23 czerwca 2017, 14:52
Architektoniczna megalomania i socjotechnika

To czysty przypadek: w 1974 r., gdy do Grenfell Tower wprowadzili się pierwsi lokatorzy, na ekrany kin wszedł „Płonący wieżowiec”. Ten słynny film katastroficzny z takimi gwiazdami Steve McQueen, jak Paul Newman i Faye Dunaway, opowiadał o wielkim świecie, który nagle zostaje zagrożony tak banalnym wydarzeniem jak spięcie instalacji elektrycznej.

Grenfell Tower nie miał gościć bogatych, ale jego budowa była wynikiem złudzenia, że poprzez architekturę można zmienić świat. W latach 60. i 70. XX wieku podobnych wieżowców powstało w Wielkiej Brytanii wiele. Miały być lekarstwem na XIX-wieczne slumsy. Część osób przyjęło przeprowadzkę z radością. Było czysto, ciepło, wygodnie. Innym brakowało małych domków z ogródkami i sąsiadów, z którymi można było porozmawiać siadając na progu domu. Wieżowce nie sprzyjają nawiązywaniu więzi społecznych. A siła Wielkiej Brytanii w dużym stopniu opierała się na małych społecznościach.

Był to pierwszy etap końca staroświeckiego Londynu. Zamiast XIX-wiecznych domków i (w centrum miast) kamienic powstawać zaczęły blokowiska. Nawet solidne domy wyburzano, by poszerzyć ulice. Nikt nie myślał o tym, że czym szersze ulice, tym więcej samochodów, tak jak i wcześniej stojących w korkach. Zamiast wąskich, krętych uliczek, wielkie puste przestrzenie upstrzone punktowcami. Ale, im więcej wysokich domów, tym więcej ludzi, którzy nawzajem się nie znają i nawet poznać nie chcą. Podróż windą w kierunku nieba nie sprzyja nawiązaniu więzi sąsiedzkich. Ta przebudowa wielkich brytyjskich miast była skutkiem porozumienia architektów, którzy chcieli pokazać swój kunszt i polityków, wierzących w to, że prostym zabiegiem można zmienić świat. Okazało się, że jedni i drudzy byli w błędzie.

Od czasu do czasu pojawiały się protesty: „Wara od Piccadilly”, „Nie damy ruszyć latarni gazowych”, „Precz z betonowymi szkaradzieństwami!”. Niektóre z tych protestów okazały się skuteczne. Pomimo rozpisanego wśród studentów architektury konkursu na przebudowę Piccadilly Circus, plac ze słynną fontanną Erosa nie został przebudowany. Ale inne miejsca właśnie wtedy zmieniły się nie do poznania, jak choćby Park Lane i Hyde Park Corner.

W 1978 r., gdy szał burzenia jeszcze nie minął, wydana została książka „Goodbye London”, w której opisano zagrożone budynki. Książkę autorstwa dwójki dziennikarzy Christophera Brookera (jednego z legendarnych założycieli magazynu „Private Eye”) i Candida Lycett Green (córki poety Johna Betjeman), otwiera zdjęcie ulic dzielnicy North Kensington z czasów, gdy jeszcze nikt nie myślał o pobudowaniu tam wieżowców, w tym Grenfell Tower.

Z czasem zapał do przebudowy Londynu minął. Zdołano ocalić to, co jeszcze zostało. Brytyjska stolica nie zmieniła się w metropolię szklanych domów. Zresztą, okazało się, że betonowe blokowiska nie rozwiązują problemów społecznych. Kto mógł wyprowadzał się z nich, przede wszystkim rodziny z dziećmi, z obawy, że staną się one ofiarami handlarzy narkotyków. To właśnie w takich miejscach było najwięcej wszelkiego rodzaju przestępstw. Wieżowce okazały się też drogie w eksploatacji. Przy budowie wielu z nich użyto azbestu. Modernizacja była kosztowna. Wieżowce zaczęto wyburzać.

W ostatnich latach szał modernizacji Londynu powrócił. I znowu nastała moda budowania wieżowców. Jak bardzo zmienił się Londyn, najlepiej widać stając na jednym z mostów łączących dwa brzegi Tamizy. Nie są to domy dla biedoty, jakimi stały się te wybudowane przed pięćdziesięciu czy czterdziestu laty. Te nowe to apartamentowce.

Kiedy patrzę na wyburzane stare domy, pamiętające jeszcze lata królowej Wiktorii, serce mnie boli. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele z nich jest w złym stanie technicznym i właściwie dożyły swoich dni, a remont byłby bardziej kosztowny niż rozbiórka i rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Tylko czy nowe znaczy lepsze? Staram się nie wysiadać przy stacji Viktoria – zburzono prawie wszystko, co zburzyć się dało. A co powstanie na miejsce dawnych, solidnie wyglądających domów? Wystarczy popatrzeć na te, które już w tej okolicy pobudowano.

Dawne wieżowce, jeśli przetrwały do czasów obecnych, są unowocześniane. W pierwszej kolejności zajęto się ociepleniem budynków, w drugiej – popatrzono ile co ma kosztować. No liczyła się też estetyka. O bezpieczeństwie mieszkańców nie pomyślano. Azbest był szkodliwy dla zdrowia, ale się nie palił.

Władze lokalne i centralne zapowiadają przegląd wszystkich budynków pod kątem zagrożenia pożarem. Nie mówią jednak ile czasu będzie to trwało. Czy mieszkający w wieżowcach londyńczycy mogą czuć się bezpiecznie? Zastanawiam się też ile mieszkań w wybudowanych w ostatnich latach wieżowców pozostanie pustych. Czy potencjalni lokatorzy, którzy mają zapłacić za mieszkanie w takim budynku ogromne pieniądze będą spokojni, że nic im nie grozi, bo powstały z innych materiałów?

Klęska pomysłu budowania osiedli betonowych pokazała po raz kolejny, że realizowane w praktyce utopie (bo taką była wiara, że wyprowadzeni ze slumsów ludzie znajdą lepsze życie) może stać się koszmarem. Czy ktoś wyciągnie z tego lekcję, czy też tragiczne doświadczenie zastąpione zostanie kolejną opartą na ideologicznych przesłankach utopią?

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_