– Najpierw wydanie płyty, a później promujące ją tournee po Wielkiej Brytanii. Będzie się działo, już nie mogę się doczekać – mówi o swoich planach zakotwiczona w Leeds piosenkarka Kinga Kreffta w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Twój debiutancki krążek ukaże się w 2017 roku.
– Dokładnie w maju, bądź czerwcu. Znajdą się na nim piosenki związane z moim życiem i postrzeganiem przeze mnie świata. Opowiadają o tym, że warto walczyć o swoje marzenia i jak ważne jest to, żeby nigdy się nie poddawać. Wszystkie utwory łączy jeden wątek – czas. Podsunęła mi go moja nauczycielka śpiewu Julie Thompson zauważając, że zawsze chcę wszystko robić szybko i narzekam na ludzi, którzy odwołują spotkania. Ja sama mam również świadomość, że zmarnowałam trochę czasu w życiu. Skończyłam 30 lat, a nadal studiuję, ale nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że chcę i sprawia mi to przyjemność. Dopiero teraz odkryłam jaką drogą naprawdę pragnę podążać i co w istocie mnie kręci. Więc może jednak nie był to zmarnowany okres…
Sama piszesz teksty swoich piosenek.
– Zarówno teksty, jak i muzykę, czasami wspierają mnie też koledzy ze studiów. Zaczynam od tytułu, potem siadamy przy pianinie i gramy różne akordy szukając ciekawych melodii. Następnie piszę słowa, dzięki czemu lepiej poznaję siebie, swoją wrażliwość, ale także język angielski.
Inspirację czerpię z wielu źródeł, wśród moich faworytów są między innymi Sia Furler, Jess Glynne, Coldplay, Björk czy Massive Attack. Jednak nie kopiuję ich, tylko staram się stworzyć swój własny styl, coś co będzie charakterystyczne jedynie dla mnie i mojej twórczości.
Piosenki na płycie mówią o różnych aspektach czasu – o tym, że go tracimy, że na wszystko przychodzi pora, że trzeba doceniać każdą chwilę. Ludzie często żyją w przeszłości żałując tego, czego nie zrobili, albo w przyszłości, planując każdą następną godzinę, tydzień, miesiąc czy rok. Natomiast mało kto docenia to, co dzieje się tu i teraz. A przecież właśnie obecna chwila jest wyjątkowa i nigdy już takiej samej nie będzie. Czas to szeroki temat, dotyczący każdego z nas.
Śpiewasz po angielsku…
– …a także po polsku. Póki co, w tych dwóch językach, ale swoją twórczość kieruję do wszystkich – bez względu na pochodzenie, narodowość, płeć. To swoista mieszanka muzyki elektronicznej, popu i ambient. Wykonuję też covery znanych artystów, takich jak Adele, Paloma Faith czy Rihanna.
Tu ciekawostka. Kiedy śpiewam po angielsku dla niektórych osób mój polski akcent wydaje się wadą. A jednocześnie słyszę opinie, w tym również ze strony Anglików, że jest on plusem, gdyż dodaje utworom oryginalności i powiewu świeżości. Cóż, kwestia gustu.
Debiutujesz dość późno.
– Ale przecież nie jestem aż taka stara (śmiech). Wiek nie ma znaczenia, najważniejsze, że spełniam swoje marzenia do których dochodziłam małymi kroczkami. Jednak, gwoli ścisłości, to nie do końca debiut, mam już na koncie dwa single z teledyskami – jeden „here with you” ukazał się w maju 2015 roku, a drugi „when you left me” w marcu 2016. Oba są dostępne na YouTube i iTunes.
Natomiast śpiewaniem zajmuję się od lat – występowałam w pubach, restauracjach, barach, a także na ulicach. To ostatnie, czyli busking, szczególny urok ma w Yorku – miłym turystycznym mieście niedaleko Leeds, gdzie zawsze chętnie jeżdżę. Spotykam się tam z dużą sympatią przechodniów, a dzięki wrzucanym przez nich do puszki datkom zbieram pieniądze na wydanie płyty. Poza tym ludzie filmują, robią sobie ze mną zdjęcia, zapraszają na kawę albo różne imprezy na których mogłabym zaśpiewać. Ostatnio miałam też niecodzienną sytuację, kiedy jakiś mężczyzna niespodziewanie podbiegł do mnie, dał buziaka w policzek i uciekł.
Muzycznego bakcyla połknęłaś w Anglii?
– Mam go od dziecka. Urodziłam się w Gdańsku, wychowałam w Malborku i muszę przyznać, że byłam bardzo energiczną dziewczynką. Chodziłam do dwóch szkół podstawowych – zwykłej i muzycznej, a w tej drugiej po kilka godzin dziennie uczyłam się grać na skrzypcach. To był cały mój świat, na inne rzeczy poza nauką praktycznie nie miałam czasu.
