Mało jest rzeczy i spraw, z którymi wiążą się skojarzenia wyłącznie dodatnie. Zwykle daje się zawsze przypiąć jakąś łatkę nawet najbardziej wzniosłym i szlachetnym inicjatywom, przedsięwzięciom, a już zwłaszcza ludziom, w te przedsięwzięcia zaangażowanym.
Nie da się zaprzeczyć, że plotkarstwo, czyli właśnie przyczepianie łatek jest zajęciem lubianym i skutkiem tego dość rozpowszechnionym. Toteż proszę się nie dziwić, że dam upust tej skłonności w felietonie, pisanym u progu powszechnego rozprzężenia, jakie przynosi długi weekend.
Myślę sobie: szkoda, że w naszych gazetach zaginęły gdzieś nieszkodliwe a zgrywne kuplety – zbiory plotek o paniach i panach z emigracyjnego towarzystwa: po kawiarniach mówią, że… Być może takie pisarstwo (choćby właśnie Tylona – Zbyszewskiego) nie należało do wyrafinowanych towarów wysokiej jakości, było jednak artykułem pierwszej potrzeby! No i ta wrzawa „na mieście” po jakimś pikantniejszym kawałku…
Chciałbym i dzisiaj zobaczyć taką lawinę protestów zgłaszanych przez znane nam osoby i grupy, zawsze biorące do siebie wszelkie możliwe, najsubtelniejsze nawet aluzje, a cóż dopiero stwierdzenia z rzeczywistymi odniesieniami!
A z tymi ostatnimi to jak z „Weselem” Wyspiańskiego. Jak pamiętamy ze szkoły, sztuka poruszyła wówczas miejscowy establishment, powiało nawet skandalem. W dramacie doszukały się swoich portretów lub karykatur różne ważne i mniej ważne osobistości. Jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach, bardziej obrażone poczuły się właśnie osoby mniej ważne i mniej znane…
Ten lokalny skandal krakowski wygasł jednak stosunkowo szybko. Zorientowano się, że po prostu nie wypada obrażać się na autora o to, czego w sztuce nie było, czy też – żeby wyrazić to dokładniej – o co autorowi wcale nie chodziło. Używając jako modeli do postaci dramatu żywych osób, podpatrzonych na rzeczywistym weselu w podkrakowskich Bronowicach Małych, gdy poeta Lucjan Rydel żenił się z miejscową gospodarską córką, Wyspiański pokazał „Polaków portret własny”. I od tego czasu po dzień dzisiejszy trwa polski skandal „Wesela”.
Proszę mnie dobrze zrozumieć: piszę w tym miejscu o skandalu jako o zjawisku pozytywnym, jako o burzy, która podobnie, jak to się dzieje w przyrodzie, oczyszcza atmosferę.
Wyspiański twardo przez sto już lat trzyma na teatralnej scenie przed Polakami swoje bezlitosne lustro. Czyi nam tutaj nie przydałoby się jakieś lokalne tylonowe zwierciadełko?
Zaprawdę zbyt dosłownie traktujemy to wszystko, co wydrukują w gazecie. Taka to nasza rycerskość wieśniacza. A irytują się najczęściej ci zadowoleni z siebie ludzie o mentalności urzędników, którzy za narwańców uważają innych, szybciej się ruszających.
Bo sami kulają się powoli. Praca ich męczy, a decyzje stresują. Ożywiają się przy okazjach biesiadnych. Są to ludzie zadowoleni ze swojej małej stabilizacji. Lubią bezruch i jednostajnie bezpieczne przepychanie dnia za dniem. Znacie ich Państwo? Znamy, znamy. No to posłuchajcie…
Jarosław Koźmiński