07 grudnia 2016, 12:38 | Autor: admin
Pokrętna Piramida Tate Modern
Co do jednego nie można mieć wątpliwości. Londyn wzbogacił się o budynek inny niż wszystkie. Zamiast pospolitej i już starzejącej się architektury ze stali i szkła mamy coś zupełnie nowego. Ciężką, pokrętną piramidę z cegieł ciepłego koloru, z oknami, których właściwie nie ma, bo są wkomponowane w ściany jak koronka.

Ceglana obudowa betonowego, minimalistycznego wnętrza jest skonstruowana tak, by jej otwory, jak siatka przepuszczały jak najwięcej światła. Co z zewnątrz wydaje się ciemne i ciężkie jak średniowieczna wieża obronna, wewnątrz jest wypełnione jasnością i przestrzenią wielkich sal. Ta niezwykła „dobudówka” do Tate Modern doskonale wypełnia koncept architekta Jacquesa Herzoga: „Tate Modern powinna być jak katedra, gdzie znajdują się te mniejsze, bardziej intymne przestrzenie, ale w których ciągle czujemy się jak w części większej całości”.

Miejsca niechciane

Olbrzymi wkład w powstanie Tate Modern i Tate Modern Extension na pewno ma jej wieloletni dyrektor Nicholas Serota. To on wykreował potrzebę takich galerii, które są miejscami spotkań. Urodzony w 1946 roku, wnuk rosyjsko- żydowskich imigrantów od początku walczył o swoją ideę przestrzeni artystycznej raczej, niż tradycyjnej galerii wystawowej. Nie było to łatwe, więc wykorzystywał wszelkie miejsca, które często nie były zupełnie brane pod uwagę jako potencjalne muzea. Tak mówi o swoich przedsięwzięciach: „The Millbank (galeria) to byłe więzienie, doki Alberta w Liverpool to były stare, puste magazyny, St Ives – gazownia zbombardowana przez Luftwaffe. Dostawaliśmy miejsca, których nikt nie chciał. Tak było też z Tate Modern. Ożywiliśmy budynek, który stał pusty od 1981 roku. Jeden z inwestorów słuchając mojego pomysłu o utworzeniu muzeum w starej elektrowni zapytał: a jak tam ludzie w ogóle dojadą??”

A jednak. Popularność Tate Modern przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Zamiast maksymalnej ilości zwiedzających określonej na dwa miliony rocznie, galerię odwiedza ponad pięć milionów osób! Co sprawiło, że miejsca stworzone przez Serotę odwiedza tylu ludzi? Czy to głód sztuki nowoczesnej? Znużenie tradycyjnymi muzeami oferującymi wrażenia natury estetycznej, piękna i perfekcyjnego wykonania? Serota jest często oskarżany o promowanie brzydoty i teoretycznych dywagacji na temat obiektów artystycznych, które prawdopodobnie nimi nie są.

Sam jednak nie ma wątpliwości co do jednego: galerie są przestrzenią socjalną i a publiczność niekoniecznie musi się zachwycać dziełami tam wystawionymi. Mówi o tym w wywiadzie dla gazety The Guardian: „Nie mam żadnych iluzji. Ludzi być może przyciąga nowy, ciekawy budynek, odwiedzenie go, to doświadczenie głównie socjalne, spotkania, oglądanie widoków, wypicie kawy czy wina w kawiarni, kupno książki czy też koszulki zaprojektowanej przez artystę. Wiele osób jest zachwyconych i chwali sobie taką wizytę, ale w głębi ducha pozostaje raczej sceptycznie nastawionych co do zawartości galerii.”

Trudno się z tym nie zgodzić. Czego jednak Serota nie powiedział wprost, to tego, że obecnie sztuka to biznes jak każdy inny. Promuje się takiego czy innego artystę niekoniecznie ze względu na estetykę, piękno jego czy jej sztuki. Ceny rosną, bo owe dzieła są wystawiane i kupowane. Kreuje się w ten sposób rynek gdzie nawet pokrojony w plasterki rekin, czy kupa cegieł osiąga idiotyczne i niebotyczne ceny. Nowość za wszelką cenę to obecnie wiodące hasło dla twórców i krytyków sztuki.

