Decyzją Sejmu rok 2017 będzie rokiem Josepha Conrada-Korzeniowskiego – w przyszłym roku przypada 160 rocznica urodzin pisarza. To jedyny przedstawiciel świata kultury, który – zdaniem posłów – zasłużył na to, by go w ten sposób uhonorować. Padła propozycja uczczenia również Bolesława Leśmiana (140 rocznicę urodzin i 80 rocznicę śmierci), ale z jakiś powodów pomysł ten został odrzucony przez sejmową większość.
Przyszły rok upłynie pod znakiem wojskowych przywódców (Tadeusza Kościuszki; 200 rocznica śmierci oraz Józefa Piłsudskiego; 150 rocznica śmierci) i zakonników (w 2017 r. mija 130 rocznica przywdziania habitu przez Adama Chmielowskiego, św. brata Alberta oraz setna rocznica śmierci bł. Honorata Koźmińskiego, kapucyna). Będzie to także rok Rzeki Wisły – przypada bowiem 550. rocznica pierwszego wolnego flisu tą rzeką.
Nie chcę krytykować ani pochwalać takich czy innych wyborów dokonanych przez posłów. Nie będą też przytaczać fragmentów uchwały, uzasadniającej te wybory. Z pewnością wszyscy wymienieni zasłużyli na to, by ich w sposób szczególny uczcić, choć przyznaję ze wstydem, że o Honoracie Koźmińskim dowiedziałam się właśnie przy okazji tej sejmowej decyzji.
W przyszłym roku Polska będzie gościem honorowym na Targach Książki w Londynie, które odbędą się 14-16 marca 2017 r. w hali Olympia. Przed kilku dniami w siedzibie British Council odbyło się jedno ze spotkań przygotowawczych zatytułowane „Market Focus Forum” poświęcone polskiej ofercie wydawniczej. Wydawałoby się sprawą naturalną, że była to okazja, by wspomnieć o Josephie Conradzie-Korzeniowskim, pisarzu równie popularnym w Polsce i w Wielkiej Brytanii. Niestety, dokonujący prezentacji wicedyrektor Instytutu Książki Krzysztof Koehler i wydawca Andrzej Zysk, właściciel mało znanej firmy Zysk i S-ka Wydawnictwo, o Conradzie zapomnieli.
Krzysztof Koehler przedstawił prezentację zatytułowaną „Why Poland?”. Miała zawierać informacje o polskiej literaturze dla angielskich wydawców zainteresowanych wydawaniem jej na Wyspach. Nie wiemy, jak prezentacja wyglądała na żywo, ale to, co umieszczono na stronie targów i to, co znalazło się w polskiej prasie, budzi liczne pytania i wątpliwości. Stwierdził on m.in., że brytyjscy wydawcy mają „moralny obowiązek” wydawania polskich książek. Ktoś pomyśli: znowu przywołano polskich lotników, polskich marynarzy i żołnierzy wspólnie walczących z Brytyjczykami przeciwko III Rzeszy, a później potraktowanych w sposób co najmniej lekceważący (m.in. brak zaproszenia na paradę zwycięstwa w 1946 r.). Otóż nie. Panu wicedyrektorowi chodziło o to, że w Wielkiej Brytanii „Polacy doświadczają aktów przemocy, szczególnie po Brexicie”, „sytuacja jest trudna, ale taka obecnie jest: musimy coś zrobić, aby przybliżyć Polaków swoim sąsiadom, pomóc im zrozumieć kobiety i mężczyzn z Polski”.
Wszystko to prawda, ale nie zostało w żaden sposób odniesione do polskich książek. Wydawcy dowiedzieli się natomiast, że powinni zainteresować się polską literaturą i tłumaczyć ją na angielski, bo „Instytut Książki wspiera ich pracę!”, a „polska literatura rzuca nowe światło na problemy współczesnego świata” i „może się to okazać zyskowne”. Przy tym ostatnim punkcie w nawiasie dodano „mam nadzieję” i graficzny uśmieszek. Odbiorców polskiej książki w Wielkiej Brytanii sprowadzono do bandy nieuków, bo – jak przedstawiono na jednej z plansz – przeciętny Anglik wie, że Kraków „to miasto wiecznych imprez”, „niektórzy coś słyszeli o holocauście”, a lepiej wykształceni wiedzą coś o „Solidarności” i komunizmie.
Wszystko to zaprezentowane było bardzo złą angielszczyzną (pisaną, bo omawiam slajdy, a nie mówioną, kiedy niedociągnięcia językowe cudzoziemców traktowane są ulgowo). Nie tylko zdania były żywcem tłumaczone z polskiego, ale w dodatku popełniono szereg rażących błędów, na przykład znalazła się literatura si fi (zamiast sci-fi) i fantazy (zamiast fantasy).
Wymieniono też szereg nazwisk polskich autorów, tyle tylko, że niektórzy autorzy (Miłosz, Kołakowski, Szymborska) nie zasłużyli na to, by mieć imię, imiona innych zostały zdrobnione (Ela Cherezińska), a czasem trzeba było się domyślać o kogo chodzi (Miłoszewicz to zapewne Zygmunt Miłoszewski, autor popularnych kryminałów, horrorów i opowiadań dla dzieci, a T. Czarnyszewicz, to Florian Czarnyszewicz, zmarły przed ponad pół wiekiem polski prozaik emigracyjny opisujący dzieje polskiej szlachty zagrodowej znad Berezyny).
W liście do dyrekcji Instytutu Książki agentka literacka Magdalena Dębowska podsumowała wystąpienie przedstawiciela tej instytucji: „To zaprzepaszczanie wieloletniej pracy, podkopywanie zaufania, na które z trudem pracujemy od lat – my, agenci i szefowie działów praw polskich wydawnictw, a przede wszystkim pracownicy merytoryczni Instytutu Książki”.
Nie lepiej było z prezentacją Andrzeja Zyska. Przedstawił on listę agentów, którzy zajmują się sprzedażą praw autorskich, którą można znaleźć na stronie Instytutu Książki i w dodatku wiele z nich zajmuje się inną działalnością, na przykład, organizowaniem spotkań autorskich w Polsce.
Można nazwać prezentację polskiej oferty wydawniczej na brytyjskim rynku zadziwiającym brakiem profesjonalizmu. W polskiej prasie pada jedno słowo „skandal”.
Katarzyna Bzowska