Powiedzenie głosi, że gdzie dwóch Polaków tam trzy partie. Rzeczywiście, rodakom czasem trudno dogadać się w błahych sprawach (kto ma pozmywać naczynia po obiedzie – zmywarka czy żona?), a co dopiero w tych najtrudniejszych (wychodzimy z Unii czy rozwalamy ją od środka, jak koń trojański?). Szczególnie trudno jest rozmawiać Polakom z obcokrajowcami. Powstaje wtedy dylemat: czy tłumaczyć im zawiłości naszej mentalności, czy udawać głupkowatych i niedoinformowanych i na każde trudne pytanie odpowiadać:
– Nie wiem, nie słyszałem.
Profesor Michał Heller, jedyny polski laureat Nagrody Tempeltona, wspomina, że kiedy w 2008 roku w Pałacu Buckingham odbierał ją z rąk księcia Filipa, zataił przed nim ważną informację. W przeciwnym wypadku musiałby długo tłumaczyć księciu realia życia w Polsce, a i tak nie byłoby gwarancji, że brytyjski książę małżonek zrozumie, o co chodzi. Otóż książę Filip, zamiast czeku na znaczną sumę, wręczył laureatowi pustą kopertę, w której była jedynie wizytówka fundatora. Książę nie wiedział, że trzyma w ręku pustą kopertę i uczestniczy – w pewnym sensie – w sporym oszustwie. Dlaczego nie wiedział?
– Bo i tak nie zrozumiałby polskich przepisów podatkowych – wyjaśniał po latach profesor Heller. Laureat odebrał więc tylko symboliczną wizytówkę, z którą w stosownym czasie miał zgłosić się do organizatorów po odbiór prawdziwej nagrody. Po co cały ten cyrk? Otóż w tamtych czasach w Polsce obowiązywało prawo, które nakazywało laureatom takich nagród zapłacić horrendalny podatek. Dopiero po jakimś czasie politykę podatkową zmieniono na korzyść laureatów konkursów, profesor odebrał całą nagrodę, a książę Filip miał satysfakcję, że wyróżnił utalentowanego naukowca z Polski. I mam nadzieję, że do dzisiaj nie dowiedział się o zawiłościach polskiej polityki…
Na pocieszenie można dodać, że nie tylko my Polacy mamy problem ze zrozumieniem siebie wzajemnie. Nie tak dawno temu stolicę Wielkiej Brytanii odwiedził Jean-Claude Juncker. Przewodniczący Komisji Europejskiej przyjechał rozmawiać z Theresą May o warunkach Brexitu. Domyślam się, że oboje używali przy tym jednego z języków europejskich, może rozmawiali sami po angielsku, a może korzystali z usług tłumaczy. W każdym razie coś w trakcie spotkania poszło nie tak. Albo tłumacz źle coś przetłumaczył, albo herbata była zimna, albo deser niesmaczny (może truskawki podane gościowi z Brukseli były niedojrzałe?!), a może któreś z przywódców miało gorszy dzień (każdy, kto cierpi na migrenę, wie jak bardzo może ona zepsuć nastrój), w każdym razie chyba rozmawiało im się ciężko. Juncker po powrocie z Londynu poskarżył się znajomemu na fatalną atmosferę w czasie spotkania, znajomy powiedział zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi itd… no i wydało się. Kilka dni potem w gazetach można było przeczytać, że przewodniczący Komisji Europejskiej wrócił z Londynu wstrząśnięty i przygnębiony, prawie załamany.
– Brytyjczycy niczego nie zrozumieli, zupełnie jakby nie znali języka angielskiego. Tyle lat uczą się języka Szekspira w szkołach i na uniwersytetach a potem nie potrafią normalnie rozmawiać o Brexicie – stwierdził podobno przedstawiciel Unii Europejskiej po wyjściu z gabinetu brytyjskiej pani premier.
– Spoko, spoko. Było bardzo dobrze, a perspektywy negocjacji są jeszcze lepsze – twierdzą z kolei władze brytyjskie. – Pani premier May świetnie się rozmawiało z panem Junckerem. On bardzo dobrze zna język angielski i rozumie interesy Brytyjczyków. Jesteśmy pewni, że szybko dojdziemy do porozumienia – uważa druga strona.
Jedno spotkanie – dwie skrajne opinie. Aż strach myśleć, co będzie dalej, kiedy zaczną się prawdziwe negocjacje na temat warunków wyjścia ze wspólnoty. Czy Wielka Brytania nie dogada się z Unią Europejską? A może należy zatrudnić lepszych tłumaczy? Albo znaleźć inne rozwiązanie? Jeśli Wielka Brytania nie może opuścić Unii Europejskiej, to może niech Unia opuści Wielką Brytanię? To będzie wyjście honorowe.
Andrzej Kisiel