Wcześniej zdobywała wyróżnienia za poetyckie osiągnięcia, teraz próbuje sił w nowej dziedzinie. – Właśnie ukazała się moja debiutancka książka, napisana po angielsku i skierowana do dzieci – mówi Justyna Kowalik w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
„The journey of little Phee” to opowieść o ślimaku…
– …który pewnego poranka, zaraz po przebudzeniu się, bez specjalnych przygotowań postanawia wyruszyć w podróż. Znudził mu się domek i miejsce w którym mieszkał, więc podąża przed siebie, po drodze spotykając nieznane wcześniej światy. W końcu, po wielu doświadczeniach i przygodach, dochodzi do wniosku, że dobrze jest poszerzać horyzonty, ale przede wszystkim trzeba doceniać to, co się ma i czerpać z tego radość. Najważniejsze, żeby ślepo nie naśladować innych, udając kogoś, kim się nie jest.
Książka skierowana jest do małych Brytyjczyków?
– Nie tylko. Owszem, napisałam ją po angielsku, ale przekaz jest uniwersalny, trafiający do wszystkich osób posługujących się tym językiem – bez względu na narodowość i to, gdzie obecnie mieszkają. Mam nadzieję, że spodoba się również małym Polakom, tym bardziej, że powstała pod wpływem mojego synka Amaduesza.
Jako prezent?
– Tak można w skrócie to ująć. Amadeusz pewnego razu poprosił, żebym opowiedziała mu bajkę o ślimaku, a że nie mogłam znaleźć nic sensownego, postanowiłam napisać ją sama. Ponieważ wcześniej zajmowałam się tylko poezją bardzo zależało mi na tym, żeby język poetycki wzbogacił prozę. Jestem krytyczna w stosunku do siebie, pracowałam nad dopieszczeniem szczegółów prawie dwa lata, a kiedy w końcu dobrnęłam do końca poprosiłam znajomych Brytyjczyków o komentarze, również pod kątem poprawności używanego języka. Usłyszałam wiele komplementów i zachęt do wydania opowiadania w formie książki. Jak wiadomo, ślimak nie należy do najszybszych stworzeń na świecie, więc trochę czasu mu zajęło, żeby wygrzebać się spod sterty liści (śmiech).
– Rzeczywiście, prezentuje się bardzo okazale. Wszystkie ilustracje namalowane są ręcznie przez moją koleżankę, Czeszkę Kamilę Hokynkovą, która włożyła w to wiele serca i precyzji. Spędziłyśmy dużo czasu na dyskusjach o podziale tekstu i dopasowaniu przestrzeni w której operuje Phee, żeby jak najlepiej oddać atmosferę tej historii. Ja mam syna, Kamila również jest matką, więc oceniałyśmy książki pisane z myślą o dzieciach i wiele rzeczy nam nie pasowało. Dla nas było ważne, żeby opowieść prowokowała do dyskusji, a młody czytelnik mógł sobie wyobrazić miejsca (stąd wiele poetyckich opisów), zastanawiać się, zadawać pytania. Nie chciałyśmy, żeby odgórnie narzucano nam trendy, odbierano swobodę decydowania, więc wszystko zrobiłyśmy same, z pomocą mojego chłopaka Pawła.
Książka jest do nabycia w brytyjskich księgarniach?
– Jeszcze nie. Póki co, można ją kupić przez stronę Amazon we wszystkich krajach anglojęzycznych, jednak – ponieważ zbiera bardzo dobre recenzje – myślimy nad rozszerzeniem jej zasięgu i szerszą promocją. W planach jest też nowe wydanie, w większym formacie oraz dystrybucja w księgarniach.
Wielu Polaków mieszkających na emigracji chwyta za pióro, nawet jeśli w kraju tego nie robili.
– Bo, jak sądzę, pisanie jest dla nich sposobem na radzenie sobie z irytacją, frustracją, lękiem, obawą. To trochę jak oczyszczanie się z toksyn, żeby następnego dnia móc wstać z łóżka i iść dalej.
W twoim przypadku też tak jest?
– W pewnym sensie. Jednak ja przygodę z pisaniem zaczęłam znacznie wcześniej, w wieku 15 lat, kiedy mieszkałam w Częstochowie. Razem z koleżanką stworzyłyśmy wówczas szkolne stowarzyszenie poetów – spotykaliśmy się w małej grupie rozmawiając o książkach i podejmując pierwsze próby pisarskie. Na początku były to proste teksty, często rymowane, z czasem jednak moja twórczość zaczęła nabierać kształtów. Pojawiły się osoby, które pomogły mi odkryć świat metafor i dodały wiary w siebie, efektem czego było wydanie debiutanckiego tomu poezji „za drzwiami”, w którym znalazły się wiersze erotyczne i apokaliptyczne. Dziewczynka staje się kobietą i zamyka drzwi do swojego dzieciństwa, pragnie miłości oraz bezpieczeństwa, a jednocześnie pojawiają się pierwsze miłosne rozterki i rozczarowania. Drugą aurą jest tonacja bardziej mroczna. To obserwacja, relacjonowanie świata, gorzka wiwisekcja i diagnoza otaczającej nas rzeczywistości.
Kolejny mój tom z wierszami, „słowo montaż”, ma dwa tematy przewodnie. Z jednej strony to powrót do czasów dzieciństwa i próba pożegnania się z nim, a z drugiej miłość – ze wszelkimi jej odcieniami. W przeważającej części to delikatne, eteryczne jak mgła liryki, ale pojawia się też stanowcza, czasami nawet agresywna, reakcja na rozstanie. Niezgłębiona otchłań.
