30 czerwca 2017, 10:13
Pesymistyczna diagnoza współczesności
Jan Hartman jest znany przede wszystkim z tego, że głosi kontrowersyjne poglądy. Niektórzy uważają go za „zawodowego skandalistę”. Jeśli już, to dodajmy: skandalistę w sensie intelektualnym. Ten absolwent filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, profesor zwyczajny, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego jest nie tylko naukowcem, ale też publicystą i politykiem.

I właśnie jako publicysta i polityk prowokuje. Za swoje poglądy został usunięty z Twojego Ruchu, a nawet jego macierzysta uczelnia odcięła się przed kilku laty od jego poglądów. W swej politycznej karierze zmienił szereg ugrupowań, tych z lewej strony sceny politycznej. Kilkakrotnie, bez powodzenia, ubiegał się o poselski mandat. Od jesieni ub. roku jest zaangażowany w działalność Komitetu Obrony Demokracji.

Do Londynu przyjechał na zaproszenie KOD UK i jeśli ktoś spodziewał się, że będzie świadkiem bezprecedensowych ataków na obecny rząd w Polsce, partię Prawo i Sprawiedliwość, a także Kościół katolicki mógł się poczuć rozczarowany. Profesor Hartman wygłosił akademicki wykład o zasad państwa prawa, demokracji oraz o mechanizmach sprawowania władzy. Dla mnie były to wywody intelektualnie orzeźwiające, choć przyznaję, że od czasu do czasu buntowałam się wewnętrznie przeciwko niektórym stwierdzeniom i uproszczeniom.

Przypomniał, że politykę wymyślili Grecy jako sferę interesów, rywalizacji, ale i dogadywania się różnych stron o sprzecznych interesach. To właśnie dało podstawy tworzenia struktur instytucjonalnych i reguł prawnych regulujących stosunki między ludźmi, a także między jednostką i instytucjami. Grecy, mówił, gloryfikowali państwo i uważali, że stoi ono ponad społeczeństwem. W takim systemie zajmowanie wysokich stanowisk było powodem do dumy, a sprawowanie władzy – formą wyniesienia nad innych, ale i pełnieniem służby. Nie ma czegoś takiego jak władza absolutna. Nawet tyran ma ograniczenia, bo wciąż musi koncentrować się na tych, którzy chcą go władzy pozbawić.

W społeczeństwach współczesnych, twierdzi prof. Hartman, doszło do depersonalizacji władzy. Nie pochodzi ona od Boga i nie tylko przed Bogiem sprawujący odpowiadają. Po rewolucji, jaka dokonała się na świecie w 1968 r., kiedy młodzi zbuntowali się przeciwko dawnemu systemowi sprawowaniu władzy, popularne stały się hasła równościowe; nastąpiła też desymbolizacja władzy. Dawniej rządzący sprawowali władzę w imię jakiś idei, a obecnie rządzący odwołują się do lęków, a także gdy im wygodnie manipulują empatią. W ten sposób zapewniają sobie posłuch. Tylko nie bardzo wiadomo w imię czego poza tym, aby sprawować władzę.

Gorzkich słów wykładowca nie szczędził pod adresem polskich elit. Rok 1989 r. to nie tylko przewrót systemowy w Polsce, ale też oddanie władzy w ręce intelektualistów. „Nigdy w rządzie nie było tylu profesorów” – przypominał. Okazało się jednak szybko, że ta profesorska elita mówi o sprawach abstrakcyjnych, takich jak państwo prawa, demokratyczne reguły sprawowania władzy, która powinna opierać się o zapisy konstytucyjne. Taka demokracja liberalna nie przemówiła do mas, które zwracały uwagę na twardy kapitalizm i jego skutki. Intelektualna elita nie zagospodarowała świata wartości, czym zajął się Kościół i wszelkiej maści narodowcy. A naród – mówił dalej prof. Hartman – to pojęcie wymyślone przez pisarzy i filozofów XIX wieku. Niestety, ze smutnymi konsekwencjami musiał się zmierzyć wiek XX.

Sporo miejsca w swym wykładzie, a także później, odpowiadając na pytania z sali, mówca poświęcił młodemu pokoleniu, które zafascynowane jest nowoczesnymi gadżetami i działa w myśl zasady, którą określiłabym sentencją w stylu Kartezjuszowskim „Klikam, więc jestem”. Młodzi ludzie nie wierzą ani rządzącym, ani elitom intelektualnym, ani Kościołowi. Wychowywani są w poczuciu z jednej strony dumy narodowej, a z drugiej – bezsilności. Stąd bierze się niska aktywność społeczna pokolenia wychowanego już po 1989 r.

Słuchając wykładu prof. Hartmana przypomniały mi się badania przeprowadzone przez zespół socjologów pod kierownictwem prof. Jana Nowaka. Nie miejsce tu na omawianie ani metodologii badań, ani skomplikowanej analizy, jakiej dokonali badacze. Dwutomowy raport zatytułowany „Ciągłość i zmiana tradycji kulturowej” omawiał szereg aspektów życia młodzieży pierwszej połowy lat 70. XX wieku i zestawiał ich poglądy z poglądami rodziców. Co jest uderzające, że postawiona wówczas diagnoza była podobna do tej, jaką przedstawiał prof. Hartman. Otóż badacze zwracali uwagę, że młodzież, wychowana i ukształtowana w systemie realnego socjalizmu, identyfikuje się przede wszystkim z rodziną na jednym poziomie, a z narodem na drugim. Nie ma nic „pomiędzy”. W rezultacie nie jest skłonna do angażowania się w życie społeczne i marzy o małej stabilizacji. Diagnoza prof. Hartmana jest podobna, choć dziś szczytem marzeń jest posiadanie różnego typu dóbr. Ale pamiętajmy, że w kilka lat po tych badaniach wybuchła tworzona, właśnie przez to zajęte swoimi sprawami pokolenie, „Solidarność”, o której obecnie sprawujący władzę wspominają tylko okazjonalnie i przede wszystkim w kontekście sensacji SB-eckich teczek.

Czy prof. Hartman widzi „światełko w tunelu”? Okazuje się, że paradoksalnie, tak. Otóż Polacy są niesłychanie aktywni, ciekawi świata, pomysłowi, zdolni do improwizacji i, co za tym idzie, innowacyjności. Jeśli nie dadzą się sprowadzić do roli konsumentów, którzy szukają tylko najlepszych okazji za pośrednictwem internetu, to Polska ma szanse, by otrząsnąć się z obecnego zastoju.

Nie dziwmy się: Polak potrafi.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_