O warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka, pomniku-szpitalu słyszał każdy. Idea zbudowania szpitala dziecięcego zawiązała się w 1968 r. i wówczas powołano społeczny komitet budowy, a sam szpital dziewięć lat później rozpoczął działalność jako zespół przychodni pediatrycznych, by po kolejnych trzech latach stać się specjalistycznym szpitalem dla dzieci. Centrum Zdrowia Dziecka stało się symbolem dobroczynności. Chyba każdy Polak ma w tym dziele swój udział, każdy, kto mógł, kupił „cegiełkę”, by wesprzeć ten wspaniały cel.
Także rodacy spoza kraju wspierali budowę szpitala-pomnika. U nas najbardziej aktywny był Komitet Funduszu Centrum Zdrowia Dziecka (FCZD), który został zawiązany w okresie, kiedy szpital jeszcze się budował. A pierwsze spotkania odbywały się …u fryzjera – jednego z londyńskich działaczy. Był rok 1977.
Pamiętam w jednej z rozmów z ówczesną prezeską komitetu Ireną Różycką padły słowa definiujące model pracy społecznej. Pani Irena sceptycznie wyrażała się o angielskich organizacjach charytatywnych. Zwracała uwagę, że koszta administracyjne pochłaniają tam nawet do 70 procent. – U nas to tylko dwa procent! – mówiła z dumą.
– Zrobiliśmy dużo, możemy zrobić jeszcze więcej. Ale potrzeba nam nowych ludzi. Nawet znalazłam osoby chętne, …ale zrezygnowały, gdy okazało się, że za tę pracę nie otrzymają żadnych pieniędzy. Muszę więc być i prezesem Komitetu, i jego sekretarzem, i sekretarką… – w tych słowach pani Ireny dumę przysłaniało zażenowanie.
Przez lata „Dziennik” był obserwatorem i kronikarzem działań Komitetu FCZD. Wielokrotnie na naszych łamach publikowaliśmy artykuły opisujące osiągnięcia ludzi zbierających fundusze na warszawski pomnik-szpital dla dzieci.
Ostatni raz o Centrum Zdrowia Dziecka rozmawiałem z Urszulą Wasilkowską, która w londyńskim Komitecie była osobą z najdłuższym stażem, i to jej przyszło podsumować lata pracy zwieńczone zakupem aparatury medycznej dla dzieci w Polsce.
Rzecz w tym, że pani Uli przyszło też zamknąć sam Komitet…
Nie przemawia do mnie argument, który tak często słyszę – że brakuje ludzi. To nie do końca prawda. Wielokrotnie już podpowiadałem z tego miejsca, że ludzie gotowi do pracy są, tyle że zużyła się i zmarnowała powtarzana od lat w tej samej postaci formuła „społecznika”. Ta karmiąca się tylko zapałem swych zwolenników. A nie umiejętnościami, sprawnością, nowatorstwem, pomysłowością… Tyle że za wykonaną rzetelnie pracę należy się honorarium, co jest pierwszą motywacją i sprawdza się w oczywistej zależności: jakość pracy – jakość płacy…
Nie odbieram nikomu społecznych zasług. Nie o to idzie. Żal po prostu, że zamykają się takie czy inne Komitety, które miały wspaniałe cele i tradycje. Można je przecież utrzymać szukając nowej formuły, innych rozwiązań, bardziej przystających do rzeczywistości. W każdym przypadku chodzi o realizowanie zamierzonego celu. Jakimi drogami, to rzecz wtórna. Nie wierzycie? Spytajcie w Centrum Zdrowia Dziecka czy przyjmą pomoc.
Jarosław Koźmiński