Gdy po 123 latach zaborów Polska odzyskała niepodległość, pojawiła się potrzeba wykreowania silnych wzorców i tradycji, do których mogłoby się odwoływać społeczeństwo i które stanowiłyby fundament myśli patriotycznej. Józef Piłsudski, urodzony trzy lata po upadku powstania styczniowego, wychowywał się w czasie żałoby narodowej, ale także w duchu szacunku do uczestników heroicznego, najdłużej trwającego, masowego zrywu niepodległościowego XIX wieku.
Wyniesione z rodzinnego domu wartości zaowocowały w przyszłości. Jednym z pierwszych postanowień Marszałka po 11 listopada 1918 roku było przyznanie weteranom z 1863 roku prawa do noszenia munduru Wojsk Polskich oraz dożywotnią pensję i rentę dla wdów po żołnierzach wypłacaną ze Skarbu Państwa. Szeregowi żołnierze otrzymali awanse na podoficerów, a oficerów awansowano na wyższe stopnie.
Odrodzona Rzeczpospolita czyniła również starania, celem których było zadbanie zwłaszcza o tych z kombatantów, którzy samotnie dożywali swoich dni oraz wymagali stałej opieki socjalnej i medycznej. W Krakowie, Lwowie, Wilnie i Włocławku powstały domy i przytuliska, także finansowane przez państwo. Najbardziej znanym tego typu ośrodkiem było otwarte w 1924 r., Schronisko Weterana 1863 r. na warszawskiej Pradze.
Co więcej, wojskowi i wszyscy urzędnicy ministerialni mieli obowiązek oddawania honorów weteranom.
– Na własne oczy widziałam, jak ulicą Floriańską szedł taki umundurowany dziadek, z takimi wąsami, z taką brodą, a z drugiej strony szedł pułkownik i z daleka trzaskał mu obcasami i walił w dach. Taki był rozkaz, że mundurowi zawsze pierwsi salutują powstańcom. Najbardziej mnie rozśmieszyło, gdy listonosz szedł i też salutował, bo był w mundurze – opowiada Wanda Traczyk-Stawska, która jako Warszawianka urodzona w 1927 roku, bardzo dobrze pamięta dom dla weteranów.
– Mój tata był z Legionów, dlatego miał wielki szacunek do powstańców. Pamiętam, że prowadzał nas, mnie i brata, do tego domu, ilekroć szliśmy do ZOO, bo to było niedaleko. Była tam świetlica, gdzie można było rozmawiać z tymi ludźmi. My im nosiliśmy kwiatki i czekoladki, a oni nam opowiadali o powstaniu – wspomina.
To było jedno z podstawowych założeń. W każdy wtorek odbywały się tu spotkania „czcigodnych staruszków”, które miały charakter towarzyski, ale dla odwiedzających ośrodek uczniów także edukacyjno-wychowawczy.
– I my w czasie powstania w 1944 roku rozmawialiśmy między sobą i żartowaliśmy, że teraz to nas będą odwiedzać i kwiaty przynosić. I jeszcze chłopacy mówili, że oni nie chcą grantowych mundurów. Że oni chcą inne, aby się wyróżniać, że sami coś zaproponują – mówi z rozrzewnieniem Traczyk-Stawska.
Tak się jednak nie stało. Wielu z tych, którzy przeżyli powstanie, umarło w zapomnieniu, w swoich skromnych mieszkaniach. W czasie komunistycznego reżimu bali się ujawniać. Część z nich w ogóle w swoim życiorysie nie wspominała o swojej powstańczej przeszłości.
Wanda Traczyk-Stawska w powstaniu warszawskim brała udział jako strzelec i łączniczka Oddziałów Osłonowych Wojskowych Zakładów Wydawniczych – Biura Informacji i Propagandy – Komendy Głównej Armii Krajowej. Jej oddział był oddziałem dyspozycyjnym Antoniego Chruściela ps. „Monter”. Był kierowany do wsparcia oddziałów powstańczych walczących w Śródmieściu Północnym. Wcześniej Wanda działała w konspiracji niepodległościowej. Jako członkini Szarych Szeregów od 1943 roku w ramach akcji „N” wręczała listy z wyrokami osobom skazanym na śmierć przez Polskie Państwo Podziemne. 6 września 1944 roku została ciężko ranna na ul. Smolnej, po kapitulacji powstania trafiła do niewoli niemieckiej. Jej wspomnienia stały się kanwą filmu dokumentalnego „Portret Żołnierza” w reżyserii Marianny Bukowskiej.