Podstawówkę ukończyłam z wyróżnieniem, jednak nie kontynuowałam edukacji w średniej szkole muzycznej ponieważ był to ciężki okres w moim życiu. W tym czasie zmarł mój tata i nasza codzienna rzeczywistość – mamy, moja oraz dwojga rodzeństwa – przewróciła się do góry nogami. Rodzina zubożała, nie było pieniędzy na dodatkowe zajęcia. Poszłam do normalnego liceum o profilu humanistycznym, ale równocześnie zaczęłam interesować się śpiewem. Zapisałam się do chóru, organizowałam wieczorki poezji śpiewanej, komponowałam muzykę do wierszy Haliny Poświatowskiej czy Agnieszki Osieckiej. Brałam też udział w konkursach i przeglądach piosenki aktorskiej, w których zdobyłam kilka wyróżnień. Planowałam zdawać do szkoły teatralnej, chciałam zostać aktorką, jednak ostatecznie wylądowałam w Prywatnym Policealnym Studium Sztuki Wokalnej w Poznaniu, gdzie na wydziale wokalno-aktorskim szkoliłam się w śpiewie klasycznym.
Poważna sprawa.
– Szkoła była droga, moja mama nie miała pieniędzy żeby za nią płacić, dlatego musiałam radzić sobie sama. Miałam wszakże przeczucie, że muszę robić to, co czuję i nic mnie na tej drodze nie zatrzyma. Pracowałam w kiosku stojącym tuż przy linii tramwajowej, który otwierałam o szóstej rano, o trzynastej przychodziła moja zmienniczka, a ja biegłam na zajęcia do szkoły. Dostawałam 6 złotych za godzinę, ale jakoś wystarczało na opłacenie wynajętego pokoju. Jednocześnie podczas kolejnych pięciu letnich wakacji jeździłam do Londynu, żeby zarobić na czesne (600 zł za miesiąc) i tak zaczęła się moja przygoda z Anglią.
Śpiewałaś na ulicach?
– Pracowałam w hotelu, a równocześnie dużo czasu spędzałam na nauce języka angielskiego. Bardzo polubiłam ten kraj, podobało mi się to, że ludzie są tu na luzie, ze wszystkiego żartują i podchodzą do siebie z dystansem. Byłam zafascynowana Londynem – zarówno ze względu na jego piękno, wielokulturowość oraz historyczny charakter, jak i na możliwości jakie daje przybyszom z zewnątrz, bez względu na to skąd pochodzą. W wolne dni śpiewałam na deptaku przy South Bank, w ten sposób zarabiając dodatkowe pieniądze.
Jednak ostatecznie znalazłaś się w Leeds.
– W pewnym momencie doszłam do wniosku, że arie operowe nie są dla mnie i powinnam podryfować w innym kierunku. Uświadomiłam sobie, że przecież ja zawsze chciałam śpiewać piosenki i tworzyć własną muzykę, dlatego zaczęłam rozglądać się za jakąś ciekawą uczelnią. W ten sposób natknęłam się na Leeds College of Music. Złożyłam dokumenty, a kiedy zostałam przyjęta przeniosłam się do Anglii na stałe.
Obecnie kończę studia, jestem na ostatnim roku na kierunku pop performance i nie ukrywam, że bardzo się cieszę, gdyż szkoła ma dużą renomę na Wyspach. Wiele się tu nauczyłam, chociaż początki były trudne. Nie rozumiałam zbyt dużo z wykładów, musiałam je nagrywać i później w domu tłumaczyć na język polski.
W UK będziesz miała większą szansę przebicia się niż w Polsce?
– Wszystko co ważne w Europie, przynajmniej jeśli chodzi o pop, zaczyna się w Wielkiej Brytanii. Ona wyznacza kierunki i trendy rozwoju, a inne kraje próbują to naśladować. Ale i w Polsce nie jest źle. Owszem, nadal sukcesy święci disco polo, co nie ukrywam trochę mnie smuci, ale równocześnie pojawia się coraz więcej fajnych, nietuzinkowych artystów – choćby Kari Amirian czy Pati Yang.
Natomiast sama branża muzyczna, bez względu na miejsce, jest bardzo trudna. Trzeba być dobrym w tym, co się robi i podobać się ludziom, ale niemniej ważna jest profesjonalna ekipa ludzi, którzy pomogą początkującemu artyście zaistnieć. Za sławnymi muzykami, takimi jak Adele czy Jessie J, stoją całe sztaby promotorów, speców od PR i wizerunku, dzięki którym to wszystko się zazębia i właściwie funkcjonuje. Ja wierzę, że jeśli czegoś bardzo się chce i ciężko na to pracuje, to w końcu będą efekty. Trzeba być cierpliwym i robić swoje – podobnie jak na siłowni i w kuchni…
Na siłowni i w kuchni?
Poza śpiewaniem moją pasją jest fitness i gotowanie. Pięć razy w tygodniu razem z moim chłopakiem o szóstej rano chodzę poćwiczyć na siłowni. To dobry sposób na poranne rozbudzenie, a jednocześnie energetyczna pożywka dla ducha i ciała.
No i kuchenne szaleństwa. Zapoznałam kilku brytyjskich przyjaciół z polską kuchnią i są pod wrażeniem, szczególnie gustując w żurku i bigosie. Gotowania nauczyła mnie mama, kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką. A teraz to procentuje. Proponowano mi nawet prowadzenie bloga o tej tematyce, ale cóż, póki co brakuje mi czasu…