„Andrew, daj spokój. Wrzuć na luz. Ja cię grzecznie ostrzegam, nie pisz głupot, bo dam ci zakaz wjazdu do Ameryki i nie będziesz mógł pracować „na zmywaku” ani na budowie. Ani gdziekolwiek, nawet na czarno przy azbeście. Ty siedź cicho i ciesz się, że nie jesteś wyznawcą proroka Mahometa i nie nosisz brody. Ciesz się, że rodzice cię ochrzcili w kościele, a nie w meczecie. Masz szczęście, że żyjesz w Europie, więc nie gorączkuj się, Ameryka jest OK, a ja – prezydent – wiem, co robię. Ameryka jest najlepsza w Ameryce, a może nawet na świecie. Ameryka będzie teraz nadstawiać w Europie d… za ciebie, a ty piszesz takie rzeczy. My będziemy bronić Polski przed Sowietami, a ty robisz sobie dowcipy na ten temat. To naprawdę nieładnie. I to się nazywa sojusznik. Ty masz być teraz bardziej lojalny niż świeżo upieczony właściciel zielonej karty. Takie nazwisko: Kościuszko – mówi ci coś? A może Pulasky? A Gołota, Andrew Gołota – też nie słyszałeś? To idź do szkoły przypomnieć sobie o bohaterach polsko-amerykańskich. Gdzie twoja wiedza historyczna, gdzie twój patriotyzm? Ty myślisz, że jak ja siedzę w Białym Domu i mam problemy z Meksykanami, to nie wiem, co się dzieje w Polsce, co ty tam wypisujesz i wygadujesz? Ja wiem wszystko, co piszesz do gazet, ja nawet wiem, co ty myślisz i jakie masz sny, Andrew. Ja ci radzę, ty myśl o Ameryce dobrze, bo jak nie, to ja tam wyślę swoich top secret agentów i oni ci zrobią porządek w głowie, w domu i nakopią do d… na koniec. Andrew, ja się wstydzę za ciebie. Andrew, my w Ameryce zawsze walczyliśmy o wolną Polskę, a ty teraz kpiny sobie urządzasz. Ja mam nadzieję, że ty weźmiesz się do uczciwej pracy. Jak masz pisać bzdury, to lepiej nic nie pisz.” Podpisano: Prezydent.
List takiej treści dostałem niedawno. Na kopercie godło USA i jakieś dopiski po angielsku. Pomyślałem, że ktoś robi sobie żarty na mój temat. Ale z drugiej strony, może ktoś naprawdę poczuł się urażony przez to pisanie. Przecież mamy globalizację, cokolwiek zostanie napisane, opublikowane, publicznie powiedziane, zaraz będzie znane na całym świecie. Niektóre kraje są wyczulone na krytykę, nawet jeśli odbywa się ona wiele tysięcy kilometrów dalej, w domowym zaciszu.
Cholera, przecież nie powiedziałem nic złego. Ja tylko wspomniałem, że wojska amerykańskie, które przyjechały teraz do Polski, chyba nas nie obronią w razie ataku Sowietów z prostej przyczyny. Jest ich za mało, tylko około 3,5 tysiąca. Jeśli nawet amerykański żołnierz jest 10 razy lepszy od ruskiego, to znaczy że wszyscy Amerykanie w Polsce są w stanie powstrzymać około 40 tys. żołnierzy z armii rosyjskiej. Taka obrona wystarczy na kilka godzin, potem wszyscy polegną z honorem. A kto nas będzie bronił później? Zapewne żołnierze z Holandii, których przyjechało nawet więcej niż Amerykanów. Dlaczego w takim razie w Polsce mówi się tylko o jednym naszym sojuszniku, tym zza oceanu?
Dawno temu mój dziadek, weteran wojny z Sowietami w 1920 r. mówił mi, żeby przyjaciół szukać blisko, a wrogów daleko. To znaczy, żeby sojuszników szukać np. w Europie, a niekoniecznie na drugim końcu świata. Tak właśnie sobie gadałem ze znajomymi. Czepiałem się również Amerykanów za to, że budują bazę antyrakietową zaledwie 120 kilometrów od mojego domu. Antyrakiety mają podobno przechwytywać rakiety terrorystów oraz wariatów rodem z Korei Północnej, ale mnie się wydaje, że mają chronić tyłki Amerykanów przed Sowietami. Tylko dlaczego nad moją głową? Mój dom nie będzie z tego powodu bezpieczniejszy, obawiam się że raczej stanie się pierwszą linią frontu. W razie ewentualnej wojny Ruscy z pewnością zrzucą mi na głowę jakąś sympatyczną kieszonkową bombę atomową.
Ale najbardziej byłem zirytowany na oszustów matrymonialnych z Ameryki, którzy naciągają naiwne polskie wdowy na pieniądze. I o tym też napisałem. Metoda jest prosta: pewnego dnia – jeśli jesteś kobietą – dostajesz maila od rzekomego amerykańskiego weterana wojny z Afganistanu albo Iraku. Znaczy bohatera. Jest samotny i marzy o wielkiej miłości. Tak cię bajeruje, że kiedyś mu uwierzysz i wyślesz pieniądze potrzebne do przeprowadzki do Polski. Reszty można się domyślić: tracisz pieniądze, tracisz wiarę w miłość i w amerykańskich sojuszników. Ale może ci oszuści wcale nie są z Ameryki, tylko tak się podpisują. Warto by to sprawdzić.
Właśnie o tym nieopatrznie powiedziałem kilku znajomym, a może napisałem, nie pamiętam już. A zaraz potem dostałem list od prezydenta. Więc pokornie zastosuję się do jego sugestii i zamilknę…
Andrzej Kisiel
zawsze mam rację
hehe, dobre