Chodzę po tym pełnym rodzinnych wspomnień Piotrkowie i zastanawiam się, które historie są dla mnie ważniejsze? Czy te sprzed wieków, czy te moje, bardziej współczesne, choć też już mocno „zębem czasu nadgryzione”? Czy iść za szlakiem urokliwych kapliczek, czy może szlakiem piwowarskim, bo a jakże, Piotrków tradycje piwne kultywuje od średniowiecza! A może powędrować tam, gdzie polscy (i nie tylko polscy!) filmowcy ustawiali swoje kamery? To w uliczkach Piotrkowa powstały niezapomniane sceny „Potopu”, „Vabanku”, „Pana Tadeusza”, „Przedwiośnia”, czy pierwszego polskiego filmu, który powstał w całości w technologii 3D – „Bitwy warszawskiej 1920”. Tu kręcono popularne seriale jak „Doktor Ewa” i moją ukochaną „Królową Bonę”. „A syzyfowe prace” a „Komediantka”? Przecież też kręcono je tutaj! Miasto jak widać przydawało się do wykreowania bardzo polskich klimatów. Czy wybór Piotrkowa zdeterminowała niewielka odległość od filmowej Łodzi (tego naszego „Hollyłódź”), czy tutejsze zaułki, rzeczywiście najlepiej spełniały reżyserskie wymagania, tego nie wiem. Tak czy siak, Piotrków to miasto filmów. W roku jego 800-lecia, do długiej listy dołączy jeszcze jedna produkcja – trzecia część filmu „Listy do M”.
Cieszę się tymi artystycznymi działaniami, bo na pewno dla miasta oznacza to „ruch w interesie”. Aktorzy w restauracjach i hotelach, sklepy i sklepiki podwoją utarg, do Muzeum w Zamku ktoś nowy zajrzy i na Stary Cmentarz popędzi. A tam zobaczyć można np. grób brata Władysława Reymonta, albo i ten, który ja nagle odkryłam, rodziny Saryusz-Wolskich. Czyżby tych? Od historii Piotrkowa opędzić się nie mogę, bo nawet Bogusława Wołoszańskego, tego od „Sensacji XX wieku”, uczyła historii właśnie, moja babcia. Piotrkowska nauczycielka. I w tym miejscu, rodzinna opowieść przebije wszystkie inne. A pewien balkon, pod którym znów stanę i wspomnienie tego, co się na nim wydarzyło, znów ożyją we mnie z nową mocą.
Historię tę opowiedziano mi jako dziecku i została we mnie na zawsze. Kamienica w której moi dziadkowie mieli na I piętrze duże mieszkanie z balkonem, stała przy ulicy szerokiej i okazałej. Przez stulecia ulica ta zmieniała swoją nazwę, tak jak Polska swe dzieje. Raz zwała się Warszawskiego Traktu, to znów Dominikańską, Bykowskiego Przedmieścia, Józefa Piłsudskiego, Józefa Stalina (a jakże!) wreszcie stała się Wojska Polskiego.
W czasie wojny dom był ostatnim domem po aryjskiej stronie. Plac Czarnieckiego, na przeciwko, to już było getto. Na tym placu, w lepszych przedwojennych czasach, babcia kupowała białe sery, zawinięte w płócienną szmatkę, świeże jaja „prosto od kury”, masło na liściach chrzanowych, pietruszkę i koperek, a w bocznej uliczce, babcine dzieci, w tym moja mama, kupowały sobie u Szmula cukierki, które Szmul zawijał im w „tytkę”. I zawsze dokładał jednego gratis, szanując dziecięcą klientelę. Babcia okolicznych Żydów dobrze znała, a oni znali ją. Wszak bywało, że uczyła także i ich dzieci w swojej szkole. Stosunki polsko-żydowskie cechowała w Piotrkowie przyjazna koegzystencja i wzajemna tolerancja.
Był 15 październik 1942 roku. Tego dnia rozpoczęła się likwidacja getta. Babcia została w domu. Z okien sypialni patrzyła na rzeź dokonującą się na Placu Czarnieckiego. Na wyrzucanych przez okna ludzi, szarpane i krzyczące dzieci, pędzone kobiety, wrzaski Niemców i Ukraińców, ujadające i rzucające się na ludzi psy. Po kilku godzinach tych koszmarnych widoków, pani Helena, Halutką zwana, doznała szoku. Pobiegła do kuchni, gdzie kazała gosposi zagotować w największym saganie wody, po czym dobywając nieludzkich sił, zataszczyła sagan z wrzątkiem na balkon. I dźwignęła go na balustradę. „Ja tych morderców zabiję! Ja ich żywcem obedrę ze skóry! Niech tu tylko który podejdzie pod balkon!” Moja szlachetna, dzielna babcia sama zamierzała Niemcom wymierzyć karę. Przytomna na szczęście gosposia, pognała do pobliskiej szkoły po dziadka. „Panie profesorze, pani Helena oszalała!” A dalej było już jak w filmie. Ulicą, w rozwianym płaszczu, z kapeluszem w ręce, pędził dziadziuś. Za nim szlochająca gosposia. Na balkonie stała z wrzątkiem babcia. „Halutko! Opanuj się ! Przecież zastrzelą nam nasze dzieci! Wszyscy zginiemy!” Dziadziuś w ostatniej chwili dopadł żony i wciągnął ją do mieszkania. W sypialni, pod obrazem „Chrystusa płaczącego nad Jerozolimą”, babcia w bezsilnej żałości krzyczała: „Boże! Gdzie Ty jesteś?! Czemu na to pozwalasz!?” Czy kiedykolwiek usłyszała odpowiedź?
Kiedy stoję teraz pod tym balkonem, znów widzę tę scenę. I Halutkę, wtedy przecież młodą kobietę. Matkę czworga dzieci. Dobrą i waleczną. Sprawiedliwą i kochającą ludzi. Moją niezapomnianą babcię.
Piotrków i jego zabytki coraz bardziej pięknieją. Tak bardzo bym chciała, aby i dom ze słynnym balkonem przestał straszyć odpadającą farbą, szarością, brzydkimi teraz frontowymi drzwiami. Był kiedyś przecież okazały i piękny. Klatka schodowa pachniała woskiem, a stare sklepione piwnice opowiedzieć mogłyby historie sięgające dawnych wieków.
Na zakończenie moich wędrówek, obejrzałam jeszcze uliczną wystawę planszową z doskonale udokumentowaną historią polsko – węgierskich powiązań, a w hotelu… dałam się wykąpać w piwie! Oczywiście piotrkowskim. Podobno do Łaźni Piwnych na tę ucztę dla ciała i podniebienia, przyjeżdżają z całej Polski koneserzy tych niezwykłych ablucji. Susz piwny w którym mnie zanurzono „zawiera bogaty zestaw witamin z grupy B oraz substancji mineralnych o właściwościach wygłądzających, ujędrniających i przeciwdziałających powstawaniu zmarszczek”. Tyle ulotka reklamowa. Po 25 minutach czułam się więc zrelaksowana, łagodna jak baranek i ujędrniona. A w mroku łaźni i w blasku migających świec nie dopatrzyłam się już ani jednej zmarszczki. Zniknęły! Chlapnęłam sobie jeszcze podany mi do wanny kufelek piwa z browaru Jan Olbracht i stwierdziłam, że życie jest piękne.
W nocy śnił mi się jednak rodzinny balkon. I babcia Halutka czyhająca na Niemców.
Ewa Kwaśniewska