15 grudnia 2016, 10:31 | Autor: admin
Kocie opowieści z Gloucester

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia a wraz z nimi sezon opowieści, w których wszystko kończy się nie tylko dobrze, ale i nawet bardzo dobrze, dobroć jest zawsze hojnie wynagradzana, a biedni stają się bogaci w okamgnieniu. Dwie takie bardzo popularne historie zainspirowało miasto Gloucester. Jedna z nich została wcielona do repertuaru popularnych sztuk-fars teatralnych zwanych „panto”. Każdy lokalny teatr w Anglii przygotowuje te przedstawienia dla dzieci i ich rodziców  na świąteczny sezon. To opowieść o Dicku Whittington i jego kocie, za którą kryje się prawdziwa historia jednego z mieszkańców Gloucester.

Opowieść pierwsza

Richard (Dick) Whittington istniał naprawdę (1354- 1423), ale trudno dociec czy rzeczywiście miał kota, na którym zbił fortunę. Opowieść o jego losach to historia osieroconego chłopca, który usłyszał o tym, że ulice Londynu są wybrukowane złotem, a mieszkańcy tego miasta żyją bogato, szczęśliwie i beztrosko. Biedny malec przekonał jakoś stangreta przejeżdżającego powozu, by go do stolicy zawiózł. Jakież było jego rozczarowanie, gdy zamiast czarownych ulic i dobrobytu zobaczył bród i biedę wielkiego miasta…

Tułał się od domu do domu prosząc o pracę i schronienie, aż w końcu zaczął żebrać. Ale nawet i to nie pozwoliło mu przetrwać. Wygłodzony, na pół żywy położył się pod progiem bogatego domu. Było mu już wszystko jedno i chciał umrzeć. Takim go znalazł możny kupiec. Wysłuchawszy historii chłopca pozwolił mu pozostać w zamian za pracę w kuchni. Dick Whittington choć pracował bez przerwy, był też ciągle bity i szykanowany przez kucharkę. Ucieka więc po raz drugi. W ciemną noc dociera na wzgórze za miastem, gdzie dobiega go głos dzwonu mówiący: „turn again Whittington, lord Mayor of London!” („wracaj Whittington, merze Londynu!”).

Wrócił więc i zamieszkał z powrotem na strychu, gdzie grasowały myszy i szczury. Oprócz wykonywania wszelkich robót domowych, gdy tylko znalazł chwilę wychodził na ulicę i pracował jako czyścibut. Za hojny napiwek kupił kota, który nie tylko stał mu się towarzyszem niedoli, ale i wyłapał gryzonie z pokoiku chłopca. Dick hołubił zwierzaka i bardzo się do niego przywiązał. Śliczna córka kupca zauważyła jak dobry dla kota jest młody służący i bardzo się to jej spodobało.

Pewnego dnia kupiec wezwał wszystkich domowników by im oznajmić możliwość zrobienia interesu. Wynajął bowiem statek, który miał zawieźć jego towary w obce krainy. Każdy mógł dać coś ze swojego dobytku, by go pomnożyć przez handel wymienny. Dick nie miał nic oprócz kota, z którym zresztą nie chciał się rozstawać. Ale kupiec nalegał: jak wszyscy to wszyscy. Jego córka chciała nawet dać swoich kilka groszy w zamian za wkład Dicka Whittingtona, ale ojciec się nie zgodził. Chłopak oddał więc kota i zasmucony powrócił do pustego pokoiku.

Po wielu miesiącach statek dopłynął do kraju, gdzie szybko sprzedano wszelkie towary. Król zadowolony z interesu zaprosił żeglarzy na ucztę do pałacu. Jakież było ich zdumienie, gdy zauważyli biegające wszędzie szczury i myszy! Wtedy przypomnieli sobie o kocie Dicka, który był z nimi na pokładzie. Przynieśli zwierzaka, a on natychmiast zabrał się do roboty. Królewska para patrzyła w zachwycie na rosnąca stertę wyłapanych gryzoni i oczywiście zakupiła kota za bajeczną sumę w złocie i klejnotach.

