Jedno z celniejszych porzekadeł rasy żółtej głosi, iż „najlepiej umrzeć młodo, ale jak najpóźniej”. Oznacza to wspólną niemal wszystkim chęć dożycia późnej starości w jak najlepszej formie. O ile jest to oczywiste dla rządzonych, to nie zawsze dla rządzących. Ci ostatni zdają się tkwić w przekonaniu, że ci pierwsi woleliby raczej być starzy, chorzy i biedni, byle tylko mogli słuchać i oglądać swych wybrańców.
Z tego żałosnego błędu polscy politycy zapewne szybko by się wycofali, gdyby tylko odwiedzali swych fryzjerów. Zaufany fryzjer opowiedziałby im w zwyczajowym monologu, czym naprawdę żyją zwykli ludzie – że sprawa katastrofa smoleńska jest im o wiele dalsza od choroby znajomego, a bezrobocie dorosłych dzieci sąsiada obchodzi bardziej niżeli powiązania towarzyskie byłych i obecnych ministrów razem wziętych.
Fryzjer „dochodzący do klienta” tego wszystkiego nie powie, a poza tym, jeśli świadczy takie usługi, wiedzie mu się zapewne znacznie lepiej niż z trudem wychodzącym na swoje kolegom po fachu. Tym samym bliżej mu do klienta-ministra niż do szukającego pracy sąsiada.
Tak naprawdę jednak w Polsce u fryzjera rozmawia się obecnie o bezpieczeństwie lub niebezpieczeństwie przyszłych emerytur. Dowiedziałem się o tym od chętnego do rozmowy, dziarskiego (choć w mocno zaawansowanym wieku) przybysza z Polski, który postanowił spędzić jesień życia u córki mieszkającej w Londynie. A spotkaliśmy się na Ealingu właśnie u fryzjera. To właśnie pan Władysław (pozdrawiam) podsunął mi gazetę z historią o łapaniu króliczków…
Nie jest tajemnicą, iż ludzi w wieku emerytalnym przybywa, a maleje liczba osób w wieku produkcyjnym. Ci, którym wydaje się, że problem ich nie dotyczy, niechaj wezmą sobie do serc historię pewnego Brazylijczyka (historyjka z gazety u fryzjera). Otóż niejaki Jorginho Guinle, słynny niegdyś dziedzic rodzinnej fortuny: multimilioner i playboy, który za miodu uwiódł m.in. Marilyn Monroe i Ritę Hayworth, w wieku 85 lat został zmuszony do zarabiania na życie. Rześki staruszek wyznał dziennikarzom, iż myślał, że umrze, zanim skończą mu się pieniądze.
Posiwiałego playboya, który popadł w tarapaty, wynajęła pewna agencja, powierzając mu zadanie opiekowania się bogatymi Brazylijczykami, podróżującymi po Europie i Stanach Zjednoczonych.
Takim lekkoduchem można być zaiste tylko wtedy, gdy przez dziesięciolecia liczyło się na starą, rodzinną fortunę, a nie na jakikolwiek fundusz emerytalny. A i fryzjera miał pewnie ów playboy „dochodzącego do klienta”, czyli mówiącego półprawdy i miłe kłamstwa.
Ganiając króliczka w 85 roku życia wpisał się ów Jorginho do grona dziarskich wyznawców chińskiego powiedzenia, które przypomnę raz jeszcze: najlepiej umrzeć młodo, ale jak najpóźniej.
I pomyśleć, że mój dziadek miał pięćdziesiąt kilka lat, kiedy przyszedłem na świat, a już wtedy wydawał się wiekowy i dostojny.
Jarosław Koźmiński