– Nigdy nie mieliśmy żadnego żołdu. Pięć lat okupacji, człowiek codziennie narażał swoje życie będąc w konspiracji, potem było powstanie, potem obóz i nigdy nam nie płacono. Za komunistów nie było mowy o tym, żebyśmy utworzyli jakąś fundację. A teraz kiedy jesteśmy wolni, jesteśmy skazani na siebie. Gdy patrzę na moje koleżanki i kolegów, widzę, że tak nie może być, że to jest niesprawiedliwe. Nie dość, że nie mamy mundurów i nie odróżnimy się od zwykłych mieszkańców miasta, to na dodatek obecnie nasza symbolika jest używana wszędzie, bez żadnej kontroli. Widzimy na ulicach takich, pijanych w manną kaszkę, rozrabiają i noszą kotwicę Polski Walczącej. I my musimy na to wszystko bezradnie patrzeć – zauważa gorzko pani Wanda.
Jako jedna z młodszych uczestniczek powstania w tym roku skończy 90 lat.
– Z mojego oddziału zostało nas już tylko czworo i wiem, w jakich warunkach żyją moi przyjaciele. Jedna z koleżanek, jedna z najdzielniejszych dziewczyn, mieszka sama. Zdarzyło się jej, że upadła i nie było nikogo, kto mógł jej pomóc – tłumaczy Traczyk-Stawska.
– Nie mamy nic. Mimo że teraz Polska jest wolna i że pozornie była wolna już w 1945 roku. Żeby dostać dobrą pensję, a potem emeryturę musielibyśmy zapisać się do partii. Większość z nas tego nie chciała. Chcieliśmy zachować swoją godność. Nie mieliśmy możliwości, aby pomyśleć o swojej przyszłości.
O tym, że na starość możemy nie być już tak bardzo sprawni, że choroba może się przytrafić, a co najgorsze, że zostaniemy sami. I ta samotność jest najgorsza – wyznaje weteranka.
W interesie państwa powinno być, aby zadbać o tych, którzy walczyli o jego wyzwolenie. W końcu nie można nauczyć patriotyzmu wyłącznie słowami. Dopiero żywy przykład jest w stanie wykształcić w młodym pokoleniu wartościowe postawy, zgodnie z maksymą verba docent, exempla trahunt. Przed wojną przykładem byli powstańcy styczniowi. Taką rolę mimo sędziwego wieku i braku sił starają się wypełniać uczestnicy powstania warszawskiego.
– Ja mam taki śmieszny pseudonim – „Pączek”. Dzieci to uwielbiają! I przez to bardzo interesują się moją osobą. I dzwonią do mnie różne szkoły, proszą, czy ja mogłabym przyjść do nich opowiedzieć o powstaniu – opowiada pani Wanda.
To, jaka odpowiedzialność spoczywa na jej barkach, zrozumiała, gdy pierwszy raz pojechała poza Warszawę na spotkanie z uczniami w szkole w Piszu.
– Stoi przede mną chłopak i wytrzeszcza oczy. To ja się pytam: „Czy chcesz mi coś powiedzieć?” A on na to pyta, czy może mnie dotknąć. To było wstrząsające. Powiedziałam od razu: „Oczywiście!” I uściskałam chłopaka. „Kiedyś byłam taka jak ty, kiedyś też miałam tyle lat co ty i właśnie wtedy uczestniczyłam w powstaniu”, mówiłam mu. Najlepiej właśnie rozmawia się z młodzieżą licealną, wtedy wytwarza się między nami taka szczególna więź – wspomina weteranka.
Uczniowie byli zachwyceni spotkaniem, zadawali dużo pytań, a pani Wanda była oczarowana ich postawą.
– Ja byłam dla nich dowodem na istnienie takich zdarzeń historycznych. Wtedy zaczęłam więcej jeździć. I choć to czasem dla mnie bardzo męczące, czuję się zobowiązana, aby uczestniczyć w takich spotkaniach, zwłaszcza poza Warszawą, bo warszawska młodzież ma już tego tematu powyżej uszu – żartuje.