Obserwacje gatunku ludzkiego

Do powiększenia Tate Modern przymierzano się już od połowy lat dwutysięcznych. Elektrownia, czyli budynek główny powstał w roku 1950. Zaprojektował go Sir Gilbert Scott, ten sam, który wymyślił jedną z ikon Londynu: czerwoną budkę telefoniczną. Początkowe projekty dobudowy były w stylu powszechnie panującym czyli szkło i stal. Na szczęście do tego nie doszło. Tate Modern Switch House – bo taka jest pełna nazwa nowej części, była mocno ograniczona poprzez niewielki teren przeznaczony do realizacji tego zamierzenia. Do tego doszły bloki Neo Bankside zbudowane w bardzo bliskim sąsiedztwie. Z tarasu widokowego, znajdującego się na dziesiątym piętrze Tate Modern Extension możemy nie tylko obejrzeć panoramę Londynu, ale i zajrzeć do wnętrza tych luksusowych apartamentów. Neo Bankside miało być osiedlem mieszkań, z których przynajmniej część miała służyć niezbyt zamożnym mieszkańcom dzielnicy Southwark. Założenie było takie, by Londyn nie stał się w centrum pustym miastem duchów, czyli lokatą kapitału dla oligarchów, a mieszkania były prawdziwymi domami dla potrzebujących. Stało się jednak jak zwykle, czyli wyceniono je na niebotyczne sumy. Ceny tych apartamentów wahają się od 4 do 5 milionów (!) funtów. A ich właściciele obecnie są oburzeni na „brak prywatności” oraz komentarz Nicholasa Seroty, że mogliby sobie powiesić firanki jeśli nie chcą być tak wyeksponowani. Gdy ktoś decyduje się na kupno potwornie drogiego apartamentu, gdzie ściany zewnętrzne są ze szkła , może się spodziewać życia jak w akwarium. Faktycznie, z nowego tarasu Tate widać smętne, przeraźliwie nudne i nieożywione wnętrza jak z katalogu, a pojawiający się od czasu do czasu „lokatorzy” to zwykle personel sprzątający.

Tate Modern z pewnością przyczyniła się do ożywienia i wzbogacenia dzielnicy i co za tym idzie ogromnego wzrostu cen nieruchomości. Architekci TM Switch House raczej nie uwzględnili tej szczególnej atrakcji w swoich zamierzeniach, choć wzięli pod uwagę przyjemności związane z obserwowaniem innych zwiedzających. Z przeprowadzonych ankiet wynika bowiem, że jedną z głównych przyczyn odwiedzania galerii, było spotkanie lub oglądanie innych gości. W minimalistycznych wnętrzach jest wiele miejsc z prostymi, dębowymi ławkami, gdzie można przysiąść i przyglądać się nie tylko dziełom sztuki, ale i ich amatorom. Jest i niedroga kawiarnia na dole ze stolikami na zewnątrz, a także i sale gdzie można nawet się zdrzemnąć w specjalnie skonstruowanych kojcach.

Gdzie jest w tym wszystkim sztuka nowoczesna? Trudno powiedzieć, ale faktem jest, że Tate Modern i Switch House to obecnie jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Londynie. Jedynie skrzydlaci mieszkańcy miasta, czyli gołębie, tam się nie zagnieżdżą. Otwory w ceglanych ścianach nowej, pokrętnej piramidy zostały wcześniej wymierzone i oszacowane przez specjalistów jako zbyt małe na zakładanie gniazd. Choć zapewne wielu ze zwiedzających uznałoby ptasie rodziny za część artystycznych instalacji i całkiem warte podglądania.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_