Parę dni temu Basia Kaczmarowska Hamilton zapytała czy stawię się na Chopina do Ogniska.
– Nie przyjadę, będę na urlopie nad ciepłym morzem – usprawiedliwiłem się zgodnie z prawdą. – Ale gratuluję przeprowadzenia sprawy.
– Nic nie przeprowadziłam, bo Kelsey mi zabronił odsłaniać! Zrezygnowałam z Komitetu. Nie daję rady… – odpisała wprost.
Basia odeszła z zarządu? Bagatela! To dla klubu strzał w stopę! Cóż, znowu przypomina się „Lalka” Prusa i odchodzący romantyk Rzecki, na miejsce którego czeka już sznur Maruszewiczów i Szlangbaumów.
Bo bez Basi nie ma dziś Ogniska. Była mu płomykiem i nadzieją. Bez niej tam już tylko kolejne rutynowe kumoterstwo i nudnawi administratorzy. Pewno dlatego odeszła. Głowa powiedziała dość, choć serduszko wciąż życzliwe.
Jakiś czas temu pytała w szybkiej rozmowie telefonicznej:
– Pamiętasz to popiersie Chopina co leży trzy lata w piwnicy? Już sama o nim zapomniałam! Przecież szkoda?!
– To z głupia frant pomniczek z piwnicy wyciągnij – mówię. – Bądź od nich mądrzejsza i …play dumb. Tobie wolno. A na uroczyste odsłonięcie wszystkie żuczki i tak się zlecą.
Kto się zleciał, nie wiem dokładnie, bo w tym czasie wypadło mi gnieść się w zamierzającym nad ciepłe morze samolocie. Ale wiem jedno – bez Basi nie będzie już zauroczenia Ogniskiem. W ostatnich latach to ona był magnesem klubu i jego busolą. Nie o to idzie, że w świetle jej sławy i talentu chcieli grzać się inni (i to bywa dobre); rzecz w tym jednak, że w osobie Kaczmarowskiej Hamilton Ognisko miało duszę. Bez naszej artystki klub powinien przenieść się z Kensingtonu na przedmieścia, bo stamtąd pochodzą dziś jego polscy członkowie.
Może to niepolityczne, ale niepolscy bywalcy klubu mało mnie obchodzą. Cóż z tego, że to dzięki ich pieniądzom Ognisko trwa, skoro gubi (poza kilkoma przebłyskami), gubi swoją tożsamość.
Nie myślcie Państwo, że czepiam się Ogniska. Sam jestem tam wieczystym członkiem, a w klub chcę wierzyć, jak i w jego ludzi. (Swoją drogą ileż by mieli kolejni jego prezesi futer! Ze skór tych psów co na nich dotąd powieszono…)
Ja nie czepiam się więc Ogniska, proszę Państwa, ale szukam walorów jego środowiska; szukam wartości i siły polonijnego środowiska w ogóle. Padło na Ognisko, bo Kensington zobowiązuje…
Mogę podać inny przykład. Już bez zobowiązań.
Obrazek z prowincji. Dość dawno, kilka lat temu, ale już po exodusie z roku 2004, opowiadano mi taką oto historyjkę. Zażywny młody Polak handlował mięsem sprzedawanym po wyjątkowo niskiej cenie wprost z bagażnika minivana. Tłumek brytyjskiej klienteli, widząc świeżość i jakość produktów, okalał auto decydując się na zakupy, a nasz Maruszewicz-rzeźnik każdemu kupującemu powtarzał z głupawym uśmiechem: Polish ham: mniam, mniam… Ludzie kupowali, ale patrzyli spode łba.
Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na tę scenę. Myślę jednak, że takie właśnie „walory polskie” mogły spowodować, że Brytyjczycy zdecydowali o Brexicie. Bo – podobnie jak Rozenkranz z kabaretowego skeczu – zaczęli zastanawiać się, ile na interesie, który jest naprawdę do zrobienia, można stracić.
Jarosław Koźmiński