Zajmuje się mechaniką pękania. Wyniki jej pracy doktorskiej z metalurgii zostały opatentowane, a publikacje naukowe uhonorowane prestiżowymi nagrodami. Z dr Magdaleną Nowak-Coventry rozmawia Piotr Gulbicki.
Branża atomowa, gazownictwa i ropy naftowej, w której pani pracuje, to raczej domena mężczyzn.
– Zawód inżyniera nigdy nie był dla mnie czymś męskim. Moja mama Bożena z zawodu jest tokarzem i była zatrudniona w biurze projektowym, a później w kopalni. Z kolei mój świętej pamięci tata Sławomir był operatorem sprzętu ciężkiego i zawsze powtarzał, że inżynierowie mają w życiu dobrze. Niejedną sobotę spędziłam z nim na budowie poznając fachowców w białych kaskach.
Wychowując się na Śląsku, a konkretnie w Rudzie Śląskiej, byłam otoczona silnymi kobietami, które pracowały w różnych branżach technicznych. Moim ulubionym filmem był „Czterdziestolatek”, w którym żona inżyniera Stefana Karwowskiego robiła doktorat z chemii, a motto z serialu, które przyjęłam jako swoje, brzmiało: „bo ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję”.
Tej związanej z mechaniką pękania też nie.
– Zdecydowanie, ta jest mi szczególnie bliska (śmiech). Obecnie pracuję w firmie TWI ltd, jako starszy specjalista do spraw projektów, gdzie zajmuję się tą właśnie dziedziną. Prowadzę i zarządzam projektami, w których przeprowadzamy testy wytrzymałościowe dla branży atomowej, gazownictwa oraz ropy naftowej na całym świecie.
Realizuję również zaawansowane badania oraz analizy wytrzymałościowe materiałów metalowych w różnych temperaturach (od -196 C do +400 C) i środowiskach (kwaśne, normalne, w powietrzu).
Poważna sprawa.
– Nawet bardzo. Ja zawsze lubiłam wyzwania, wcześniej zrobiłam doktorat w Brunel Centre for Advanced Solidification Technology na Brunel University w Londynie, skupiając się na rozdrobnieniu ziarna w stopach aluminium i magnezu. Temat jest na czasie, gdyż firmy motoryzacyjne coraz częściej używają obu tych pierwiastków w swoich samochodach. Z prostej przyczyny – są one lżejsze od stali, powszechnie dotąd stosowanej. Przez rozdrobnienie ziarna aluminium i magnezu otrzymujemy lepsze właściwości materiału i możemy użyć go mniej, na przykład w kołach samochodu czy silnikach. Dzięki temu, poprzez redukcję wagi pojazdu, zmniejszamy emisję dwutlenku węgla do atmosfery – na co nalega zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone.
Na czym konkretnie polega rozdrobnienie materiału?
– Weźmy na przykład lampę aluminiową na ulicy. Gołym okiem widać duże plamy – to właśnie ziarna aluminium, mające około 10 centymetrów średnicy. Niestety, nie możemy ich użyć w produkcji samochodowej, a dzięki naszemu wynalazkowi, poprzez dodanie związku niobu z boronem, jesteśmy w stanie zredukować takie ziarna do wielkości 50 mikrometrów.
Razem z promotorem mojej pracy doktorskiej, profesorem Hari Babu Nandelą, opatentowaliśmy ten wynalazek, a następnie opisaliśmy go w międzynarodowym czasopiśmie „Materials and Design”. Został on zauważony, co skutkowało przyznaniem dwóch prestiżowych nagród – z Cast Metals Federation oraz Charles Hatchett Award. Obecnie Brunel Centre for Advanced Solidification Technology współpracuje z różnymi odlewniami, żeby aplikować zastosowanie naszego odkrycia w nowych samochodach.
Doktorat zrobiła pani w Anglii, ale magistra w Polsce.
– Skończyłam zarządzanie i inżynierię produkcji na wydziale mechaniczno-technologicznym Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Był rok 2005, po obronie dyplomu nie mogłam znaleźć pracy, nie było zbyt wielu ofert dla inżynierów, więc, podobnie jak większość moich znajomych, postanowiłam poszukać szczęścia za granicą. Brałam pod uwagę trzy kraje – Włochy, Niemcy i Anglię. Włochy, bo byłam tam wcześniej na stypendium naukowym z programu „Erasmus”. Studiowałam przez pół roku na Roma Tre w Rzymie i znałam już trochę włoski. Z kolei Niemcy, gdyż w czasie studiów jeździłam do Monachium, żeby pracować w wakacje. Przez trzy miesiące, każdego roku, sprzątałam biura od szóstej rano do dziewiątej wieczorem. Nie byle gdzie, bo w Simensie i Europejskim Biurze Patentowym. Z tamtego okresu pozostał mi szacunek dla ludzi, którzy wykonują jakąkolwiek pracę, bo żadna, jeśli jest robiona dobrze i z oddaniem, nie hańbi.
Jednak ostatecznie zakotwiczyłam w Anglii. Z prozaicznego powodu – nigdy tu wcześniej nie byłam, a chciałam podszkolić angielski. I pomyśleć, że po latach mądrzy brytyjscy naukowcy opatentowali wynalazek wakacyjnej sprzątaczki.
Ale zanim do tego doszło trochę czasu minęło.
