Organizowany przez Poles in Need UK w salach POSK-u Międzynarodowy Dzień Kobiet to blisko sześć godzin różnych atrakcji i wydarzeń. Hasło „Kobieta Świadoma” przemówiło do licznej grupy aktywistów środowiskowych, którzy przygotowali na sobotnie popołudnie bogatą ofertę dla publiczności. Samych widzów nie było jednak wiele.
Dlaczego? To pytanie przez ostatnich 20-30 lat przewija się przez naszą gazetę w różnych kontekstach.
Powtarzane było choćby przy kolejnych festiwalach w Bletchley Park przeniesionych później na ealingowskiej łąkę – z porażką dla wydarzenia.
Trzeba także odnotować maj roku 2008 i „Positively Poland”, czyli próbę przeniesienia polskiego festynu z ealingowskiej łąki pod dach sali targowej „Olympia” na Kensingtonie. Zapowiadana hucznie prezentacja tego, co w Polsce najlepsze – ludzi, kultury i możliwości gospodarczych – nie powiodła się.)
W tych i podobnych im wydarzeniach, jak zwykle ostatnie słowo należy do publiczności, która głosuje nogami. A z tym zawsze jest i było u nas kiepsko. Polska rzeczywistość na Wyspach jest swojska, nasza – choć czasem przaśna.
Trzeba to raz jeszcze powtórzyć: Polak, który nie czyta angielskich gazet, nie rozumie zbytnio informacji idących w telewizji, nie jest włączony w angielskie życie ma pewnego rodzaju psychiczny komfort. Nie bardzo wie co do niego powiedział brytyjski sąsiad, nie zawsze rozumie co mówi sklepikarz ani policjant. Jest obok. Ale raczej dobrze mu z tym. Zajmuje się tylko swoimi najprostszymi sprawami. Pracuje i odpoczywa. Przeciętny Polak żyje sobie z tygodnia na tydzień.
Tak było po wojnie, podobnie jest teraz. Pierwsze lata osiedlenia poza krajem przebiegają zazwyczaj według stałego schematu: w obliczu wyobcowania powstaje potrzeba grupowania się z ludźmi o podobnej sytuacji społecznej.
Część chciałaby działać, ale jak się działa to się nie zarabia, a biednych nikt nie szanuje i nie promuje. Promują się zatem sami. Rzadko jednak tym działaniom towarzyszy masowe zainteresowanie ogółu.
Dyskusje o emigracji, o jej korzeniach, cechach charakterystycznych, jej teraźniejszości i przyszłości nie kończą się nigdy, co najwyżej chwilowo nikną, by po pewnym czasie nasilić się znów, gdy ktoś nowy, czy przynależny do nowego pokolenia chce dokonać publicznej autoprezentacji.
I można tu dopatrywać się rzeczy wartościowych: ludzie chcą wiedzieć albo powiedzieć innym – kim są. Taka samoidentyfikacja często jest pożyteczna. Polskim tradycjom emigranckim stawia bowiem nowe, zasadnicze pytania. Najważniejsze z nich dotyczą poczucia wspólnoty i zachowania polskości.
Oto kilka uwag – ku pokrzepieniu serc – dla wszystkich przyszłych organizatorów sześciu godzin polonijnych atrakcji i wydarzeń. (jko)