I tu historia robi się zupełnie bajkowa. Po powrocie statku bowiem, kupiec oddał uczciwie i co do grosza Dickowi pieniądze otrzymane za kota, choć ten nie wierzył w swoje szczęście i nie chciał ich przyjąć… A potem, już pięknie ubrany, umyty i uczesany młodzieniec poprosił kupca o rękę córki i oczywiście zaraz wyprawiono wesele. Wkrótce Dick został partnerem w kupieckich interesach a następnie, jak przepowiedział dzwon – merem Londynu.

I tylko ta najbardziej bajkowa część opowiadania jest prawdziwa! Robert Whittington nie był biednym sierotą, ale synem bogatego rodu z Gloucester. Wysłany do Londynu na przyuczenie do zawodu kupca okazał się niezwykle dobry w prowadzeniu interesów. Ożenił się też z córką swojego już wtedy partnera i został (czterokrotnie) merem Londynu. O kocie niestety życiorys zupełnie nie wspomina…

Opowieść druga

Kolejna historia też jest związana z kotem, w którego istnienie możemy raczej wątpić. W roku 1894 pisarka, malarka i naturalistka Beatrix Potter przyjechała z wizytą do kuzynki, mieszkającej w pobliżu Gloucester. Tam usłyszała historię krawca, który na oknie swojego warsztatu wywiesił ogłoszenie: „moje kamizelki szyją dobre duszki!”. Zdziwiona dowiedziała się, że pewnego dnia krawiec wyjechał na weekend. Na stole zostawił niedokończoną kamizelkę. Gdy wrócił, ubranie było pięknie wykończone oprócz jednej dziurki do guzika. Beatrix zaraz następnego dnia pojechała do Gloucester. Tam zachwycona szkicowała miejskie uliczki, szczególnie te najstarsze wokół murów dawnego opactwa i wymyślała historię niedokończonej kamizelki.

I tak powstała opowieść: „Tailor of Gloucester”(Krawiec z Gloucester), przez lata konkurująca z innym bożonarodzeniowym hitem  „Opowieścią Wigilijną” Dickensa. Krawiec jest w niej biedny i chory, wysyła więc swojego kota imieniem Simpkin do sklepu po jedzenie i kłębek nici. Kot posłusznie wychodzi, ale jego pan odkrywa myszy uwięzione pod filiżanką, które zwierzak zostawił sobie na później. Ponieważ ma miękkie serce wypuszcza gryzonie, co oczywiście nie podoba się kotu, który chowa kłębek nici. Na stole leży niedokończona kamizelka, przygotowywana na ślub mera miasta w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Krawiec zmożony chorobą zasypia, ale kiedy budzi się zdenerwowany, że nie zdąży z wykończeniem ubrania zauważa, że wszystko jest prześlicznie uszyte i wyhaftowane…to wdzięczne myszy pomogły mu w kłopocie. Zrobiły wszystko oprócz jednej dziurki do guzika- z powodu braku nici schowanych przez kota. Mer jest jednak zachwycony kamizelką i od tej pory krawiec ma sporo klienteli i oczywiście staje się bogaty…

A jak było naprawdę? Syn krawca z Gloucester wyjawił całą historię. Jeden z pomocników wyszedł w sobotni wieczór poszaleć w pubach i tawernach miasta. Był tak pijany, że nie mógł trafić do domu, zatrzymał się więc w warsztacie. Obudził się w niedzielny poranek. Nie chciał jednak wychodzić i narażać się na komentarze przechodniów idących do kościoła. Siedział więc na miejscu pracy do zmroku, i żeby zabić czas, wykończył kamizelkę, do czego się potem nie przyznał…

No cóż, opowieści świąteczne, choć dalekie od prawdy są bardziej urocze, a Gloucester to naprawdę inspirujące miasto!

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_