– Do Londynu przyjechałam w styczniu 2006 roku. Miałam szczęście, bo znalazłam bardzo dobrą rodzinę, gdzie pracowałam jako opiekunka do dziecka. Planowałam pobyć tu tylko trzy miesiące i wrócić do Polski, gdyż nie chciałam do końca swoich dni być sprzątaczką, kucharką czy nianią. Jednak życie napisało inny scenariusz. Zostałam na Wyspach, a po roku postanowiłam kontynuować studia. Wybrałam Brunel University, kierunek – zaawansowane systemy produkcyjne. Po roku uzyskałam tytuł magistra i zaproponowano mi zrobienie doktoratu.
Trudno było pogodzić naukę z pracą?
– Zajęcia na uczelni miałam w poniedziałek i wtorek, a od środy do soboty pracowałam jako opiekunka. Nie było łatwo, ponieważ w istocie, na skończenie projektów, zostawały mi wieczory i niedziele. Zdarzało się, że po pracy musiałam iść do laboratorium komputerowego, żeby zrobić obliczenia. Jednak największym problemem były egzaminy, których bardzo nie lubię. Nawet teraz robię kurs spawalniczy i pisemne zaliczenia sprawiają mu dużo wysiłku.
Natomiast przygotowanie doktoratu zajęło mi trzy lata, skończyłam go w 2011 roku. A zaraz potem przez kolejne cztery miesiące kontynuowałam badania jako research assistant. Poza tym pracowałam dodatkowo. Na przykład odbierałam dzieci ze szkoły czy przedszkola i opiekowałam się nimi dopóki rodzice nie wrócili z pracy. Uczyłam też w szkołach sobotniej i niedzielnej. W tej pierwszej przygotowywałam uczniów do matury, a w drugiej miałem zajęcia z matematyki z dziećmi z Pakistanu.
Ostre tempo.
– Zawsze lubiłam wyzwania. Nawet teraz, oprócz mojej codziennej pracy, zajmuję się badaniami związanymi z zastosowaniem materiałów 3D. Mam nadzieję, że uzyskane wyniki pomogą wprowadzić je do bardziej strukturalnych aplikacji. Każda duża firma produkcyjna ma robota do spawania, można go użyć do zbudowania części do aplikacji w branży nuklearnej, naftowej i gazowej. Muszą jednak spełniać odpowiednie właściwości, a szczególnie być odporne na pękanie.
Pozostaje czas na rodzinę?
– Musi! Mój mąż Adam jest Anglikiem i zawodowo zajmuje się projektami europejskimi. Mamy półtoraroczną córeczkę Anabellę, z którą staram się rozmawiać po polsku i zaszczepiać w niej narodowego ducha.
Często podróżujemy, byliśmy w wielu ciekawych miejscach – w Stanach Zjednoczonych, Singapurze, Indonezji, większości krajów europejskich. Zawsze chętnie jeżdżę do Włoch na lody, które są tam najlepsze na świecie, jednak największe wrażenie zrobiły na mnie Indie. To ogromne różnice pomiędzy biednymi a bogatymi, wszędzie masy ludzi, a jazda tuk tukiem (trójkołowe pojazdy służące jako taksówki – przyp. PG) jest jak przejażdżka roller-coasterem. Pięć osób na jednym siedzeniu, z czego dwoje dzieci i niemowlę.
Ciekawe doświadczenie.
– W każdym kraju są prawdziwe perełki, trzeba tylko umieć je dostrzec. Zawsze chętnie wracam do Polski, gdzie jestem przynajmniej trzy razy w roku odwiedzając rodzinę. Raz zabraliśmy ze sobą moją koleżankę z Nigerii, z którą kiedyś razem pracowałam. Jechaliśmy samochodem wzdłuż wybrzeża, na Mazury i do Puszczy Białowieskiej. Bardzo jej się podobało, a szczególnie polskie morze. Ze smakiem zajadała się też smalcem oraz zupą pomidorową z ryżem.
Podróże, zarówno dalsze i bliższe, są ekscytujące, podobnie jak powroty na naszą angielską wieś.
Angielską wieś?
– Od 2012 roku, po przeprowadzce z Londynu, mieszkam w Linon, uroczym miejscu, na łonie natury. Do pracy w Cambridge mam pięć kilometrów – zazwyczaj w jedną stronę jadę rowerem, a do domu wracam biegiem. Natomiast w wolnym czasie zwiedzamy okolicę. Hrabstwo Cambridgeshire ma swój niepowtarzalny klimat, nie tylko ze względu na słynny uniwersytet i bogatą historię, ale również okoliczne wioski oraz miasteczka, które są niezwykle ciekawe.
Lepiej mieszkać na wsi niż w Londynie?
– Trudno porównywać. Zawsze podobała mi się wielobarwność brytyjskiej stolicy, jej międzynarodowy charakter oraz tolerancja mieszkańców. To światowe centrum, dające wielkie możliwości rozwoju. Z kolei na wsi żyje się wolniej, spokojniej, nie ma takiego pośpiechu i wyścigu szczurów. Jestem pod wrażeniem tutejszej architektury, domów pokrytych strzechą oraz swojskości ludzi, którzy uśmiechają się do siebie, a na ulicy mówią „dzień dobry”. Można iść samemu do pubu, bo wszystkich się zna, albo poleżeć na trawie patrząc w niebo…
I marząc?
– Tego nigdy za dużo. Świat jest wielki, więc trudno powiedzieć co przyniesie przyszłość. Nie mam konkretnych planów, ale jeśli będzie okazja na zmianę, to chętnie ją rozważę. Marzenie? Wygrać w totolotka i zająć się produkcją sera na farmie w Polsce…
Na zdjęciu:
Magdalena Nowak-Coventry podczas ceremonii wręczania nagród Charles Hatchett Award