Międzynarodowy Dzień Dziecka to święto ustanowione w 1954 r przez Organizację Narodów Zjednoczonych dla upowszechniania ideałów dotyczących praw dziecka. W Polsce i w Wielkiej Brytanii obchodzony jest 1 czerwca, jednak dla polskich dzieci mieszkających na Wyspach symbolem tego święta jest doroczny piknik organizowany przez Polską Misję Katolicką w Anglii i Walii pod patronatem Polskiej Macierzy Szkolnej. W tym roku Wesoły Dzień Dziecka w Laxton Hall wypada w sobotę, 17 czerwca.
Jak po angielsku jest cesarskie cięcie? Z kim zostawić córcię jak zachoruje, gdy dziadkowie mieszkają 2000 kilometrów stąd? Co robić, aby pociechy nie zapomniały ojczystego języka? Bycie matką lub ojcem z dala od domu rodzinnego nie jest usłane różami, jednak, jak każdy przyznaje, niesie ze sobą mnóstwo radości i satysfakcji. Z okazji Dnia Dziecka prezentujemy opinie Polaków, mieszkających w Wielkiej Brytanii na temat wyzwań, jakie stoją przed rodzicami na emigracji.
Bywa ciężko…
„Ja nie wiem, jak nasze mamy radziły sobie bez internetu” – zastanawia się Kasia, użytkowniczka forum na Facebooku „Polskie mamy w UK”. Strona internetowa jest skarbnicą informacji na temat wychowywania dzieci za granicą. Mechanizm jest prosty: wystarczy zadać pytanie, aby zaraz otrzymać garść praktycznych porad od bardziej doświadczonych koleżanek. O co pytają? Do którego miesiąca pracuje się w ciąży, jaki wózek pasuje do samolotów Ryanaira, jaki jest polski odpowiednik GCSE i jak przelicza się oceny…
Kornelia Kowalska z Londynu dopiero wchodzi w rolę mamy, ponieważ jej synek, Stefan, ma dopiero 5 miesięcy.
– Oczywiście, bywa ciężko. W Polsce wśród moich znajomych dziadkowie biją, żeby zająć się wnuczkami. Tutaj z tym bywa różnie. Rodzice mojego partnera, Jonathana, choć kochają małego, nie rwą się do opieki nad nim. To różnica kulturowa. Wychodzą z założenia, że od wychowywania dziecka są rodzice – tłumaczy.
Kornelia wymienia więcej różnic kulturowych. Dziecko nie musi mieć czapeczki na główce, ciąża to nie choroba i pracuje się aż do rozwiązania, a położne bardzo dbają o swoje podopieczne, nawet gdy zostaną wypisane ze szpitala.
– Jest duży nacisk, aby kobiety rodziły naturalnie – zauważa. Podoba jej się również to, w jaki sposób matki z dziećmi funkcjonują w społeczeństwie.
– Joga, zajęcia na matach, kino dla maluchów – jest mnóstwo zajęć dla młodych mam. Tworzą się całe lokalne społeczności, gdzie można poznać ludzi w podobnym wieku, z tymi samymi problemami. W Polsce czegoś takiego nie ma. I jeszcze nigdy nie doświadczyłam, aby ktoś wyprosił mnie z restauracji czy z pubu, bo byłam z dzieckiem. Ludzie są przyjaźni, uśmiechają się, zagadują. Z czymś takim nie spotykam się w mojej rodzinnej Warszawie – mówi Kornelia.
Nie po to nasi przodkowie ginęli
Na innym forum internetowym – „Nasze życie w UK” – Sebastian Manda pyta: „Jak u Waszych dzieci wygląda sprawa z językiem polskim? Moja córa, 8 lat, urodzona w UK oczywiście po tubylczemu płynnie, po polsku rozumie, ale z wymową to już inna bajka. Gramatyki wcale np. mówi: Tata zobacz ile krowów tu jest! I cwana też jest, bo jak z dziećmi się bawi (nie ma Polaków) i nie chce, żeby coś zrozumieli, to mówi po polsku.”
Pod jego postem komentuje Małgorzata Jaśkiewicz z Southampton, oryginalnie z Raciborza.
– Moj syn mówi strasznie po polsku. Na przykład: „idłem do school i miałem tam te, no, miałem te…” A gdy ja dopytuję „jakie te”, to on się denerwuje: „Mama, bo ty ciangle question i question!” – mówi.
Małgorzata zgodziła się opowiedzieć, jak wygląda jej typowy dzień. Wstaje codziennie o 5 rano. Daje śniadanie dzieciom, odwozi syna do szkoły, córkę do żłobka, sama jedzie do pracy. Po godzinie 15 odbiera dzieci, razem jadą na zakupy, częściej do polskiego sklepu, „bo nie da się jeść angielskiego jedzenia”. Potem do domu na szybki obiad. Pranie, sprzątanie, a gdy dzieci spać, zaczyna druga pracę. W ciągu dnia sprząta, a wieczorami robi na szydełku. Ma nawet swój fanpage ze swoimi wyrobami: „Bo Kocham Swoje Dziecko.”
– Mój syn jest Polakiem i będzie mówił po polsku. Pisał, mówił i czytał. Raz próbował mnie przekonać, że będzie mówił tylko po angielsku. Powiedziałam, że jak mu źle po polsku, to oddam go do Anglików – opowiada ze śmiechem Małgorzata, po czym dodaje już na poważnie: „nie po to nasi przodkowie ginęli, żeby mój syn ojczystego języka się wyrzekł.”