Otchłań, którą jednak porzuciłaś, zagłębiając się w zupełnie nową, skierowaną do innego odbiorcy. Dlatego, że dla dzieci jest łatwiej pisać?
– Może nie łatwiej, ale na pewno inaczej. Bo maluchy podchodzą do wszystkiego spontanicznie i entuzjastycznie, a jednocześnie są bezcennymi krytykami i zawsze mówią co myślą. Pisanie dla nich to bardzo odpowiedzialne zadanie, młodociany czytelnik reaguje bardzo silnie na to, czego doświadcza, gdyż dopiero odkrywa świat i jest niezmiernie ufny. Celem autora powinno być zachęcenie dziecka do podróży między słowami i otworzenie przed nim niezwykłych światów. To cudowne uczucie, kiedy czyta się maluchom książkę, a one siedzą wpatrzone, z otwartymi buziami, pełne zaangażowania. Syn jest moim małym krytykiem, podpytuję go czy historia mu się podoba i bardzo często, zazwyczaj jadąc samochodem, razem wymyślamy różne opowieści. Potrafimy to robić godzinami.
Z dorosłymi jest inaczej.
– Zdecydowanie. To ludzie po przejściach, którzy już wiele doświadczyli, dużo się dowiedzieli, sporo przeczytali – trudno jest ich zachwycić i zaskoczyć. Potrafią krytykować bez powodu, doszukują się słabych punktów, bywają nieobiektywni. Kiedy coś piszę nie zastanawiam się jak inni to przyjmą, nie myślę o konkretnych grupach, nie eksploruję internetu w poszukiwaniu porad jak napisać dobrą książkę, czy czego mam unikać. Dla mnie ważne jest żeby być prawdziwą i autentyczną – bez względu na to, czy to pozycja przeznaczona dla dorosłych, czy dzieci, czy poezja, czy proza.
Ale zasmakowałaś w tej ostatniej.
– Nie ukrywam, że to ciekawe doświadczenie. Powoli przygotowuję już kolejną książkę dla dzieci – tym razem jej bohaterką będzie mucha, więc powinna wyprzedzić ślimaka. Proza, tym bardziej dla młodych ludzi, jest wyzwaniem, jednak to od poezji zaczęłam swoją przygodę z pisaniem i wiem, że wcześniej czy później do niej wrócę.
Z sentymentu?
– Z potrzeby serca i duszy. Bo poezja to bunt, niezgoda, szamotanie się w małej przestrzeni, odkrywanie słów na nowo. Wzmaga inne doznania, jest bardzo osobista i naładowana emocjami, to inny wymiar. Poezja niezmiennie żyje we mnie, może na razie jest wyciszona, głęboko schowana, ale próbuje się wymsknąć. Wierszy nie czyta się godzinami, to bardzo intymne chwile, szkoda tylko, że nie poświęca się im tyle uwagi co prozie. To duży błąd. Powinniśmy uczyć ludzi, zwłaszcza dzieci w szkołach, jak rozkoszować się językiem i zabawą słowami. Do pisania dla dorosłych zapewne powrócę jak dorosnę, ale na razie dobrze mi w dziecięcym świecie.
Emigracyjna twórczość różni się od krajowej?
– Nie wprowadzałabym takiego podziału. W zależności od tego gdzie przebywamy doświadczamy innych rzeczy i mamy różne spojrzenie na to, co nas otacza. Życie na obczyźnie otwiera nowe drzwi, co widać również w mojej poezji, która powstała w Londynie. Kiedy wyjechałam z kraju czułam się samotna i zagubiona, trafiłam do systemu, którego nie rozumiałam. Musiałam nauczyć się języka, przystosować do nowej przestrzeni, przyzwyczaić do poruszania w niej, zaakceptować i pozwolić pochłonąć.
Udało się?
– W pewnym sensie tak, odnajduję się tu. Pracuję jako nauczycielka w angielskiej szkole, mam rodzinę i pasję, którą jest właśnie pisanie. Kocham to robić i bez względu na wszystko będę kontynuować. Życie na Wyspach nauczyło mnie ważnej cechy – samozaparcia w dążeniu do celu. W Londynie mieszkam niemal 9 lat, obecnie nie planuję powrotu do Polski, jednak kiedy poczuję, że już czas, to zapewne wyruszę w kolejną podróż…
Justyna Kowalik
Pochodzi z Częstochowy. Ukończyła filologię polską na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie oraz katowicką Akademię Wychowania Fizycznego, oddział w Nowym Sączu. Wydała dwa tomy poezji – „za drzwiami” (2002) i „słowo montaż” (2008) – oraz książkę dla dzieci „The journey of little Phee” (2017). O jej twórczości pisał Arkadiusz Frania w opracowaniu „Strażnicy i najeźdźcy” (2005), w którym charakteryzował współczesną poezję regionu częstochowskiego.
Jest laureatką Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Jeden Wiersz” w Milanówku, Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „O Łabędzie Pióro” w Barlinku, Ogólnopolskiego Konkursu im. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w Katowicach. Zdobyła także trzecią nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Plastycznym w Warszawie za projekt formy użytkowej. Kilka razy wygrywała w Turniejach Jednego Wiersza w Częstochowie oraz w Londynie.