Zacznijmy od końca. Cześnik pojednawczo ściska rękę Rejentowi, na co ten odwzajemniając uścisk potwierdza: „Mocium panie, z nami zgoda”. Wiwaty puentuje jeszcze morał Wacława: „Tak jest, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda.”
Tak jest u Fredry. ScenaPolska.UK zaproponowała nam inny finał. Zaczęliśmy swojsko na przedmieściach Londynu to i koniec musi być przaśny: aktorzy żegnają się z widzami tańcząc Kaczuchy – dla niewtajemniczonych wyjaśnienie, że chodzi o dziecięcą melodię graną także na potańcówkach czy weselach, gdy goście już pod muchą.
Odziany w pidżamę brzuchaty Polonus z Ealingu na wstępie i kaczuchowe pląsy w rytmie disco polo na zakończenie są niczym perskie oko puszczone do widowni, i słusznie, bo to one uwalniają komedię Fredry z kostiumu epoki. „Zemsta” staje się dzięki temu błyskotliwie i stylowo opowiedzianą historyjką, która niewiele ma w sobie z teatralnego skansenu. Na scenie widzimy postaci naszkicowane dwa wieki temu, ale ich portrety psychologicznie są realne i wiarygodne także dziś. To zasługa aktorów.
Udany jest Cześnik Wojtka Piekarskiego. Różowe poliki zdradzają gorącą krew choleryka, tembr głosu i marsowa mina pod wąsem, a nade wszystko raz po raz obracana w rękach szabla to wszystko identyfikatory sejmikowego pieniacza i hałaburdy. Diabeł w nim pali! Trochę w tym przerysowania i pozy zakrywającej jaśniepańskie pretensje, trochę niedołęstwa w formułowaniu myśli – w sumie kapitalna sylwetka swojskiego szlagona. Na medal.
Przygaszony jest Rejent. Nie że z Konrada Łatachy uszło powietrze, o nie! Milczek to świętoszek i chytra sztuka. Oparta nie na szlacheckiej brawurze i witalnej jurności, ale na intrydze, na knowaniu z formułką o woli nieba na ustach. Druga strona medalu. Może nieco niej błyszcząca, ale też czartem podszyta!
Papkin w komedii Fredry nie ma sobie równych. I u nas od pierwszych chwil staje się ulubieńcem publiczności. Damian Dudkiewicz jest po prostu zabawny, tak od stóp do głów – poczynając od wściekle pomarańczowych sznurówek w butach po fircykowaty acz zdobny kapelusik napoleoński. To na pierwszy rzut oka, bo najważniejszą zaletą Dudkiewicza jest świetne opanowanie warsztatu; ośmiozgłoskowiec nie krępuje mu mowy – aktor oddycha swoim, a nie Fredrowskim, powietrzem. Deklamuje i gra, ale mówi i zachowuje się swobodnie, naturalnie. A przecież Papkin ma najtrudniejszą rolę. U niego co w sercu to na języku. W geście i pozie. Jak to grać, by nie było widać, że się gra? Tak łatwo tu o przerysowanie czy epigonizm. Gdzież jednak Dudkiewiczowi do aktorskiej sztampy. Nawet jak gra, że gra, to prawdziwy z niego teatr. Brawo.
„Zemsta” wabi czarownym, umyślnie archaizowanym wierszem, orzeźwia humorem, a przede wszystkim bawi starciem charakterów. Pewno dlatego wciąż jest wyzwaniem dla aktorów.
Trzeba jeszcze ukłonić się Renacie Chmielewskiej. Wygospodarowała małe pięć minut w finale pląsając przy Kaczuchach, ale jej piętnaście minut sławy to znana wszystkim na pamięć scena, gdy Cześnik klecąc intrygę dyktuje jej tj. Dyndalskiemu list do Wacława. Dajcie gacie pani Renacie (i wąsy), a stanie się marszałkiem! Scena pisania listu ma dwa plany. Na jednym krańcu stołu: „ – Cóż to jest?! – Żyd, jaśnie panie, lecz w literę go przerobię…” – na drugim Papkin „nie mogąc wiedzieć, kiedy umrze, bo jest otruty (!)” ubolewa nad „wdzięcznością ludzi, wielkością świata” i leje żale przed Klarą, poruszoną tym ni to wyznaniem miłości ni dowodem przywiązania czy hołdem. Klara lituje się nad Papkinem: biedak, zewsząd zbiera kuksańce, przecież nie szałaput z niego czy letkiewicz, raczej niedojda. Ale czy tylko? Tego Klara nie wie, wszak młodziutka jeszcze… Synowica Cześnika w interpretacji Katarzyny Paradeckiej jak i Wacław (w tej roli Jarosław Ciepiechał) to trafny wybór. Role scenicznych amantów trudno grać brawurowo, więc przychodzi zadowolić się poprawnością.
Niepoprawną jest zaś Podstolina, czyli Magdalena Włodarczyk (patrz: zdjęcie z podkasaną spódnicą… ) – rzutka wdówka raczy wszystkich swoim seksapilem, choć bywa, że swoje możliwości przeceni. Włodarczyk i to przetrzyma (ona ma siłę), a że w parze idzie osobista zmysłowość i powab aktorki, tym milej dla męskiej części widowni! Seksapil to tylko kawałek życiowej prawdy zaradnej Podstoliny. Te miłostki i konkury mają niedomówienie, czy raczej drugie dno, trzeba swoje ucapić, choćby intercyzę. Kasa, kasa, kasa…
Reasumując: udało się stworzyć przedstawienie, które przypadło do gustu zarówno publiczności dojrzałej, jak i młodej oraz najmłodszej-szkolnej. W klimat sąsiedzkiej kłótni nieźle wpisała się Sala Teatralna POSKu – scenografia zgodnie z oczekiwaniami na wskroś polska-tyrtejska, być może aż nadto (brali co w polonijnym magazynie było). Ale może był to właśnie celowy zamiar i dla sprawy atut?! Mała prowokacja pod hasłem: Niech na całym świecie wojna, byle poska wieś zaciszna, byle poska wieś spokojna…
Wreszcie pora na komplementy i pochwały. Należą się przede wszystkim Helenie Kaut-Howson i Wojtkowi Piekarskiemu – filarom ScenyPolskiej.UK.
Jarosław Koźmiński
Fot. Ryszard Szydło