Musi na nich liczyć, by w ogóle w przyszłości Polonią być. Ci młodzi jednak zanim wdrożą się w środowiskowy krwiobieg, często już go opuszczają. Po prostu szukają najlepszego dla siebie startu, najciekawszych możliwości rozwoju. Jedni za pracą przenoszą się z miasta do miasta, inni jadą dalej w świat, są też tacy co wracają.
Pamiętam sympatycznego młodego człowieka, który po dobrych pięciu latach pobytu na Wyspach, zdecydował się na powrót do Polski. Pół roku w Newcastle, cztery lata w stolicy – a tu m.in. praca w Imperial College London – toż to cały rozdział w życiu młodego człowieka.
Była u niego jeszcze karta społeczna – pełnił funkcję prezesa Stowarzyszenia Poland Street i kto wie czy z całego bagażu doświadczeń nie będzie to jedno z najważniejszych. (Dodać trzeba dla porządku, że mowa o Jacku Winnickim, ale nie jako b. prezesie, lecz modelowym, pokoleniowym przykładzie… śladem ubiegłotygodniowego felietonu Wiktora Moszczyńskiego.)
Modelowy aktywista z Polski w osobie pana Jacka zapisał swą kartę społeczną w dobry, przykładny sposób. Nie miejsce tu i pora, by opisywać statutowe priorytety Poland Street. Warto jednak zatrzymać się nad jednym z projektów prowadzonych przez Stowarzyszenie w roku 2009. Była nim akcja pod nazwą „12 miast – Wracać? Ale dokąd?”. Mówiło się wówczas o powrotach do kraju. A celem projektu było przygotowanie na powrót tych, którzy podjęli już taką decyzję lub rozważali jej podjęcie w najbliższych latach. W ramach akcji zorganizowanych zostało w sumie 15 spotkań z prezydentami: Szczecina, Poznania, Katowic, Bydgoszczy Lublina, Warszawy i Gdańska. I była to bolesna porażka włodarzy miast.
Nie trzeba przekonywać Czytelników, że żaden z prezydentów nie potrafił niczego zaoferować ludziom, którzy wyjechali z kraju. I to zarówno tym zaraz po studiach, których jedynym doświadczeniem zawodowym był staż …za barem; jak i tym z wykształceniem średnim czy podstawowym, którzy nie mieli nawet tego.
Pamiętam jak dziś ostre słowa ówczesnego wiceprezydenta Poznania: – Nie jesteście repatriantami z Kazachstanu, nie musimy gwarantować wam mieszkań ani zatrudnienia; wyjazd był waszym wyborem, a my pokazujemy tylko, co Poznań ma do zaproponowania.
Odpowiedź kogoś z sali była równie ostra: – Czuję się na Wyspach jak u siebie i nie życzę sobie, by ktoś nazywał mnie emigrantem; a wrócę, jak będzie warto.
Kiedy więc przyjdzie zastanowić się nad przyszłością brytyjskiej Polonii, pamiętajmy, że każde pokolenie ma swój bagaż doświadczeń. I trzeba to szanować. Bo ten kto uzna, że jego bagaż jest ważniejszy będzie jak ów gburowaty urzędnik z Poznania.
Nasza przyszłość na Wyspach ma przed sobą wiele lat. Dowodem tej prognozy są tysiące dzieci w polskich szkołach sobotnich. Już wkrótce to one będą budować tkankę społeczną Polonii brytyjskiej.
Jarosław Koźmiński