika z generacji „Sensation”, w nowojorskim Salon 94 młodość i późne lata 60-te przypomniały prace Francuzki Niki Saint Phalle, a u Victorii Miro delektowałem się dużymi dekoracyjnymi kompozycjami z kropek i linii 87-letniej dziś, a wciąż tworzącej Japonki Yaoyi Kusamy. Jak starego znajomego rozpoznałem też „Nauczyciela Angielskiego”(2010) intrygującą połączeniem elementów fotografii z rzeźbą pracę niemieckiego artysty z Dusseldorfu Martina Honerta (ur. 1953), o której przed dwoma laty pisałem z okazji wystawy rzeźby współczesnej „Human Factor” w Hayward Gallery.
Z nowszymi pracami trudniej, pewnie mniej je rozumiem, nie wiem które z po raz pierwszy na Frieze Fair prac oglądanych zapamiętam – wszystkiego i tak nie udało się mi się z pewnością zobaczyć. Najważniejsze, mówią mi niektórzy, żeby tu być i samemu się pokazać.
Dotyczy to naturalnie nie tylko artystów, ale i odwiedzających. W czasach gdy performance art stał się jedną z dziedzin sztuki oferowanych jako towar, sami widzowie chętnie biorą na siebie role performerów. Jak inni dziennikarze nie mogłem się na przykład oprzeć się sfotografowaniu krążącej między stoiskami pary Chińczyków – targowych gości – ona wysoka w krzycząco różowym kapeluszu i garniturze tegoż koloru, on znacznie niższy od swej damy ubrany w jaskrawo żółty garniturze i niewielki błękitny kapelusik. Znakomicie dopełniali eksponaty targowej wystawy i ich z pewnością zapamiętam
Andrzej Maria Borkowski