…i wygranej w lotto, żebym mogła wrócić
Dorota Kierońska żyje w Wielkiej Brytanii od prawie 13 lat. Ma 4 dzieci, w tym dorosłego już syna.
– Wszystkie moje dzieci, oprócz najmłodszej, uczęszczają do polskiej szkoły sobotniej w Blackburn, gdzie sama uczę. To dla mnie bardzo ważne, aby moje dzieci płynnie rozmawiały, pisały i czytały po polsku, jak również by znały swoją kulturę, tradycje i historię Polski. Wychowuję je w duchu patriotyzmu. Najstarszy syn zdał polską maturę. Dla mnie byłby to ogromny wstyd i byłoby to moją porażką, gdyby moje dzieci nie znały swojej mowy ojczystej i nie posiadały tożsamości, swoich korzeni – przekonuje.
Mąż Doroty, Leszek, jest Polakiem. Razem są już 24 lata, 19 lat po ślubie.
– Nasz typowy dzień zwykle wygląda podobnie: wstajemy z mężem o 6:50, prasuję mężowi koszulę, szykuję śniadanie i drugie śniadanie do pracy. Poranną kawkę wypija my wspólnie. Najstarszy syn Krzysztof w tym roku kończy już college i od września rozpoczyna studia. Jestem z niego bardzo dumna. Młodszy, Kamil, uczęszcza do High School do klasy 7. Na 9:00 zaprowadzam moją 7-letnią córkę, Julkę, do szkoły. Potem zwykle wracam do domu i jestem z moją najmłodszą niespodzianką, Emilką – 17 miesięcy. Taki prezent od losu na 40. urodziny – opowiada. Dorota nie pracuje – w domu przy tak licznej rodzinie zawsze jest robić.
– Czy jest mi ciężko bez rodziny? Bardzo. Tęsknię ogromnie za Polską, za rodziną, za klimatem, krajobrazem. Żyje tutaj, bo tak, a nie inaczej potoczyły się nasze losy. Zawsze jak składam życzenia moim bliskim mówię: „I życzę Ci wygranej w lotto, żebym mogła wrócić do Polski!” – wyznaje, bo jak mówi, jej główna obawa jest taka, że przy czwórce dzieci ciężko będzie im się utrzymać.
Polski, polska, polskie
Arkadiusz Wrona, mieszka w Scunthorpe, w Lincholnshire. Pochodzi z Przasnysza, w Anglii od13 lat. Ma dwie córki w wieku 8 i 5 lat
– Doświadczenie jako rodzic? Bardziej doświadczona jest chyba moja żona! Ja oczywiście staram się spędzać z dziećmi tyle czasu, ile mogę, ale mam nienormowany czas pracy, ponieważ pracuję jako pielęgniarz w szpitalu – tłumaczy. Żona, Joanna, jest Polką, z tej samej miejscowości.
– Chodzimy na polskie msze, wszystkie święta oczywiście po polsku. Córki uczą się w szkole sobotniej, gdzie żona jest nauczycielką. W domu rozmawiamy po polsku i oglądamy polską telewizję. Starsza córka jest już dwujęzyczna, w szkole zawsze jedna z najlepszych. Młodsza, Patrycja, ma dopiero 5 lat – wymienia.
Na Dzień Dziecka Arkadiusz ma już konkretne plany dla swoich pociech.
– Jedziemy do sanktuarium maryjnego w Walsingham w hrabstwie Norfolk. Hania miała komunię w tym roku i jest organizowana wycieczka w to miejsce. A do Laxton Hall jeździmy jak są zjazdy polskich szkół – podkreśla, dodając, że był już tam dwukrotnie.
– Sami wychowaliśmy się w polskich tradycjach, dlatego też przekazujemy i wpajamy je naszym dzieciom – puentuje.
Dla mnie Dzień Dziecka jest codziennie
– Synek nie lubi, jak mówię po polsku, na przykład ja mówię „duże auto”, a synek mnie poprawia: „No, big car!” Zawsze mówię do niego po polsku, jednak z mężem rozmawiam tylko po angielsku – martwi się Ewa Arora z Londynu, po czym dodaje: „Ale nie poddaję się, walczę i ciągle nawijam po polsku. Jak podrośnie, do polskiej szkoły zapiszę.”
Jej mąż, Pawan, pochodzi z Indii. Mimo to Ewa stara się zachować w ich domu polskie tradycje. W salonie państwa Arorów wisi zarówno Matka Boska z Dzieciątkiem jak i hinduskie obrazki.
– Boże Narodzenie czy Wielkanoc spędzamy po polsku. Ale obchodzimy też hinduskie święta takie jak Diwali czy Holi. Chodzimy do polskiego Kościoła, synek lubi tylko polskie jedzonko. Mąż ma duży szacunek do katolicyzmu, do Jezusa. Synek został ochrzczony i nosi krzyżyk. Daliśmy mu na imię Tejas, polski odpowiednik tego imienia to Tomasz – opowiada.
Z okazji Dnia Dziecka Ewa planuje kupić rowerek.
– Myślałam, żeby jechać do Laxton Hall, ale mąż jak zawsze w pracy. Ale to dla mnie nie ma znaczenia. Dla mnie codziennie jest Dzień Dziecka – uśmiecha się.
Magdalena Grzymkowska