Komentarze czołowych kandydatów na wpływowe stanowisko mera West Midlands powinno dać do myślenia wszystkim polskim aktywistom i działaczom społecznym. Niewiele istniejących organizacji ma rozbudowane relacje z lokalnym samorządem i przedstawicielami największych partii; mało kto angażuje się w aktywność poza polską społecznością. Na niedawnej konferencji Zjednoczenia Polskiego, w trakcie której prowadziłem szkolenie z budowania relacji zewnętrznych, na pytanie o to, kto jest w stanie wymienić nazwiska swoich posłów i radnych, rękę podniosło ledwie kilka z blisko stu osób.
W efekcie nasze wydarzenia, koncerty, debaty, projekty pozostają zbyt często robione przez Polaków dla Polaków, rezygnując – niepotrzebnie – z szerszej aspiracji do wpływania na rzeczywistość.
Nie mając prawa głosu w najważniejszych wyborach, parlamentarnych, Polacy i inne mniejszości narodowe skazane są na wykorzystywanie swojego soft power (“miękkiej siły”) w celu zabezpieczenia swoich interesów w brytyjskim społeczeństwie.
Musimy wyraźnie podkreślać swój wkład – kulturalny, społeczny, ekonomiczny – i pokazywać, że chcemy się angażować w życie lokalnych wspólnot. Rozmawiać z liderami politycznymi i społecznymi po brytyjskiej stronie, pokazywać im wspólnotę interesów i sugerować wspólne działania i rozwiązania wobec spraw, które nas dotyczą.
Tylko szukając wspólnych spraw będziemy w stanie skutecznie zabiegać o gwarancje dotyczące tego, co dla nas najważniejsze. Obecnie zaledwie kilkadziesiąt tysięcy Polaków z blisko miliona ma brytyjski paszport i prawo głosu w wyborach parlamentarnych, a w lokalnych i samorządowych – gdzie ten przywilej (jeszcze?) mamy na mocy unijnych traktatów – korzysta z niego niewielki procent naszych rodaków.
Przykład West Midlands, gdzie przy odpowiedniej motywacji, Polacy mogliby rozstrzygnąć losy wyborów i zdecydować o tym, kto będzie pierwszym w historii merem regionu, obejmując de facto drugie najważniejsze stanowisko samorządowe w Anglii powinien pod tym względem dać nam poczucie, jak słusznie zauważył Andy Street, niewykorzystywanego potencjału.
Zorganizowanie takiej debaty, jak w Birmingham to jednak fantastyczny pierwszy krok do tego przebudzenia: kandydaci wreszcie mogli poznać Polaków, posłuchać ich opinii na rozmaite sprawy i zobaczyć, że mają do czynienia z poważną, nawet jeśli nieśmiałą, społecznością. Lokalne media odnotowały spotkanie na swoich łamach, odnotowując wreszcie obecność znacznej i ważnej polskiej społeczności.
Proponuję, aby czytelnicy Tygodnia Polskiego – zarówno ci z brytyjskim obywatelstwem, jak i bez – pomyśleli o tym, kiedy następnym razem zobaczą plakat czy ulotkę informujący o debacie politycznej – czy to przed majowymi wyborami lokalnymi czy czerwcowymi wyborami parlamentarnymi.
Zysk z naszej obecności na takim wydarzeniu, podniesienia ręki i zadania sensownego pytania może być nieoceniony – nie tylko dla tej jednej osoby, ale – tak naprawdę – dla całej społeczności.
Jakub Krupa
Fot. Gosia Skibińska / bowarto.co.uk
Pingback: Czy Polacy zdecydują o wyniku wyborów lokalnych? | Tydzień Polski