– Jeszcze jestem w takiej kondycji, że mogę sobie na to pozwolić. Mieszkam sama i staram się w miarę możliwości pomagać moim kolegom. Ale nie każdy ma tyle szczęścia i coraz częściej się zdarza, że ci moi koledzy nie zdążą zadzwonić po pomoc. To jest czas odchodzenia – dodaje.
Czy zatem nie ma miejsca w Polsce dla weteranów powstania warszawskiego, które mogłoby zapewnić im godne odejście? W 1973 roku przy ulicy Sterniczej w Warszawie władze PRL wybudowały dom dla kombatantów armii, która przyszła ze wschodu. Jest bogato wyposażony, do dyspozycji mieszkańcy mają całodobową opiekę pielęgniarską i rehabilitacją. Ponieważ w latach 70. nie zasiedlono tego domu kombatantami, miasto z czasem przejęło ośrodek i wynajmuje w nim pokoje za 4 tysiące złotych miesięcznie.
– Oczywiście, że nikt z nas nie ma takiej emerytury. Bezpłatny pobyt mogą tam mieć tylko bezdomni z nakazu sądu. Ludzie z różną przeszłością, którzy często mają dużo za uszami, mogą tam mieszkać za darmo. I to nas najbardziej boli – zauważa pani Wanda. W takiej placówce weterani mieliby doskonałe warunki do życia, a także do przyjmowania gości oraz organizowania lekcji historii i wykładów dla uczniów i studentów.
Powstańcy styczniowi znaleźli się w tak uprzywilejowanej sytuacji między innymi dlatego, że jeszcze w czasie zaborów na terenie ówczesnej Austrii zawiązali organizację niesienia pomocy materialnej i socjalnej weteranom oraz ich rodzinom. Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania Polskiego 1863-64 we Lwowie oraz Stowarzyszenie Przytuliska Uczestników Powstania 1863/64 w Krakowie miały na celu również zacieśnianie więzi towarzyskich i środowiskowych oraz, co równie ważne, pielęgnowanie tradycji niepodległościowych.
– To jest częściowo nasza wina. Przegapiliśmy moment, kiedy odzyskaliśmy niepodległość w 1989 roku. Bo wtedy mając te 60 lat mieliśmy jeszcze siły, aby podobną organizację zawiązać – przyznaje pani Wanda.
– Nie zadbaliśmy o nas samych i o rodziny poległych. Czuję się podle, bo mój serdeczny przyjaciel z powstania, Zdzisiek Wrona, który trzy razy uratował mi życie, nie wiedział, że jego żona, młodziutka 18-letnia kobieta jest w ciąży. I to dziecko, które się urodziło już po jego śmierci, miało przy porodzie zwichnięte oba stawy biodrowe. Jego żona nie miała żadnych środków na to, żeby zadbać o rehabilitację dla córki i przez to nie jest dziś w pełni sprawna – mówi Traczyk-Stawska z żalem.
Światowy Związek Armii Krajowej wystąpił do Marszałka Sejmu o to, aby państwo udostępniło weteranom powstania warszawskiego dom przy ul. Sterniczej bezpłatnie.
– Aby ci najsłabsi mogliby tam dostać kwaterę. Żeby nie umierali jak śmieci, tylko jak ludzie, którzy oddali temu krajowi wszystko, co mieli – podkreśla pani Wanda.
W ogólnym założeniu zakwaterowanie w Domu Pomocy Społecznej „Kombatant” miałoby być dostępne nie tylko dla powstańców, ale dla wszystkich żołnierzy, również tych, którzy po wojnie zostali na Zachodzie i którzy być może chcieliby wrócić do kraju na swoją jesień życia.
– Chłopaki po powstaniu kpili ze mnie, że oni będą mieli taki dom i starość tam spędzą, a ja nie będę mogła być z nimi, bo mi nie wyrosną wąsy i będę musiała siedzieć z babami. To ja im mówiłam, że sobie przykleję brodę i basta! My marzyliśmy, że po powstaniu pójdziemy razem paradą, gromadą, alejami! Razem z lotnikami i pancerniakami, i tymi od Maczka, i tymi od Andersa… I że razem spędzimy starość. Bo to nasza wspólna sprawa – podsumowuje.
Kombatanci czekają na odpowiedź na ich pismo.
Magdalena Grzymkowska
Johnny Cloudy
Swietny wywiad!
Aneczka
Wniosek trafił pod obrady Sejmu. Trzymamy kciuki żeby się udało! Dużo zdrowia dla pani Wandy 🙂