17 listopada 2016, 10:04
Zagubione i znalezione w tłumaczeniach

„Jeżeli przekład żyje przez kilka wieków w jakimś języku […] świadczy to nie tylko o wyjątkowości tłumacza, ale także o energii samego języka. Geniusz przekładu jest jakby przeczuciem zmian i kierunku, w jakim pójść ma poetyka, dlatego najciekawsze są okazy sztuki tłumaczenia pojawiające się zwykle w okresach dla poetyki przejściowych.” Słowa te pochodzą z jednego z esejów Jerzego Pietrkiewicza, zawartych w tomie „Literatura polska w perspektywie europejskiej”. To nie jedyny tekst, w którym ten wybitny znawca literatury, wykładowca uniwersytecki, poeta i pisarz, którego stulecie urodzin obchodzimy w tym roku, zastanawiał się nad istotą przekładów. W artykule „Przekładaniec uwag” („Pamiętniku Literackim”, tom VII̸1983) formułuje „dwanaście dobrych rad” dla tłumaczy. Zaczyna od stwierdzenia, że „tłumacz jest zarazem krytykiem”, bo bez krytycznego spojrzenia na tekst oryginału nie można dokonać „nałożenia kontekstu na kontekst”, a dopiero to „określa istotę zadania”.

Swoje uwagi Pietrkiewicz kończy stwierdzeniem, że wszelka teoria przekładu jest „zawodna jako abstrakcja”. Można powiedzieć, że spisując swoiste „przykazania tłumacza” takie zaczątki teorii stworzył.

Zasady Pietrkiewicza przytoczyła Regina Wasiak-Taylor podczas spotkania poświęconego tłumaczeniom poezji, które odbyło się w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w ramach IV Festiwalu Poezji „Słowiańska Brosza”, organizowanego przez Grupę Artystyczną KaMPe, której liderem (bo trudno mówić o prezesie, skoro KaMPe nie jest formalną organizacją) jest założyciel grupy Aleksy Wróbel, inicjator i modus vivendi Festiwali. Dyskusję nad istotą przekładów, teorią i praktyką, poprzedziło znakomite wystąpienie prof. Constantina Geambasu, tłumacza literatury polskiej na język rumuński z Uniwersytetu Bukareszteńskiego, tegorocznego laureata dorocznej nagroda „Transatlantyk”, przyznawanej przez Instytut Książki za wybitne osiągnięcia w popularyzacji literatury polskiej.

Geambasu nie jest poetą. Jego lingwistyczne przekłady są później przez poetów „przekładane” na mowę mniej lub bardziej wiązaną. Dopiero współpraca poety i tłumacza może dać właściwy efekt, a najlepiej jest, gdy do tego duetu może dołączyć także autor przekładanego wiersza. Oczywiście, nie jest to możliwe, gdy przekłada się klasyków, a właśnie dzieła Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Stanisława Wyspiańskiego, Władysława Reymonta, Witolda Gombrowicza i wielu innych nieżyjących pisarzy i poetów starał się przybliżyć czytelnikom rumuńskim Geambasu, choć w jego dorobku są także tłumaczenia współczesnych pisarzy m. in. Olgi Tokarczuk,  Andrzeja Stasiuka, czy Doroty Masłowskiej.
Dyskusja potoczyła się w dwóch kierunkach: Rozalia Aleksandrowa z Uniwersytetu w Płovdiv, organizatorka festiwali poezji w tym mieście, których plonem są antologie poezji słowiańskich w przekładzie na bułgarski i Aleksy Wróbel przedstawiali konkretne problemy z tłumaczeniami współczesnych, często mało znanych poetów, natomiast Przemysław Owczarek, redaktor naczelny Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”, dyrektor Domu Literatury w Łodzi, starał się przedstawić teoretyczne problemy tłumaczeń. Szczególnie Aleksy Wróbel namawiał poetów i tłumaczy różnych języków do współpracy, w której wyniku powstałyby kolejne tomiki Biblioteczki KaMPe.

Zgodzono się z jednym: są teksty nieprzetłumaczalne. Ale czy nieprzetłumaczalne dla wszystkich tłumaczy? Regina Wasiak-Taylor przytoczyła wypowiedź poety Adama Czerniawskiego, tłumacza na angielski m.in. poezji Tadeusza Różewicza i Zbigniewa Herberta, który jeden z wierszy Anny Frajlich uznał za nieprzetłumaczalny. A przyczyna była bardzo prosta: poetka pisze o domu rodzinnym, w którym centralne miejsce zajmuje piec. „Anglicy nie mają pieca” – stwierdził Czerniawski. To prawda. W ich domach takie miejsce zajmował kominek. Ale czy nie znają pieców, które przecież istnieją w wielu krajach europejskich? Czy nie zrozumieliby emocji związanych z powrotem do domu, gdy kładzie się rękę na gorących piecowych kaflach? Nie mnie to rozstrzygać. Nie jestem poetką, ani tłumaczką poezji. Mam jednak wrażenie, że to, co jedni tłumacze uznają za nieprzetłumaczalne ze względu na kontekst kulturowy, dla innych nie stanowi to problemu; potrafią odnaleźć odpowiednią metaforę.

Wróćmy do Jerzego Pietrkiewicza. W ub. tygodniu w „Ognisku Polskim” w Londynie odbyła się jednodniowa konferencja zorganizowana przez Trustees of the Jerzy Pietrkiewicz Education Foundation. Poświęcona była różnym aspektom twórczości Pietrkiewicza. Nie mogło zabraknąć oczywiście uwag na temat tłumaczeń na angielski poezji polskiej, a zwłaszcza poezji Karola Wojtyłły. Carol O’Brien pracowała swego czasu w Oxford University Press, które wydało  kilka książek autorstwa Pietrkiewicza oraz antologię „Five Centuries of Polish Poetry”. Gdy przeniosła się do wydawnictwa Hutchinson, Jerzy Pietrkiewicz zaproponował, aby właśnie w tej oficynie ukazały się wiersze Jana Pawła II. Carol O’Brien opowiadała o współpracy z Jerzym Pietrkiewiczem, przyznając, że nie zawsze rozumiała metafory, co wynikało być może z tego, że nie zna polskiego, choć czasem wydawało się jej, że tłumacz używa określeń nazbyt „nie angielskich. Pietrkiewicz zgadzał się z jej niektórymi uwagami, zmieniał niektóre słowa, a czasem przerabiał całe wersy. W niektórych przypadkach odrzucał wszelkie sugestie. Jak pisał w „Przekładańcu…”, „Tylko szacunek i pokora wobec tekstu przetwarza obcość na swojskość”. I tym się zapewne kierował. I to powinno być wskazówką dla wszystkich, którzy podejmują się trudnej sztuki przekładu. Nie tylko poezji.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_