Już w następną sobotę 26 listopada w The White House na Ealingu odbędzie się Wieczór Andrzejkowy na rzecz Polskiej Fundacji Kulturalnej. Imprezę z kolacją i innymi atrakcjami uświetni występ wirtuozów, skrzypków i braci Michała i Filipa Ćwiżewiczów oraz pianisty Johna Paula Ekinsa, którzy koncertowali na całym świecie od Azerbejdżanu po Kuwejt. Z Michałem Ćwiżewiczem rozmawia Magdalena Grzymkowska.
Czego możemy się spodziewać po waszym występie 26 listopada?
– Okazja jest wyjątkowa – wspieramy Polską Fundację Kulturalną, jedną z najstarszych emigracyjnych organizacji – więc i program został uszyty na miarę tego wydarzenia. To będzie koncert pełen ognia, romantyzmu, muzycznego ekspresjonizmu i wirtuozerii. Usłyszymy między innymi Henryka Wieniawskiego i Georgesa Bizeta. Będzie też Nokturn i Tarantella Karola Szymanowskiego. Nokturn to bardzo egzotyczny utwór, można w nim poczuć całą gamę orientalnych zapachów, usłyszeć śpiewy starożytnych mnichów. Z kolei Tarantella została napisana przez Szymanowskiego i Kochańskiego, jego przyjaciela-skrzypka, jak głosi legenda, w czasie wieczoru obficie zakrapianego rumem. W rezultacie powstał utwór szalony, dziki, z irracjonalną liczbą nut. Fantazja Waxmana na podstawie Carmen Bizeta, apogeum wirtuozerii skrzypcowej, operowej kokieterii i romantyzmu, utwór który Filip gra wprost fenomenalnie.Nasz występ obejmie szeroki wachlarz różnych gatunków muzycznych: od baletu, przez operę, po muzykę filmową – John Paul wykona bowiem „Koncert Warszawski” Richarda Addinsella, który został wykorzystany w romantycznym filmie o polskim lotniku pianiście w czasie II wojny światowej – „Niebezpieczne światło księżyca” (ang. „Dangerous Moonlight”, znany też jako „Suicide Squadron” – przyp. autorki).
Czyli będą silne polskie akcenty.
– Oczywiście. Zarówno ja, jak i mój brat Filip, jesteśmy polskimi Brytyjczykami. Również John Paul Ekins ma związki z Polską, ponieważ, jego żona stamtąd pochodzi. Warto nadmienić, że wspomniany „Koncert Warszawski” wykonał na własnym weselu w czerwcu. Mamy nadzieję, że nasz występ w Białym Domu również doda pozytywnej energii wieczorowi wspierającemu szczytny cel.
Będzie też utwór napisany przez ciebie.
– Tak. Tak naprawdę to miniatura lub kaprys na dwoje skrzypiec, która nosi tytuł „Melodie tatrzańskie” i zawiera w sobie melodie skalnego Podhala, a także zapożycza ostatni akt baletu Szymanowskiego „Harnasie”. Chyba Strawiński powiedział kiedyś, że dobry kompozytor pożycza od innych, a wielki kompozytor – kradnie. Więc karmiąc własną iluzję (śmiech), uznałem, że wykradnę kilka melodii podhalańskich i fragment baletu ulubionego kompozytora, aby dodać do repertuaru na nasz duet z bratem.
Był już wcześniej wykonywany?
– Po raz pierwszy wykonaliśmy go w 2013 roku na koncercie w ambasadzie polskiej. Usłyszała go także publiczność podczas naszych występów w Berlinie jak i w Polsce. W teatrze w Łazienkach Królewskich, dołączyła do nas baletnica, przemieniając kaprys na, sądzę, najmniejszy i najkrótszy balet na świecie! Ja i Filip od dziecka wykonujemy muzykę nie tylko klasyczną, ale też góralską. Już prawie sto lat temu, Franciszek Ćwiżewicz, brat mojego pradziadka, założył w Bukowinie szkołę i drugie w Polsce kino, a potem Dom Ludowy. Natomiast mój ojciec, pisząc swój doktorat o muzyce podhalańskiej, wykorzystywał mnie jako królika doświadczalnego, aby poznać metody nauczania muzyki góralskiej. Dzięki temu miałem szczęście uczyć się u wielkich prymistów jak nieżyjących już Eugeniusza Wilczka i Władysława Trebuni-Tutki, jego syna Krzysztofa, a także u słynnego Jana Karpiela-Bułecki. Wracając do Szymanowskiego, to jedna z moich wielkich pasji, tym bardziej, że jego twórczość jest bardzo blisko związana z Podhalem. W moim krótkim, trzyminutowym utworze włączyłem surowe dźwięki folkloru podhalańskiego, jak i muzykę Szymanowskiego, który pięknie maluje historię miłości Harnasia do jego porwanej góralki.
Jak długo zajęło ci napisanie tego utworu?
– Jeden dzień! Choć przyznaję, że wcześniej z innych powodów pracowałem już dość długo nad transkrypcją Szymanowskiego. Gdy nadarzyła się okazja, musiałem szybko przelać myśli na papier.
Podczas występów z twoim udziałem często prowadzisz niezwykle ciekawą konferansjerkę. Opowiadasz o genezie powstania utworu, anegdoty o kompozytorze…
– Myślę, że to istotne, szczególnie w przypadku muzyki kameralnej, pozornie „trudniejszej” do zrozumienia. Dobrze jest więc opowiedzieć coś o danym utworze, jego historii i osobistych przeżyciach twórcy. Niestety, ludzie, którzy nie chodzą zbyt często na tego typu koncerty, martwią się, że czegoś w tej muzyce mogą nie zrozumieć. Paradoksalnie ta muzyka jest przecież pisana właśnie dla nich, a nie wyłącznie dla pasjonatów i muzyków! Jak miłość czy taniec – muzyka nie może być jednoosobowa; tworzenie muzyki – to akt dzielenia się z innymi. W epoce Beethovena, muzyka zaczęła nabierać coraz wyższy status, prawie religijny. I bardzo dobrze! Dzieła Beethovena, Brahmsa, Schuberta… są wielką sztuką dla samej sztuki. Ale niestety, równocześnie i może jako uboczny rezultat, zaczęły powstawać kostyczne tradycje „muzyko-bojnego” namaszczenia. W obecnych czasach, wydaje mi się, że ten piedestał jest tak odległy, że odstrasza wielu ludzi. Kiedy przed danym utworem, muzyk się odwraca do publiki, ma szanse usunąć niektóre z bardziej arbitralnych barier między słuchaczem a sceną. Niezależnie, czy uznajemy muzykę za najwyższą sztukę, czy nie – ona, jak kuchnia lub architektura, ma drugą funkcję, w tym wypadku nasycenie „duszy”. Nie chodzi o to, że bez muzyki życie nie miałoby sensu. Moim zdaniem, byłoby, po prostu, niemożliwe.
W czasie wieczoru zaplanowane zostały wróżby i zabawy andrzejkowe. Czy Ty brałeś kiedykolwiek udział w takich obchodach Dnia Świętego Andrzeja?
– W domu obchodzi się różne polskie święta, ale akurat nie mamy w rodzinie żadnego Andrzeja (śmiech). Ale wierzę, że uczestnicy będą się świetnie bawili, korzystając z przygotowanych atrakcji.